Prof. UW dr hab. Jan Majchrowski
Polska tradycja konstytucyjna[1]
I
Nie sposób mówić o polskiej tradycji konstytucyjnej bez zatrzymania się na wstępie nad samym terminem TRADYCJA. Cóż to jest tradycja? Znakomitą, ironiczną odpowiedź na pytanie odwrotne - czym tradycja nie jest - dał Stanisław Bareja w słynnej komedii „Miś”, którą dziś zwykło się określać jako „kultową”. Padły tam słowa o „nowej świeckiej tradycji”. Tym właśnie tradycja nie jest. Przede wszystkim nie może być „nowa”. Z istoty tradycji wynika to, że jest stara, ugruntowana, a przede wszystkim nie narzucona z zewnątrz. Tradycja musi się zrodzić w sposób niejako autonomiczny; nie można jej zadekretować. Jej źródła nie tkwią w woli państwa, kaprysie władcy, czy decyzjach urzędników albo polityków. Tradycja się rodzi. Czasem w bólach, gdy pewne rozwiązania przez dziesięciolecia poddawane są weryfikacji metodą prób i błędów. To co się ostanie – na trwałe wchodzi do społecznego krwioobiegu – staje się właśnie tradycją, czymś wartościowym, cennym, czymś co warto pielęgnować i co powinno być „przekazywane w spadku dziejowym z pokolenia na pokolenie” - jak to ujmowała Konstytucja kwietniowa[2]. Tradycja to nie sama przeszłość – to przeszłość i teraźniejszość skierowana ku przyszłości, a parafrazując Biblię - to nie Bóg umarłych, a Bóg żywych.
Tak samo jak nie może być nowej tradycji w ogóle, nie może też być nowej tradycji konstytucyjnej. Tu jednak pojawia się pytanie o relację między tradycją, a obowiązującą
W tym miejscu należy na chwilę zatrzymać się nad samym terminem KONSTYTUCJA. Bardzo często tak w Polsce, jak i w krajach kontynentalnej Europy, przez konstytucję rozumie się przede wszystkim akt normatywny o najwyższej randze, ustawę zasadniczą, dokument władzy publicznej zawierający przepisy, z których można następnie wyprowadzić generalne i abstrakcyjne normy prawne, na których straży stoi suwerenna władza mogąca posłuch wobec tych norm wymusić. To oczywiście prawda – w sensie formalnym tym właśnie jest konstytucja pisana. Ale choćby powszechnie znany przykład brytyjski, wskazuje, że konstytucja może obyć się bez jednego skonkretyzowanego dokumentu; że od papieru ważniejsze są same zasady i reguły, ich powszechna znajomość i ich powszechne respektowanie. Gdy zasady i reguły zostaną wypowiedziane, skonkretyzowane i spisane w jednym akcie, będziemy mieli wówczas do czynienia z konstytucją pisną. Czy jednak spisanie zasad i reguł uchodzących dotąd za fundamentalne dla danego państwa, powoduje, że to, co legło u podstaw ich normatywnego wypowiedzenia przestało obowiązywać, wiązać, znikło? Czy nie należy wręcz mówić o pierwotności „konstytucji wspólnoty”, która stanowi jej samookreślenie, w stosunku do konkretnej
„konstytucji państwa”, która albo tę pierwszą ustrojowo i normatywnie realizuje albo ją wypacza, czy na siłę usiłuje zmienić? Zdarzają się przecież konstytucje pisane, które nie odzwierciedlają owej rzeczywistej „konstytucji wspólnoty”, a w skrajnych przypadkach podejmują z nią walkę[3]. Bywają oczywiście państwa młode, tworzone prawie ex nihilo, o krótkiej historii własnej, które siłą rzeczy będą nawiązywać do rozwiązań zaczerpniętych z wybranych przez siebie źródeł, lub też takie, które z różnych względów do swojej tradycji nawiązać nie mogą lub nie chcą. W ich przypadku konstytucja pisana będzie stanowiła kamień węgielny nowego porządku państwowego i społecznego, który albo utrzyma budowany na niej gmach państwa, albo stanie się kamieniem odrzuconym przez budujących, z rozmaitymi możliwymi tego skutkami[4].
Polska nie powstała w pamiętnym roku 1918 - roku odzyskania naszej niepodległości i państwowej suwerenności. Tym bardziej nie powstała w roku 1944 – jak to swego czasu niektórzy usiłowali przedstawiać, operując zakłamanym, propagandowym terminem „Polska Ludowa”[5]. Nie powstała też w, bardzo ważnym skądinąd dla naszych dziejów, roku 1989. Mówiąc „Polska” zawsze możemy i powinniśmy objąć myślą te minione setki lat wzlotów i upadków, właśnie dlatego, że nić właściwie rozumianej tradycji konstytucyjnej, żyjąca w naszej zbiorowej świadomości, a szczególnie jej narodowej elity – „soli tej ziemi”, nie została nigdy przerwana, a jedynie osłabiona. Gdzie więc można szukać jej początków?
II
Oczywiście przychodzi na myśl Konstytucja Trzeciego Maja 1791 roku, uchodząca powszechnie za najstarszą pisaną konstytucję w Europie, o czym w samej Europie niewielu wie, albo nie chce tego prostego faktu przyjąć do wiadomości, jak zresztą i wielu innych prostych, jednoznacznych prawd o Polsce. Mało kto może poszczycić się tak dawną tradycją konstytucji pisanej, tym bardziej, że jest się rzeczywiście czym szczycić. Rozwiązania tamtej Konstytucji nie były ani rewolucyjne, ani zachowawcze. Były po prostu mądre, wychodzące naprzeciw potrzebom ówczesnego państwa, ale i czerpiące swą mądrość z pewnego historycznego doświadczenia polskiego konstytucjonalizmu, z polskiej myśli politycznej, z republikańskiego marzenia o wolności skojarzonego z szacunkiem dla własnej władzy monarszej[6]. Wszyscy wiemy, że Konstytucja Trzeciomajowa nosiła nazwę „Ustawa
Rządowa”, tj. ta która powoduje „urządzenie” państwa, organizację jego władz w duchu dobrej „rządności”[7]. Konstytucjami zaś nazywano dotąd uchwały normatywne przyjęte przez nasz Sejm. Wśród nich także można doszukać się reguł podstawowych, niejako wiodących w polskiej tradycji konstytucyjnej, które następnie znajdowały swe echo w różnych nieoktrojowanych konstytucjach pisanych.
