444 lat temu, w dniu 14 grudnia 1575 r. wybrano Stefana Batorego na tron Polski. Początki panowania jednego z najlepszych władcy Rzeczpospolitej nie były natomiast bezproblemowe – o tym pisze dla naszego portalu prof. Ildikó Horn.
1 maja 1576 r. na Wawelu Anna Jagiellonka i Stefan Batory ślubowali sobie dozgonną wierność, a następnie zostali koronowani w katedrze wawelskiej. Chociaż tamten czwartek był najważniejszym dniem ich życia, oboje czuli się nieszczęśliwi i oszukani. Ponieważ ceremonię w ostatniej chwili przełożono o dwa dni i mimo to rozpoczęto ją z kilkugodzinnym opóźnieniem, można było się spodziewać poważnych utrudnień w czasie jej trwania. Jedynie wtajemniczeni wiedzieli, że – aby ceremonia mogła się rozpocząć – Batorego, po ciężkich rozmowach, musiano niemalże siłą przywlec na koronację, a rozhisteryzowaną, zapłakaną Annę Jagiellonkę udało się przekonać jedynie szantażem i groźbami. Żeby zrozumieć, jak do tego doszło i dlaczego ten wyczekiwany przez nich dzień okazał się rozczarowujący, musimy prześledzić przebieg wyborów królewskich.
Henryk Walezy, następca ostatniego władcy z dynastii Jagiellonów, Zygmunta II Augusta, cztery miesiące po koronacji uciekł z kraju, aby objąć francuski tron po swoim zmarłym starszym bracie. Szlachta postawiła królowi ultimatum: albo wróci do 12 maja 1575 r., albo sejm pozbawi go władzy i wybierze nowego króla. W rzeczywistości sejm nie widział szans na powrót Henryka, a gra na zwłokę służyła poszukiwaniom nowego władcy. Poza znalezieniem odpowiedniej osoby trudności sprawiał sam system wyborczy.
Scenariusz wyborów królewskich nie został opracowany, gdyż uważano, że wszelkie ograniczenia zagroziłyby wolności wyboru. Zasadniczo każdy szlachcic z kraju miał prawo wziąć udział w wyborach, a każdy głos – czy to magnata, czy ubogiego szlachcica nieposiadającego ziemi – miał taką samą wartość. Króla wybierano spośród wcześniej wskazanych kandydatów, a nominowany mógł zostać ten, kto został zaproszony na tron przez jakiegokolwiek polskiego szlachcica i który to zaproszenie przyjął. W czasie bezkrólewia i wyborów kandydaci na króla nie mogli przebywać w kraju, a stronnictwa mogli zakładać wyłącznie za pośrednictwem swoich agentów i wysłanników. W wyborach musiała zapaść jednomyślna decyzja, to znaczy senat oraz litewska, pruska i polska szlachta musiały zająć wspólne stanowisko. Magnateria mogła narzucić swoją wolę dwoma sposobami: z jednej strony kupowaniem głosów, z drugiej – ustalając taki termin i czas trwania zjazdu, żeby radykalni drobni szlachcice z powodu prac rolnych, złej pogody lub braku pieniędzy byli zmuszeni wrócić do domu jeszcze przed zapadnięciem ostatecznej decyzji.
Zjazd zorganizowano na polu pod Warszawą. Na środku, w specjalnie postawionej drewnianej budowli toczyły się negocjacje; tam też obradował senat. Wokół niej obozowali rozmieszczeni według województw uczestnicy. Na wybory każdy przybył uzbrojony, a ponieważ zjazdowi zawsze towarzyszyły poważne scysje, intensywne emocje i wyzywanie siebie nawzajem, a także znaczne spożycie piwa, wybory były przerywane przez strzelaniny, krwawe incydenty i pojedynki. Wiele razy dochodziło do tego, że przedstawiciele jakiegoś stronnictwa, bojąc się o własne życie, uciekali do Warszawy.