Sięgnijmy więc od razu bardzo głęboko do naszej tradycji urządzania państwa. Żeby zaczerpnąć ze źródeł polskiej tradycji ustrojowej, wypada skierować się w stronę kolebki naszej wspólnoty politycznej - Wielkiej Polski (jak określano kiedyś Wielkopolskę). Oto właśnie trzynastowieczna Kronika Wielkopolska, przypisywana przez jednych biskupowi Boguchwałowi, a przez innych księdzu Godzisławowi-Baszce, mówi, że „…Lechici – którzy jako bracia pochodzący od jednego ojca - nie zwykli byli mieć wśród siebie jakiegoś króla czy księcia, lecz tylko wybierali spośród siebie dwunastu rozważniejszych i bogatszych, którzy rozstrzygali sprawy sporne i rządzili państwem, nie wymagając od nikogo żadnych danin…”[8].
O czym przekaz ten nam donosi? Zapewne nie o faktach historycznych, ale z pewnością o pewnych wyobrażeniach ówczesnej polskiej elity umysłowej o państwie, władzy i społeczeństwie. Wedle tych wyobrażeń, mieli zatem ówcześni sprawować rządy nad równymi sobie, nie zaś panować, jak to później podkreślali zarówno Jan Długosz, jak i Marcin Kromer, odnosząc się do tej opowieści. Mamy tu więc wyraźny rys „obywatelskiego” źródła władzy państwowej, być może także jakiś prawzór umowy społecznej. W każdym razie jest to idea władzy nienarzuconej ani przez obcych, ani przez rodzimych uzurpatorów. Władzy służącej nie sobie samej, nie określonej elicie czy kaście, lecz ku powszechnemu dobru. Czyż nie jest to najpierwsza i najstarsza podstawa naszej konstytucji, akcentująca od
razu owo braterskie „my”, stanowiące polityczny podmiot, który jest czym innym niż zbiór indywidualistycznych „ja”? Jednocześnie owo „my” nie może rozwijać się kosztem
poszczególnych „ja”, żądając od nich tego, co się nie należy. Znakomicie zrozumiał i ujął to samo kilkaset lat później Juliusz Słowacki w wierszu „Szli krzycząc: >Polska! Polska!<”9. Do tej idei sięgnęła słynna konstytucja sejmowa z 1505 roku, zawierająca słowa „Nihil novi” i pod takim nazwaniem zapisała się ona na najchlubniejszych kartach naszej historii i myśli ustrojowej10. Nic o nas - bez nas. To wtedy właśnie, na Sejmie w Radomiu, zrodził się republikański duchem ustrój Polski, a potem całej Rzeczypospolitej, który wprowadzał mechanizm (inny niż później u Locke’a i Monteskiusza) swoistego podziału i wzajemnego hamowania się władz, rozpięty między stanami sejmującymi: Królem, Senatem i Izbą Poselską. Niektórzy tę sejmową konstytucję skłonni są uznać za najstarszą polską konstytucję pisaną. Do jej idei jakże pięknie odwołuje się Konstytucja Trzeciego Maja, rozpoczynając się następująco: „W imię Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Stanisław August z Bożej Łaski i woli Narodu Król Polski etc...”. Władza królewska ma tu Boską sankcję z jednej strony, z drugiej - źródłem jej jest Naród. Oba źródła determinują jeden cel: ograniczenie dla sprawujących władzę i ograniczenie dla samej władzy państwowej, która nie może uzurpować sobie omnipotencji. Władza państwowa w polskiej tradycji konstytucyjnej nie służy sama sobie, ale jest w naturalny sposób podporządkowana innym, wyższym zasadom fundamentalnym i dobru powszechnemu. Nieprzypadkowo Król Polski już od czasów
Władysława Jagiellończyka przysięgał na prawa państwa, swego Królestwa, które nazwano później Rzecząpospolitą. Także dzisiejsza Konstytucja w swym pierwszym artykule powtarza w duchu Konstytucji kwietniowej, że państwo nasze „jest wspólnym dobrem wszystkich obywateli”.
9 Szli krzycząc: „Polska! Polska” – wtem jednego razu
Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu;
Pewni jednak, że Pan Bóg do synów się przyzna, Szli dalej krzycząc: „Boże! Ojczyzna! Ojczyzna!”.
Wtem Bóg z Mojżeszowego ukazał się krzaka, Spojrzał na te krzyczące i zapytał: „Jaka?” A drugi szedł i wołał w niebo wznosząc dłonie:
„Panie! Daj, niech się czuję w ludzi milionie
Jedno z nimi ukochać, jedno uczuć zdolny,
Sam, choć mały, lecz z prawdy – zaprzeczyć im wolny”. Wtem Bóg nad Mojżeszowym pokazał się krzakiem
I rzekł: „Chcesz ty, jak widzę, być dawnym Polakiem”.
(Cyt. za: „Ta co nie zginęła”, Warszawa-Rzeszów 2008, s. 31).
- Por.: np. „Radomiensis Conventionis decreta Alexandri Regis. Konstytucje Wieczyste Sejmu Radomskiego 1505 roku”, Radom 2005, w którym to jubileuszowym wydawnictwie oprócz syntetycznych naukowych objaśnień, znalazł się także reprint normatywnych uchwał Sejmu Radomskiego ze Statutu Jana Łaskiego, zawierającego prawo pospolite Królestwa Polskiego, wydane zresztą jako rezultat uchwał tego samego Sejmu.
A jeśli dobro, zwłaszcza rozumiane w świetle chrześcijańskiej etyki, to i moralność obejmująca wszystkie sfery życia – także sferę polityki. Nie należy z tego wysnuć wniosku, że polska polityka zawsze była nacechowana krystaliczną moralnością. Byłaby to naiwna idealizacja. Jednak kryterium moralności w polityce było w Polsce czymś niezmiernie charakterystycznym i odbijało się choćby w ustrojowo uregulowanej odmienności wojny obronnej11. Tu praktycyzm i cynizm Makiawela, który dla wielu stał się synonimem nowych czasów, odrodzenia, zerwania z rzekomym obskurantyzmem Wieków Katedr, u nas przeszedł do potocznego słownictwa jako synonim niedopuszczalnej niemoralności w życiu publicznym. Autor powstałych nad Wisłą w podobnym duchu tzw. „Rad Kallimachowych”, zdając sobie sprawę ze społecznego odbioru jego cynicznych, makiawelistycznych właśnie propozycji, wolał pozostać formalnie anonimowy. Etyka, ta głoszona publicznie, nawiązywała do aksjologii właściwej rycerskiemu etosowi, odrzucając - przynajmniej w sferze deklaracji - polityczny „praktycyzm” pozwalający osiągać sukces za wszelka cenę i wszelkimi środkami. Tę polską „nieracjonalną” specyfikę dostrzegali wszyscy czterej wielcy wieszczowie dziewiętnastowiecznej polskiej poezji, każąc odrzucać mieszczańską mentalność kupiecką, by ocalić szlachecką i szlachetną tożsamość, nawet jeśli by to miało bardzo drogo kosztować12.
To w tę właśnie retorykę wpisuje się słynne sejmowe przemówienie ministra Becka, które z honoru czyni punkt oparcia nakazujący unieść nawet ciężar ponad siły, czego Polska zdołała dokonać w latach II wojny światowej, płacąc niewiarygodną cenę za swój
- Wojny toczone za granicą Królestwa, a jedynie takimi mogły być wojny zaczepne, wymagały zgody Sejmu. Prowadzenie wojen toczonych w granicach Rzeczypospolitej, a takimi były wojny obronne („odczepne”), zainicjowane czyimś atakiem, wiązały się z innymi uregulowaniami prawnymi i ograniczeniami; por.: B.[Bogumir (Gottfryd)] Lengnich, „Prawo pospolite Królestwa Polskiego”, Kraków 1836, s. 390.
- „Zachód ówczesny to był dla Polaków symbol cywilizacji i demokracji, ale także merkantylizmu i ducha krawieckiego – jak powiedział Zygmunt Krasiński. Kraj idealizował Zachód, emigracja go demaskowała (…). W tym samym czasie, gdy Balzak opisywał miasto burżuazyjne, namiętność ludzką skupioną wokół pieniądza w >Straconych złudzeniach<, Mickiewicz tworzył >Pana Tadeusza<. To porównanie (…) wskazuje na ogrom różnic między
Francuzem i Polakiem w owym czasie. Te różnice trwają do dziś”. Tak pisał młody jeszcze
Adam Michnik, drukując swe - jakże trafne - refleksje w jednym tomie z listem z 12 grudnia
1983 r., który wysłał z aresztu do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka. List, pełen (zasłużonych) obelżywości wobec tow. Ministra, kończył się jednak znaczącą puentą: „Niech Pan przy wigilijnym stole pomyśli przez chwilę o tym, że będzie Pan rozliczony ze swych uczynków. Będzie Pan musiał odpowiedzieć za łamanie prawa. Skrzywdzeni i poniżeni wystawią Panu rachunek. To będzie groźna chwila (…). Sobie zaś życzę, abym – tak jak zdołałem w Otwocku dopomóc w uratowaniu życia kilku Pańskim podwładnym – umiał być na miejscu w samą porę, gdy Pan będzie zagrożony i zdołał Panu dopomóc”; Adam Michnik, „Polskie pytania”, Paryż 1987, s. 187, 278. Wypada dodać:
życzenia się spełniają. Historia ta nie należy już jednak do „Dziejów honoru w Polsce” (ten sam autor), chociaż adresat listu uzyskał z czasem od jego autora właśnie tytuł „Człowieka honoru”.
„nieracjonalny”, a jednak słuszny, wybór. Oczywiście, można było wówczas postąpić inaczej. Mogliśmy być krajem Quislingów. Pewnie lepiej byśmy na tym wyszli, a oskarżano by nas i tak o to samo, ale stracilibyśmy coś, co stanowi o nas samych – nasz honor i naszą tożsamość, nie tyle konstytucyjną, co po prostu narodową. I nie jest najistotniejsze, czy inni cokolwiek o tym wiedzą lub chcą wiedzieć13. Najważniejsze, że wiedzą to ci, którzy poczuwają się do polskości. Prawda bowiem nie jest funkcją polityczną, jak to ujął kiedyś pewien radziecki dyplomata chwycony na kłamstwie, ale refleksem bytu obiektywnego. Wiara w ten obiektywny i niezmienny Czynnik, tak charakterystyczna dla Polski i polskiego społeczeństwa, zwłaszcza na tle zlaicyzowanej dziś Europy, jest zarazem przyczyną określonej gradacji wartości społecznych i powoduje, że sacrum kształtowało u nas zawsze profanum. Nigdy na odwrót[9]. Trudno byłoby też zaprzeczyć, że chrześcijaństwo, a ściślej:
13 Nie najistotniejsze, ale istotne, bo odnoszące się wprost do polskiej racji stanu, m.in. w kontekście terminu „polskie obozy koncentracyjne”, o czym autor pisał już kilkanaście lat temu, wzywając do podjęcia w tym obszarze bardzo stanowczych działań; Jan Majchrowski, „Nie tylko papież się myli”, w: Znaki Nowych Czasów, nr 12-13/2004, s. 7-8. Nasza niezafałszowana historia znana jest – a i to w stopniu daleko niezadowalającym – jedynie w Polsce, chociaż zawsze mieliśmy grono zagranicznych entuzjastów polskiej tradycji i kultury, niestety tak elitarne, że ich odziaływanie na szersze kręgi społeczne było słabe. Warto, tytułem przykładu tylko, wskazać tu kilku angielskich intelektualistów, poczynając oczywiście od największego z nich – Gilberta Keitha Chestertona, cytowanego w jednym z kolejnych przypisów. Należy przypomnieć Paul’a Super’a i jego książki o Polsce, w tym - napisaną jeszcze przed wojną, a wydaną zaraz po kampanii wrześniowej - „The Polish tradition. An interpretation of a nation” (London, october1939), w której podsumowaniu (s. 206-207) tak opisywał Polaka: “personally, he is as a rule somewhat individualistic, an idealist, a man tolerant of the views of other man, basically religious and deeply committed to the Catholic faith but rarely really pious, a romantic and at times impractical (…). Socially, though recognizing inherited class distinctions, he is friendly across class lines (…). Politically, his individualism makes somewhat against national cohesion, but also makes him not easily drilled and regimented; he is convinced believer in democratic government and the democratic process as a whole, is a brave and able soldier passionately devoted to freedom, to his army as a means of defense but not as an instrument of aggression, and feels that his nation has a historic mission in Europe. (…) These traditions, to which, to be sure, not all are always loyal, are, on the whole, not merely an inheritance of ideas, but vital and operative forces determining individual and collective action. (…) A knowledge of these traditions is a key to the understanding of the Pole’s personal and national decisions and actions”. Zaś William J. Rose w wydanej w 1944 r. w Londynie książce “The rise of Polish Democracy”, w podsumowaniu swych rozważań na temat polskiego ustroju i geopolitycznego położenia, stwierdzał: „Are we that driven to the conclusion that the only kind of Poland able to survive as a free and independent state in Europe, is one whose people are models of personal and civic virtues, whose leaders are very nearly supermen, and whose politics have reached high level, judged even by western standards? In one sense, yes! Other peoples in Europe may permit themselves to make mistakes, but Poles dare not.(…) Poles must either become a nation of heroes or perish!” (s. 245). Jakże potrzebujemy dziś podobnych anglojęzycznych intelektualistów!