Współcześni z zagranicy uważali, że główną rolę w wyborach królewskich odgrywały pieniądze, ponieważ decydenci nie rozważali, kto byłby najodpowiedniejszy do władzy królewskiej, lecz kto byłby skłonny najwięcej dla niej poświęcić. W czasie bezkrólewia negocjujący z wieloma kandydatami magnaci rzeczywiście przyjęli znaczne łapówki, ale ostateczną decyzję podjęli na podstawie swoich przekonań politycznych i indywidualnych interesów. Pieniądze służyły jedynie jako pewnego rodzaju „próg wejścia” – jeśli ktoś nie miał ich wystarczająco lub nie dzielił się nimi hojnie, wykluczał siebie spośród faworytów.
Z przemówień wygłoszonych podczas wyborów i przede wszystkim z artykułów henrykowskich wyłania się obraz idealnego kandydata na króla. W ówczesnej sytuacji kraju potrzebny był taki władca, który z odpowiednią wprawą dyplomatyczną i militarną występowałby przeciwko carskiej Rosji i Imperium Osmańskiemu, które zagrażały granicom kraju. Ponadto miał być skłonny i zdolny do zachowania wolności religijnej i pokoju wyznaniowego. Uważano, że „dobro Rzeczypospolitej zapewniane jest raczej poprzez ustawy i instytucje, a nie osobę króla” i dlatego starano się wzmocnić władzę sejmu. Bez zgody sejmu nie można było pobrać podatków, zwołać powstania szlacheckiego ani podjąć działań wojskowych poza granicami kraju. Ustalono, że zgoda sejmu walnego będzie potrzebna również do zawarcia związku małżeńskiego przez władcę. Zniesiono też zasadę sukcesji tronu, podtrzymując tym samym prawo wolnego wyboru. Oczywiście, wszystko to można by osiągnąć, jeśli przyszły władca nie dysponowałby silnym, niezależnym od Rzeczypospolitej zapleczem politycznym i dynastycznym. Wolny wybór wprowadzono w interesie ogółu, ale tak naprawdę półtoraroczne bezkrólewie i rotacja kandydatów bardziej niż interesowi publicznemu sprzyjały indywidualnym celom politycznym decydentów i ich dalszemu bogaceniu się, dlatego nalegali oni na utrzymanie wyborów.
Powstały na początku drugiego bezkrólewia kryzys wewnątrzpolityczny znacząco zmienił układ sił. Najbardziej naprzód wysunęło się optujące za polskim władcą stronnictwo tzw. „Piasta”, które wykorzystało fakt, że przez ucieczkę Henryka większość szlachty nie chciała władcy spoza kraju. Poprzez skandaliczne przeinaczanie faktów i demagogiczne hasła stronnictwo pobudzało ksenofobiczne nastroje, ale nie wskazało żadnego kandydata na króla. Ich propaganda bazowała na zniechęcaniu wyborców do Habsburgów i wychwalaniu złotego wieku Jagiellonów. Co ciekawe, jej „produktem ubocznym” było niespodziewane docenienie Anny Jagiellonki. W przysiędze wyborczej Henryka Walezego zawarte było, że ożeni się z infantką, czego jednak nie zrobił. Ta zdrada sprawiła, że uwaga opinii publicznej skierowała się na Annę, a stronnictwo „Piasta”, udzielając wsparcia ostatniej „sierocie narodu” z dynastii Jagiellonów, chciała wykorzystać jej popularność.