katolicyzm, ukształtował przez wieki wizerunek Polski i towarzyszył jej dziejom od samych jej początków, czyniąc z „chrztu Polski” moment i „mit założycielski” państwa. Zarazem było to „chrześcijańskie odczytanie chrześcijaństwa” (jakże inne od dokonanego przez krzyżacki zakon niemieckich rycerzy![10]), które to odczytanie rychło wiodło do pogodzenia ortodoksji z tolerancją dla nie-ortodoksów, a nawet dla zupełnych innowierców. Nie była to droga łatwa, bo nie mogła być taką w państwie, w którym nawet król nie był panem sumień swych poddanych (w przeciwieństwie do niektórych innych europejskich królestw). Na pewno kamieniem milowym na niej była Konfederacja Warszawska, zresztą mocno wówczas kontestowana, zaś zwieńczeniem - słowa Konstytucji Trzeciomajowej, które warto zacytować jako owoc naszej dojrzałej tradycji konstytucyjnej: „Religią narodową panującą jest i będzie wiara święta rzymska katolicka (…). Że zaś taż sama wiara święta przykazuje nam kochać bliźnich naszych, przeto wszystkim ludziom, jakiegokolwiek bądź wyznania, pokój w wierze i opiekę rządową winniśmy…”16.
Z wyżej wspomnianego rozumienia pochodzenia i celów państwa wynikało szereg konsekwencji i zasad, z których istnienia zdawano sobie sprawę już przed wiekami, choćby wtedy, gdy formułowano zasadę wyrażoną słowami „neminem captivabimus nisi iure victum”, uniemożliwiającą despotyczne i arbitralne łamanie wolności osobistej i domagano się jej honorowania przez króla Władysława Jagiełłę. Najważniejszą była więc podmiotowość poddanych w państwie, która uczyniła z nich z czasem de facto obywateli (choć wówczas, jak wiadomo, obywatelem nie był każdy). Obywatel miał swoje prawa, w tym polityczne. Jedne wynikały z przywileju monarchy - a każdy następny król musiał zaprzysięgać na prawa swego poprzednika. Inne miały mieć charakter naturalny - „ex lege natura” zawiązywały się w Rzeczypospolitej konfederacje, by bronić praw i wolności. To też jest trwały element naszej niepisanej tradycji konstytucyjnej. Tradycja konfederacji trwa u nas od XIII wieku aż do powstania „Solidarności”, która była ogromną ogólnonarodową konfederacją w celu obrony
wolności i należnych narodowi praw17. Na takim gruncie rodziła się polska tradycja państwa prawnego – u nas jej dzieje sięgają nie wieku XVIII i XIX, gdy kruszono w Europie monarszy absolutyzm, lecz wieków znacznie wcześniejszych, gdyż niepodległa Rzeczpospolita nigdy nie zaakceptowała monarszego woluntaryzmu i w konsekwencji nigdy nie zaznała absolutyzmu. Rodzi to – po dzień dzisiejszy – rozmaite tarcia i nieporozumienia z zarządczymi strukturami, także ponadnarodowymi, które powstały na historycznej bazie innych tradycji ustrojowych, w których absolutyzm monarszy przez wieki znajdował poczesne miejsce i w których nadal obecne jest myślenie kategoriami imperialnymi18. Obowiązek poszanowania prawa przez sprawujących władzę, choć rozmaicie przecież przestrzegany, był u nas czymś od wieków oczywistym. Warto przypomnieć, że właśnie od pięciuset lat obowiązują u nas reguły, które dziś świat uznaje za nierozerwalnie związane z zasadą państwa prawnego19, jak choćby zasada promulgacji prawa, jako niezbędny warunek
- Por.: Jerzy Stępień, „>Solidarność< - ostatnia konfederacja?”, w: „Lex est Rex in Polonia et in Lithuania… . Tradycje prawnoustrojowe Rzeczypospolitej – doświadczenie i dziedzictwo”, (red. A. Jankiewicz), Warszawa 2011, s. 195 i n. Konfederacja była przy tym instytucją ustrojową niezwykłą i niezwykle niebezpieczną, bo balansującą na granicy rokoszu i anarchii, a używaną niejednokrotnie także jako instrument oligarchów i obcych interesów przeciw legalnej władzy polskich królów. Z jednej strony mieliśmy więc skonfederowany Sejm Czteroletni z jego Trzeciomajową Konstytucją, z drugiej - konfederację targowicką, która pod osłoną obcych wojsk i obcych ambasadorów za jednym zamachem „unieważniła” wszystkie akty tegoż Sejmu, jako rzekomo sprzeczne z kardynalnymi prawami i obywatelskimi wolnościami, w których „obronie” stanęli wypróbowani wrogowie Rzeczypospolitej. Nie pierwszy raz – i nie ostatni.
- Jeśli zdanie powyższe brzmi zbyt eufemistycznie, można je skonfrontować z poglądem wyrażonym przez autora bardziej wprost w: „W obronie suwerenności” (red. J. Majchrowski), Warszawa 2016, s. 7 i n., zwłaszcza s. 18.
- Podkreśleniu tej pół tysiąca lat mającej tradycji państwa prawnego w Polsce służyć miała uroczystość - wspomniana przez prof. Ryszarda Piotrowskiego w trakcie XIX Konferencji Naukowej WPiA UW – zorganizowana w Trybunale Konstytucyjnym, z inicjatywy piszącego te słowa, a zamykająca obchody Roku Jana Łaskiego z udziałem przedstawicieli wszystkich najwyższych władz Rzeczypospolitej, z Prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, którzy w jej trakcie, 25 stycznia 2007 r. podpisali wspólny akt „Pro Memoria”. Piszący te słowa, jako pomysłodawca, przedstawił jego pierwotną wersję, która została następnie zmieniona przez organizatorów z TK. Brzmiała ona następująco:
„AKT JUBILEUSZOWY
Zamykając dziś uroczyście, proklamowany uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej, Rok
Jubileuszowy Kanclerza Wielkiego Koronnego i Prymasa Polski Jana Łaskiego
- Pomni Jego znakomitego dzieła, w postaci przygotowanej na polecenie Sejmu Radomskiego pierwszej wielkiej kodyfikacji prawa polskiego, która do historii przeszła jako Statut Łaskiego,
- Dumni z faktu, iż przed pięciuset laty zrealizowana została w Polsce zasada obowiązkowej promulgacji powszechnie obowiązującego prawa, a prawo ówczesne zdołano uporządkować i zawrzeć w ramach jednolitego, przejrzystego i zrozumiałego dla ogółu aktu,
- Podziwiając wielkie umysły przodków naszych, którzy w ten sposób kładli podwaliny pod powszechnie uznawane i wspólne dla dzisiejszej Europy zasady państwa prawa, a przed ówczesną Rzecząpospolitą otwierali czas największej potęgi i chwały,
- Wdzięczni ówczesnym Stanom Sejmującym za utrwalenie, na miarę tamtej epoki, formy naszego państwa, opierającej się o pryncypium wolności, demokracji i podziału władzy publicznej,
jego obowiązywania[11]. Jednocześnie jednak rozumiano, że prawo – zwłaszcza stanowione, a zatem zawsze politycznie uwikłane - ma taką wartość, jak same wartości którym służy. To dlatego niektóre z osiemnastowiecznych „praw kardynalnych” na czele z liberum veto nie
ostały się w naszym „konstytucyjnym” kanonie. Odrzucono je nie zważając na formalnoprawne przeszkody, które słusznie zignorowano, uchwalając – przecież formalnie wbrew ówczesnemu prawu i procedurze – Konstytucję Trzeciomajową, bo dobrze rozumiano, iż Salus republicae suprema lex. Historia jednoznacznie pozytywnie oceniła skonfederowany Sejm Czteroletni, który Konstytucję 1791 r. przyjął, a zarazem jednoznacznie negatywnie - targowicki rokosz, który szermując hasłem praw i wolności obywatelskich zwalczał ją przy zagranicznej pomocy.
Z wolnością i podmiotowością obywateli z ich naturalnymi prawami, jak i z brakiem absolutyzmu w ustroju państwowym, który pociągał za sobą zawsze centralizm, wiąże się jeszcze jeden istotny rys naszej konstytucyjnej tradycji. Jest nią samorząd i to zarówno terytorialny, jak i miejski, cechowy, aż po wyznaniowy - obejmujący przede wszystkim
-Upatrując w dobrym prawie powszechnym i w dobrych obyczajach – obowiązujących tym mocniej, im wyższy urząd i godność przyszło komu piastować – konieczne ramy dla prawidłowego rozwoju Narodu, Państwa, wspólnot samorządowych i żyjących w nich obywateli,
-Świadomi naszej odpowiedzialności, wobec obecnych i przyszłych pokoleń Polaków, za
Rzeczpospolitą – dobro wspólne wszystkich obywateli i naszej współodpowiedzialności za
Europę – dobro wspólne wszystkich tworzących ją suwerennych Państw i równoprawnych Narodów,
My, zebrani w siedzibie Trybunału Konstytucyjnego, uroczyście deklarujemy niezmienne i trwałe obowiązywanie w Rzeczypospolitej Polskiej tych wszystkich praw dawnej Rzeczypospolitej, które wyrażały i realizowały zasady państwa prawa, fundamentalnych praw człowieka i obywatela, gwarantujących każdemu wolność, a wszystkim równość i sprawiedliwość, których żadna władza ani odebrać, ani unieważnić nie może. Wszystkich jednocześnie wzywamy, by czerpiąc z wielowiekowego dorobku naszej historii i kultury jedynie wzorce najlepsze, czynili tak dla pełnego odrodzenia naszego Państwa i Narodu i pokojowego jutra Rodziny Ludzkiej, do czego sami solennie się zobowiązujemy”; źródło: maszynopis własny.
Żydów, nieprzypadkowo przecież tak licznych w dawnej Rzeczypospolitej. Terytorialny samorząd szlachecki praktykowany był u nas od wieków. Oczywiście był to samorząd swoisty, na miarę epoki. Dawał jednak prawo lokalnym wspólnotom rządzić się własnymi zasadami na własnym terenie, w oparciu o demokrację sejmikową i lokalne urzędy sprawowane dożywotnio, z których król, co do zasady, nie miał prawa nikogo odwołać.
Dziś mamy często spaczony ogląd polskiego sejmiku, jako ogniska warcholskich burd, pijatyk i pojedynków, powstały w ramach szerszego prądu zohydzania i zakłamywania polskiej tradycji i polskiej historii, której apogeum słusznie doczekało się nazwy „pedagogika wstydu”. Miała ona wykształcić, i po części wykształciła, postawę przepraszającego za winy niepopełnione niedouczonego półinteligenta, nazwanego dekadę temu „wykształciuchem”. Dla tego osobnika „polskość to nienormalność”21 i dlatego stara się od niej jak najbardziej oderwać, porzucając zwłaszcza jej tradycję. Oczywiście, różne rzeczy wyprawiano na sejmikach. Niejednokrotnie działano bardziej „lewem”, niż „prawem”[12]. Ale gdyby nie „rządy sejmikowe”, jak je nazwał Adolf Pawiński[13], jak funkcjonowałby kraj w dobie osłabienia i paraliżu władzy centralnej? Tę przestrzeń zdołała wówczas wypełnić zdecentralizowana władza obywatelska, właśnie dlatego, że nie zaznała jeszcze centralizmu i biurokracji. Z tej samorządowej tradycji konstytucyjnej płynął też polski, swoiście obywatelski, model administracji terytorialnej, który swą zmienioną i unowocześnioną formę znalazł w
21 „Polskość to nienormalność — takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością (…). Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski tej na ziemi, konkretnej, przegranej, brudnej i biednej”; „Znak”, nr 11-12/1987, s. 190. Chciałoby się dodać do tych słów historyka Donalda Tuska: „najlepiej ucieczka do Brukseli – stolicy Europy”.
czasie Sejmu Czteroletniego. Zabory zmieniły ten model na całkowicie odmienny – oparty na wzorcach niewywodzących się z naszej republikańskiej tradycji, a sięgających do tradycji i doświadczeń monarchii absolutnej, zmodyfikowanej i niejako „zmilitaryzowanej” przez Napoleona, dla którego administracja różniła się od armii jedynie rodzajem uzbrojenia24. Ten model zakładał absolutną centralizację i absolutną zawodową biurokrację. Odrodzona II Rzeczpospolita nie zdołała odbudować już tej polskiej tradycji samorządowej, a i przyjęty model administracyjny był chyba nazbyt centralistyczny i biurokratyczny. Słusznie pisał przed laty Feliks Koneczny, iż porzucając rodzimą tradycję, zamieniliśmy administrację, która była żywym organizmem - na martwy mechanizm25.