Ostatecznie na ich dążeniach najbardziej zyskała jednak infantka, której los stał się sprawą wagi państwowej. Anna, nauczona na błędach popełnionych w trakcie pierwszych wyborów, zdawała sobie doskonale sprawę, że zainteresowanie nią jest napędzane wyłącznie interesami jej stronników, którzy postrzegali ją jedynie jako narzędzie mogące zaprowadzić ich na tron. Zmianę podejścia zawdzięczała starszej siostrze Zofii. Z ich korespondencji wynika również, że przez cały okres bezkrólewia Anna realizowała rady i zalecenia siostry. Zofia była wdową po księciu brunszwickim Henryku II Młodszym. W posiadłościach w Schöningen samodzielnie załatwiała sprawy administracyjne, dyplomatyczne i handlowe; miała nawet małą armię, a jej umiejętności i wykształcenie zdumiewały współczesnych. Dla młodszej siostry też opracowała świetną taktykę, zgodnie z którą najpierw należało wzmocnić jej pozycję majątkową. Anna przystąpiła więc do negocjacji w sprawie dziedzictwa Jagiellonów, w których senat zgodził się zapewnić jej godne wynagrodzenie do momentu podjęcia ostatecznej decyzji. Ponadto zwrócono jej biżuterię i insygnia królewskie Zygmunta II Augusta, dzięki czemu jej prestiż jeszcze bardziej wzrósł.
Zysk materialny przekształcono w kapitał polityczny. Wycofana jak dotąd infantka wybrała się w podróż po kraju, a na obradach sejmu walnego i innych ważnych posiedzeniach reprezentowali ją wysłannicy. Sama zaś aktywnie wzmacniała odradzający się kult Jagiellonów, kończąc na własny koszt przebudowę Kaplicy Zygmuntowskiej w Krakowie. Sejm zarządził ją jeszcze w chwili śmierci starszego brata Anny, ale nie zrealizowano jej wcześniej. Jeszcze większy efekt wywołało podjęcie się przez Annę innego państwowego zadania: celując dokładnie w termin obrad sejmu elekcyjnego, również na własny koszt zleciła budowę rozpoczętego pod Warszawą i niedokończonego mostu na Wiśle. Od razu po ukończeniu budowy rozpoczął się na nim taki ruch, że trzeba było uregulować przepisy dotyczące użytkowania go. Anna zrobiła wtedy najwięcej dla dobra publicznego, motywowały ją jednak wyłącznie jej indywidualne interesy. W kwestii wyboru króla nie wypracowała żadnego stanowiska politycznego, nie interesowała jej bowiem przyszłość kraju, a jedynie możliwość wyjścia za mąż. Chciała więc króla nieżonatego, co najmniej czterdziestoletniego, nienależącego do jej poddanych i chętnego wziąć ją za żonę. Więcej kryteriów nie miała. Kiedy wypytywano ją o kandydatów lub jej plany, udzielała szablonowej odpowiedzi: decyzja zależy od Boga i od Rzeczypospolitej, a ona poddaje się woli narodu. Cesarski wysłannik, Andrzej Dudycz, w jednym ze swoich sprawozdań trafnie ocenił sytuację: „Infantka będzie faworyzowała któregokolwiek z kandydatów mogącego jej zagwarantować upragnione małżeństwo. W żaden inny sposób nie zdobędzie się jej poparcia”. Rosnący autorytet i popularność Anny dostrzegało nie tylko stronnictwo narodowe, ale i sami kandydaci, którzy uwzględnili ją w swoich strategiach wyborczych.
Największym przeciwnikiem zwolenników kandydatury „Piasta” było stronnictwo habsburskie, które mogło liczyć na poparcie senatu, a także większości pruskiej i litewskiej szlachty. Członkowie tego stronnictwa również mieli problem z nominacją kandydatów – podczas gdy ich przeciwnicy nie wybrali żadnego kandydata, oni wybrali aż trzech. Większość popierała starzejącego się i schorowanego cesarza Maksymiliana II Habsburga, który chociaż przyjął zaproszenie na tron, proponował na swoje miejsce syna Ernesta. Niewielu już jednak ufało młodemu arcyksięciu, który w poprzednich wyborach został pokonany przez Henryka Walezego. Część członków stronnictwa habsburskiego zwróciła się więc ku trzeciemu kandydatowi: na tron zaproszono też młodszego brata Maksymiliana, księcia tyrolskiego Ferdynanda II Habsburga. 45-letni Ferdynand wydawał się idealnym kandydatem. Świetnie mówił po czesku, co ułatwiało mu komunikację z Polakami, jego zarządcze umiejętności potwierdzało dwudziestoletnie, dobrze wspominane pełnienie funkcji namiestnika Czech, uczestniczył w wojnach Karola V i kampaniach antytureckich. Łączyły go bliskie więzi rodzinne z Jagiellonami – jego matka Anna Jagiellonka była starszą siostrą węgierskiego króla Ludwika II Jagiellończyka. Szanse Ferdynanda pogrzebały jednak dwie kwestie. Po pierwsze, ze względu na swoje wystawne posiadłości i zamiłowanie do kolekcjonowania dzieł sztuki był całkowicie zadłużony, dlatego nie wytrzymał konkurencji finansowej. Druga kwestia była bardziej kompromitująca. Jego zwolennicy domagali się, żeby zakończył związek z nałożnicą i ożenił się z Anną Jagiellonką. W końcu Ferdynand był zmuszony przyznać otwarcie, że pochodząca z augsburskiej rodziny patrycjuszowskiej Philippine Welser nie jest nałożnicą, lecz miłością jego życia, a także – co ukrywał od 20 lat – jego prawowitą żoną.
Stronnictwo habsburskie nie potrafiło osiągnąć konsensusu w sprawie kandydata, ale i cesarz Maksymilian popełnił błąd, nie wybierając żadnego kandydata, dla którego mógłby zdobyć pełne poparcie rodziny. Wynikła z jego niezdecydowania potrójna nominacja zmniejszyła ich szanse, a koszty utrzymania wysłanników i łapówki znacząco zwiększyły ich wydatki wyborcze. Trzecią siłę polityczną obok stronnictw „Piasta” i Habsburgów stanowił ród Zborowskich, który miał znaczący wpływ w całej Małopolsce, w niektórych częściach Wielkopolski i Litwy, a także wśród Rusinów. Ich separacja została wymuszona. Ponieważ odegrali istotną rolę w wyborze Henryka Walezego na króla, po jego ucieczce stali się kozłami ofiarnymi. Dla nich ponowne zdobycie tronu przez ich kandydata oznaczało przetrwanie polityczne. Najprościej mogli tego dokonać, popierając jednocześnie kilku kandydatów i dopiero w ostatniej chwili oddając głos na faworyta. Z tego względu poparli nowo przybyłego i pierwszego chętnego do tronu księcia Ferrary, Alfonsa I d'Este, który był powszechnie znany z posiadania olśniewającego dworu i tolerancji religijnej, w dodatku jako wdowiec był gotów ożenić się z Anną Jagiellonką. Zborowscy jednak szukali też innych nowych kandydatów. Promowali kandydaturę Czecha, Wilhelma z Rožemberku, który w czasie pierwszych wyborów reprezentował jeszcze interesy arcyksięcia Ernesta i był znany i ceniony wśród polskich i litewskich szlachciców. Wilhelm obiecał w zamian unię personalną między Czechami i Polską oraz małżeństwo z Anną Jagiellonką. Kandydatem o podobnej renomie co czeski magnat był Stefan Batory, którego zaproszenie było początkowo jedynie gestem. Samuel Zborowski w trakcie dyskusji podczas poprzednich wyborów królewskich zabił bowiem pewnego szlachcica, przez co musiał uciekać z kraju. Schronienie znalazł wówczas na dworze Batorego. To głównie dzięki tej relacji jesienią 1574 r. książę siedmiogrodzki znalazł się wśród kandydatów do tronu polskiego.