Warto przypomnieć, że początek stopniowego powrotu do wolnej Rzeczypospolitej znaczony był powrotem do źródeł samorządności terytorialnej zawartej w naszej wielowiekowej tradycji urządzenia państwa. Restytucja samorządu terytorialnego, dokonana za sprawą solidarnościowego Senatu była chyba największym sukcesem pierwszego ćwierćwiecza po upadku rządów komunistycznych w Polsce. Niemały w tym udział ś.p. Michała Kuleszy, którego imię należy tu przywołać.
Wypada wreszcie wspomnieć, iż Polska tradycja konstytucyjna obejmuje także niezwykły fenomen szczególnej federacji – Unii, w której w obopólnym interesie i na równych prawach, z poszanowaniem własnych tradycji i odmienności złączyły się dwa
narody (a właściwie znacznie więcej), które Mickiewicz chciał widzieć na kształt małżeńskiej pary, którą jedynie diabeł chce rozdzielić26. Unia Korony z Wielkim Księstwem zaciążyła nad losami Polski, Litwy i Rusi w sposób niezwykły. Pozwoliła także na swoisty „eksport”
- Por. Jan Majchrowski, „Ewolucja funkcji wojewody jako przedstawiciela Rządu”, Warszawa 2011, s. 21-29, zwłaszcza 24.
- „Państwa dzielić należy na rodzaje według rodzaju owej administracji, czynnej stale, a mającej jednoczyć rządzących i rządzonych, pośredniczącej między nimi – czyli według metody administracji. Według tego są dwa główne rodzaje państw: obywatelskie i biurokratyczne, stosownie do tego, czy administracja poruczona jest obywatelom samym (samorząd), czy też biurokracji. Tamte państwa są organizmami, te zaś mechanizmami, biurokracja jest bowiem zawsze i wszędzie mechanizmem”; Feliks Koneczny, „Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej”, Warszawa-Komorów 2001, s. 79. Nic dziwnego, że do tego autora, oraz niektórych jego prac („Dzieje administracji w Polsce”, Wilno 1924; reprint: Warszawa-Komorów 1999) chętnie odnosił się Michał Kulesza, nie tylko w prywatnych rozmowach, ale też konsultując dla krakowskich jezuitów z Wydawnictwa WAM wydanie cytowanej wyżej pracy pod nieco innym tytułem: „Państwo i prawo”, Kraków 1997. 26 „Dziwneć to były losy tej naszej Korony I naszej Litwy! Wszak to jak małżonków dwoje!
Bóg złączył, a czart dzieli. Bóg swoje, czart swoje!”;
Adam Mickiewicz, „Pan Tadeusz”, księga 11, wers 339-341. Warto odnotować, że wypowiadający te słowa Gerwazy mówi zarówno o „naszej” Koronie, jak i „naszej” Litwie, czyniąc to w imieniu autora, który czuł się niewątpliwie dzieckiem tego właśnie nierozerwalnego związku małżeńskiego i dlatego mógł zarówno napisać „Pieśni narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego”, jak i rozpocząć „Pana Tadeusza” powszechnie znanymi słowy: „Litwo! Ojczyzno moja!” (oczywiście napisanymi po polsku).
polskiej myśli ustrojowej i kultury na wschód, powodując zarazem za sprawą atrakcyjności takiej „oferty” masową polonizację tamtejszych elit politycznych i intelektualnych27. Postawiła też pytanie o kierunki rozwoju naszej polityki europejskiej, determinowanej położeniem geograficznym Polski, która nigdy nie posiadła luksusu bycia samotną wyspą u wybrzeży Kontynentu. Dylematy dzielące Polskę Piastów od Polski Jagiellonów, Polskę Dmowskiego od Polski Piłsudskiego są dylematami wciąż aktualnymi, które obrazują znakomicie, że długotrwałość historyczna nie jest tylko teoretycznym ujęciem Braudela, lecz rzeczywistością28.
- A w dalszej, dziewiętnastowiecznej i dwudziestowiecznej perspektywie na wykształcenie się nowoczesnych narodów: litewskiego, białoruskiego i ukraińskiego w dużej mierze w oparciu o kulturę ludową, która lepiej zakonserwowała język i regionalne tradycje niż uczyniły to warstwy szlachecko-bojarskie, które samospolonizowały się w znacznej większości. To również, obok dość oczywistych konfliktów terytorialnych, stało się źródłem niechęci do „jaśniepańskiej” Polski i to nie tylko w okresie rządów bolszewickich i sowieckich. Doskonale ujęła to w latach czterdziestych pewna młoda litewska emigrantka w rozmowie ze swą polską koleżanką w elitarnej szkole w Londynie, gdy spytana o nietajoną niechęć do Polaków, odpowiedziała: „Wy ukradliście nam duszę”. (Relacja córki polskiego oficera – Velego bek Jedigara wysłuchana przez autora. A tak po prawdzie: nikt nikomu niczego nie kradł, zaś związek Litwy (czy ściślej – „Letuwy”) z Polską nie tylko wprowadził ją w kulturę chrześcijańskiej Europy, co po prostu uratował jej egzystencję).
- W dzisiejszej powszechnej (nie)świadomości, Dmowski, jako przywódca polskich narodowców, czy - jak kto woli – nacjonalistów, uchodzi za apologetę polskiego narodu, a zatem i jego domniemanych narodowych cech, których nosicielem przez wieki była polska szlachta. W rzeczywistości pisał on następująco: „Szlachcic polski, zwłaszcza w ostatnich wiekach istnienia Rzeczypospolitej, nie miał swego odpowiednika w żadnym społeczeństwie europejskim. Tam położenie szlachty było odmienne (…). Tam musiał on walczyć o to, co chciał mieć, musiał bronić z wysiłkiem swego przywileju, w Polsce zaś żył jak roślina cieplarniana, bez współzawodnictwa, bez walki, bez niebezpieczeństwa utraty tego, co posiadał, pod względem politycznym w coraz większą opiekę brało go prawo, a właściwie przywilej, pod względem ekonomicznym Żyd. W końcu zabezpieczył się nawet od potrzeby walczenia z wrogami państwa, powiedziawszy królom swoim, że nie chce wojen prowadzić. Typ psychiczny szlachcica polskiego, jako całość, ginie bardzo prędko, zwłaszcza od czasów zniesienia pańszczyzny na ziemiach polskich; częściowe wszakże znamiona pozostały u inteligencji polskiej szlacheckiego pochodzenia (…). Tym silniejsze jest też złudzenie, że są to znamiona istotne charakteru polskiego w ogóle. (…) Przez przyjęcie typu szlacheckiego za przedstawiciela polskiego charakteru narodowego, przypisaliśmy sobie i uznali za leżące w podstawie naszej natury całe mnóstwo zalet i wad, które nie są wcale tak istotnymi (…). Uważając za charakter narodowy to, co nim nie jest, co było przemijającym wytworem danego ustroju społeczno-politycznego, popadamy często w pesymizm co do naszej narodowo-politycznej przyszłości i przestajemy wierzyć dla siebie w możność samoistnej egzystencji państwowej”. Słowa te padają w jego fundamentalnej książce politycznej „Myśli nowoczesnego Polaka” (cyt. za wyd.: Londyn 1953, s. 42-44), której myśl przewodnia opiera się na społecznym darwinizmie, na „prawie natury” głoszącym, że silniejszy zjada słabszego i z tego tytułu ma do tego prawo. Czytając dziś tę ponad stuletnią książkę warto zastanowić się nad jej tytułem, w którym akcent położony został niewątpliwie na słowie „nowoczesny”.
Można w związku z tym postawić pytanie: Czy „Polak nowoczesny”, na którego tak stawiał Roman Dmowski, nie torował w dalszej perspektywie drogi także „Polakowi postnowoczesnemu”, który na tyle radykalnie odciął się od uwierającej go tradycji, że chciał stać się czymkolwiek innym, byle nie Polakiem? Jest to pytanie o wybór najlepszej drogi między skrajnością progresizmu, a reakcjonizmu; pytanie o racjonalny konserwatyzm, który pozwala zachować własną tożsamość w zmieniającym się świecie i sięgać po adekwatne ku
III
Takie to polskie tradycje konstytucyjne, starsze niż najstarsza pisana polska i europejska zarazem konstytucja, dawały niezwykłą siłę przetrwania Państwu Polskiemu w czasie rozbiorów. Państwowość polska formalnie przestała istnieć, jednak nie przestała obowiązywać niepisana, nieskodyfikowana, a tym samym niepodlegająca derogacji, polska tradycja konstytucyjna.
Gdy bowiem konstytucja staje się ideą, staje się tym samym nieśmiertelna!
Kiedy w różnych dramatycznych chwilach naszej historii powtarzano słowa „Jeszcze Polska nie zginęła”, zawarte w naszym hymnie narodowym, nie wiązano tym samym bytu Polski z konkretnym królem, władzą ani nawet z naszymi granicami. Śpiewano natomiast: „kiedy my żyjemy”. Polska była, póki była w nas idea Polski[14]. Jej integralną częścią jest nasza tradycja konstytucyjna, która w sensie ustrojowym stanowi kwintesencję nie jakiegoś kolejnego państwa w Europie, nie „tego kraju”, ale właśnie Rzeczypospolitej.
Polska tylko z nazwy, a taką już kiedyś mieliśmy, bez swej konstytucyjnej tradycji, bez suwerenności, bez republikańskiej idei, bez podmiotowości i wolności obywatelskiej, bez rządów prawa, bez autentycznego samorządu, bez chrześcijańskiego sacrum obecnego w jej przestrzeni publicznej i intelektualnej, bez mądrej religijnej tolerancji, bez solidarności warunkującej istnienie wspólnoty, bez pamięci o swej tysiącletniej historii, bez narodu łączącego więzią ponadczasową pokolenia, a jednocześnie otwartego na wszystkich, którzy utożsamiają się z tak rozumianą ideą Polski – taka Polska nie byłaby do końca sobą. Nie byłaby też sobą, gdybyśmy zapomnieli, że stanowimy wspólnotę narodową tych wszystkich, którzy do niej chcą należeć z własnej woli; tych którzy są gotowi nie tylko z niej korzystać i czerpać ale dla niej się poświęcić, opowiedzieć się po polskiej stronie, nie ulec w czasie próby zewnętrznym naciskom i groźbom, które jak mantra powracają od ponad dwustu lat. Naród polski rozumiany w kategoriach wyłącznie etnicznych, czy rasowych, byłby dziś zaprzeczeniem polskiego etosu, który przyciągał swą oryginalnością i to paradoksalnie
zwłaszcza w wieku dziewiętnastym, gdy państwo polskie, którego wówczas nie było, nie mogło nic ofiarować swym licznym narodowym neofitom30.
Polska tradycja konstytucyjna to wolność, nie egoistyczna, czy indywidualistyczna, to nie swawola, która podpowiada „róbta co chceta”. To wolność wymagająca indywidualnej i zbiorowej odpowiedzialności, solidarności, której wspólnym mianownikiem musi być polska racja stanu, a nie interesy najsilniejszych graczy na europejskim, czy światowym rynku. Nasza historia, w tym historia naszego ustroju, to jednak ciągłe ścieranie się nurtu tego, co w naszej tradycji cenne, z tym co bezwartościowe, podszyte głupotą, egoizmem, tchórzostwem, zdradą, zaprzaństwem. To ciągłe zmaganie się z liberum veto i targowicą, szermującymi hasłem wolności i prawa (a ostatnio także konstytucji) - a będącymi narzędziem w rękach
wewnętrznych oligarchów i zewnętrznych hegemonów, których Polska w niewymowny sposób zawsze drażniła i irytowała[15].