Na obradach sejmu walnego w maju 1575 r., na którym miała zapaść decyzja o dymisji Henryka i wyborze nowego króla, Batorego nie było już jednak wśród oficjalnych kandydatów. Habsburgowie brali pod uwagę trzech rywali, ale za poważnego konkurenta uważali jedynie księcia Ferrary. Przeciwko niemu uruchomione zostały cesarskie mechanizmy propagandy, które ukazały prawdziwe oblicze księcia: władcę żelazną ręką broniącego swoich praw, niemiłosiernie obciążającego podatkami, nieznoszącego sprzeciwu. Zwracano uwagę również na niejasne sprawy finansowe księcia, jego długi, podejrzane wypadki śmiertelne na jego dworze. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że go zniesławiono. Stefana Batorego i Wilhelma z Rožemberku na dworze wiedeńskim nie uważano za faworytów do tronu polskiego, ale przez ich wystąpienia i wzrost prestiżu obawiano się o węgierską i czeską koronę, dlatego usiłowano zdusić w zarodku polskie zapędy swoich rywali. Unieważniwszy traktat zawarty w Spirze, na Batorego wysłano jego dawnego wroga – przebywającego na emigracji w Wiedniu Kaspra Bekiesza, książę więc w najważniejszej chwili musiał się koncentrować na zapobiegnięciu atakowi. Jeszcze łatwiej poszło im z eliminacją Wilhelma – jako cesarskiego poddanego można go było mieć pod stałą kontrolą i sprawdzać jego korespondencję.
Cesarska dyplomacja na próżno jednak oczyściła grunt dla kandydatów Habsburgów, ponieważ na zjeździe w maju 1575 r. decyzji nie podjęto. Na obfitującej w skandale naradzie nie doszło nawet do dymisji Henryka, a tę decyzję odroczono na czas nieokreślony. Panujący w Polsce chaos przywrócił szansę na zwycięstwo Batorego. Książę siedmiogrodzki z powodzeniem odparł atak Bekiesza, a ze skonfiskowanej własności buntowników uzyskał wystarczająco dużo pieniędzy na reorganizację własnego – rozbitego w międzyczasie – stronnictwa. W dodatku jego aspiracje do tronu akurat wtedy wsparto znaczną kwotą, gdy jego przeciwnicy zaczęli już odpadać z konkursu przekupstw. Stronnictwo „Piasta” poprzez propagandę próbowało wykorzystać porażkę Bekiesza w Siedmiogrodzie i z nową siłą zaatakowało kandydaturę Maksymiliana. Zwolennicy Batorego zaś obrócili kampanię „Piasta” na swoją korzyść, skupiając uwagę na zwycięskim księciu, którego wsparło też poselstwo tureckie. Ich apel został wzmocniony po najeździe tatarskim, który spowodował poważne szkody w październiku 1575 r.
Sejm elekcyjny rozpoczął się w listopadzie 1575 r., ale zimowa pogoda nie sprzyjała negocjacjom w plenerze, zebrało się więc zaledwie kilkadziesiąt tysięcy uczestników. Pierwszy tydzień wypełniały pochwały dla ośmiu pozostających w konkursie kandydatów i prezentacje ich obietnic wyborczych. Stronnictwo „Piasta” jak zwykle nie wskazało żadnego kandydata, z ich strony nie wygłoszono więc żadnej przemowy wyborczej. Na koniec został odczytany list sułtana, który proponował wybór Batorego lub jakiegoś obywatela Rzeczypospolitej, a dynastię Habsburgów przedstawiał jako wroga i zapowiadał wprowadzenie sankcji w przypadku ich zwycięstwa. Przedstawienie stanowiska sułtana było zagraniem manipulacyjnym, które silnie wpłynęło na przebieg wyborów. Późniejsze głosowanie po dwutygodniowej dyskusji niczego nie rozstrzygnęło: w senacie wygrał dwór Habsburgów, dla szachty – umowny polski król.
Rozpoczęły się rozmowy pojednawcze senatu i szlachty, w których senatorowie domagali się, aby stronnictwo „Piasta” wskazało w końcu swoich kandydatów. Po kolejnej, tym razem tygodniowej dyskusji szlachta, nie mogąc wybrać jednej osoby, zaproponowała w końcu dwóch słynnych magnatów – wojewodów Jana Kostkę i Andrzeja Tęczyńskiego. Ponieważ obaj byli członkami senatu, ich koledzy senatorowie nie potrafili przeciwstawić się ich naciskom. Co więcej, Kostka podjął się kandydowania wyłącznie po to, aby móc zrezygnować z zyskiem dla siebie. Za panowania Henryka udzielił bowiem wierzycielom króla poręczenia w wysokości 50 tysięcy forintów i w rezultacie cały dług przeszedł później na niego.
Po eliminacji kandydatów stronnictwa „Piasta” prymas chciał od razu ogłosić wybór Maksymiliana na króla Polski, przez co dwa obozy omal nie ruszyły na siebie z bronią. Senat uciekł do Warszawy, a 12 grudnia cesarza Maksymiliana obwołano królem. Pozostała na miejscu szlachta uznała decyzję za niezgodną z prawem i zamierzała wybrać własnego króla, ale nadal nie miała kandydata. Połowa grupy chciała mianować Annę Jagiellonkę, ale druga połowa sprzeciwiała się temu, uważając, że kobieta nie poradzi sobie ani u władzy, ani na polu bitwy. Wojewoda krakowski zasugerował wówczas, żeby zamiast nazwisk ustalić kryteria: kandydat powinien być skutecznym dowódcą wojskowym i mieć poparcie sułtana, nie powinien być sojusznikiem Maksymiliana, a jeśli będzie trzeba, powinien wejść z nim w konflikt. Spośród kandydatów jedynie Stefan Batory spełniał te kryteria i przy pozbawionym do tej pory wszelkich szans księciu siedmiogrodzkim momentalnie zebrał się spory tłum zwolenników. Ponieważ w konkursie pozostawał wtedy już tylko on i Anna Jagiellonka, rozwiązanie było oczywiste: wybiorą na królów ich oboje, Stefan ożeni się z Anną i będą panowali razem. W ten sposób bezkrólewie teoretycznie dobiegło końca, ale walka się nie skończyła, ponieważ kraj miał dwóch królów, chociaż zgodnie z literą prawa jednego z wyborów nie można było uznać za ważny.
Batory zareagował na wybory szybko i sprawnie, koronacja jego i Anny doszła więc do skutku. Oboje osiągnęli to, czego tak bardzo pragnęli, pierwszy dzień maja 1576 r. nie był jednak najpiękniejszym dniem ich życia. Annie szlachta postawiła warunek: po zawarciu małżeństwa i koronacji musiała na rzecz państwa zrzec się przysługujących jej po matce i bracie praw oraz majątku, co po wielodniowej debacie, groźbach i szantażu zrobiła ze łzami w oczach, „złorzecząc i przeklinając”. Batory zaś opowiadał się za przesunięciem koronacji, ponieważ nie zjawił się biskup gnieźnieński i spora część senatorów. Książę obawiał się, że nastręczy to problemów z legalnością koronacji, dlatego nie chciał udać się do katedry. Jego argumenty pozostawały bezskuteczne, odpowiedzialnością za przyszłe komplikacje obarczył więc szlachtę. Ostatecznie ceremonia odbyła się jednak zgodnie ze zwyczajem. Dwoje koronowanych zasiadło obok siebie na królewskich tronach, pod baldachimem, z koronami na głowach oraz berłami i jabłkami królewskimi w dłoniach, wyglądając jednocześnie dostojnie i smutno. W ten oto sposób na rzecz dobra publicznego zapoczątkowane zostało to światłe panowanie i fatalne małżeństwo.
Prof. Horn Ildikó