30 Najliczniejszą ich grupę stanowili Niemcy, ale byli także Austriacy, Węgrzy i Czesi, Holendrzy, Francuzi i Włosi, Szkoci, Anglicy i Skandynawowie, nie licząc oczywiście narodów wchodzących ongiś w skład Rzeczypospolitej: „Nazwiska o brzmieniu cudzoziemskim nie nasuwały już skojarzeń z obcą narodowością, nawet z obcym pochodzeniem. Polakiem był Levittoux, Szylagi, Arct, Longchamps, Gloger, Abramow i Watson. Wrośli w polskie rodziny Pancerowie, Taubowie, Kurzowie, Schielowie, Rossmannowie. Zasłużyli się dla polskiej kultury i nauki Oppmannowie, Estreicherowie, Brandstaedtterowie, Eysmonttowie, Hoffmanowie, Natansonowie, Kreutzowie i inni. Polskim artystą był Franciszek Lampi,
Wojciech Gerson, Aleksander Lesser, Wojciech Stattler, Józef Simmer, Alfred Schouppé, Christian Breslauer, Franciszek Tegazzo, Leonard Marconi, Antoni Kolberg. Polska kultura wyszła zwycięsko z konfrontacji z obcą. Ulegali jej przybysze i członkowie rodzin zaborców. Brali udział w powstaniu wielkopolskim 1848 roku, wstępowali do galicyjskiej gwardii narodowej, śpieszyli za Bemem i Dembińskim do powstania węgierskiego” – pisał Stefan Majchrowski w swej książce o rodzinie, którą obrał za symbol tego procesu, a której koligacje wiodą aż ku różnym tronom europejskim, z angielskim włącznie; por. „Rodzina Hauke”, Warszawa 1972, s. 151. Rozważania te uzupełniało własne doświadczenie z niewoli niemieckiej w Murnau, spędzonej razem z dowódcami i kolegami z kampanii wrześniowej: „Pewnego dnia zjawił się w obozie niemiecki generał, by odwiedzić swego syna, majora kawalerii i jeńca Oflagu VII-A. (…) Spotkanie odbyło się w gmachu komendy. Jakoby poproszono tam generała, aby następnym razem, gdy zechce zobaczyć syna, majora Trenkwalda, przyjechał do Murnau ubrany po cywilnemu. (…) Gdy w 1918 roku z części kadry i koni austriackiego pułku uformował się oddział polski, 8 pułk ułanów, major Trenkwald zgłosił się do służby w polskim pułku. Był znanym polskim jeźdźcem, brał udział w międzynarodowych konkursach hippicznych i wybierał za granicą konie dla ekipy olimpijskiej. (…) do końca pozostał w obozie. Jak każdy Polak czuł się związany z krajem…”; Stefan Majchrowski, „Za drutami Murnau”, Warszawa 1970, s. 42-43. Zresztą nazwiska wielu polskich dowódców z września 1939 r., (jak choćby gen. Kleeberga, Rómmla, Szyllinga, adm. Unruga i wielu innych) mówią same za siebie.
Nasze poczucie podmiotowości i własnej godności, właściwe wolnym ludziom, często odczytywano i odczytuje się jako nieracjonalne, oderwane od rzeczywistości „polskie pobrzękiwanie szabelką”. Ci, którzy dziś tak chętnie używają tego szyderczego zwrotu nie wiedzą zapewne, że cytują samego Włodzimierza Ilicza Lenina, który za pomocą tego właśnie wyrażenia oceniał działania Piłsudskiego w marcu 1920 r. Zaledwie kilka miesięcy później, nawet Lenin musiał się przekonać, że „polskie pobrzękiwanie szabelką” bywa czasem bardzo skuteczne i bolesne[16].
Termin „Polska”, fundamentalny dla każdej polskiej konstytucji, choć paradoksalnie prawie niezauważany, sam w sobie zawiera ogromne bogactwo treści, także treści konstytucyjnej. Polska to bowiem nie nazwa produktu leżącego na półce europejskiego supermarketu, ani nie substytut liczebnika kolejnej europejskiej republiki. To tożsamość wspólnoty, która wyewoluowała w naród i na zawsze związała swą egzystencję z potrzebą własnego, suwerennego politycznego bytu, którego twardy rdzeń stanowi polska tradycja konstytucyjna.
Kluczowe słowa:
Tradycja, konstytucja, polski konstytucjonalizm, polska kultura, Polska Key words:
Tradition, constitution, Polish constitutionalism, Polish culture, Poland Streszczenie:
Tekst jest poświęcony trwałym elementom polskiej tradycji konstytucyjnej, którą autor widzi w perspektywie wielu stuleci, nie ograniczając się w swoich rozważaniach jedynie do polskich konstytucji pisanych.
Summary:
The text is devoted to the permanent elements of the Polish constitutional tradition, which the author sees in the perspective of many centuries, not limited in his considerations only to Polish written constitutions.
[1] Niniejszy referat został wygłoszony 9 marca 2018 r. na XIX Konferencji Naukowej Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, a następnie opublikowany w książce: „Między tradycją a nowoczesnością. Prawo polskie w 100-lecie odzyskania niepodległości”, red. nauk. Łukasz Pisarczyk, Wolters Kluwer, Warszawa 2019, s. 58-75. Jego skrócona wersja (bez przypisów) została także opublikowana przez Kancelarię Prezydenta RP w ramach materiałów pierwszej edycji Belwederskiej Szkoły Letniej „Prawo dla dobra wspólnego”, Warszawa 2019, s. 70-78.
[2] Odnosiła ona to stwierdzenie, podnosząc je do rangi normy konstytucyjnej, wprawdzie do państwa, jednak rozumianego nie abstrakcyjnie, czy jedynie instytucjonalnie, ani nie do konkretnej formy państwowej – Rzeczypospolitej Polskiej Anno Domini 1935 – lecz do pisanego z wielkich liter Państwa Polskiego, które wykraczało w swoich granicach chronologicznych daleko poza rok 1935 i to w obu kierunkach: w przeszłość i w przyszłość. Jego istotowa tożsamość, pozwalająca mu być właśnie Państwem Polskim na przestrzeni wieków, musiała się opierać na określonej tożsamości, wspólnocie kultury, do której należy wspólna tradycja. Por.: art. 1 Ustawy Konstytucyjnej z dnia 20 kwietnia 1935 r. (Dz. U. Nr 30, poz. 227).
[3] W nauce funkcjonują w odniesieniu do tych zjawisk terminy: „konstytucjonalizm preskryptywny” i „konstytucjonalizm konstruktywistyczny”, por.: Lech Morawski, „O tożsamości konstytucyjnej Polaków”, „Prawo i Więź” nr 1/2012, przedruk w formie broszury wydanej przez Trybunał Konstytucyjny z okazji konferencji naukowej w TK 2 lutego 2018 r. poświęconej śp. Prof. Lechowi Morawskiemu pt. „Tożsamość konstytucyjna”, s. 6.
[4] Narzuca się tu przykład Konstytucji USA, państwa tworzonego w sensie ustrojowym niemal „na surowym korzeniu”, którego przyjęte zasady ustrojowe zdawały się nadawać mu określony kierunek rozwoju na przyszłość. Jednak i ten przykład nie może być rozpatrywany w całkowitym oderwaniu od tradycji, choćby myśli ustrojowej i określonych nurtów filozofii
[5] Zresztą nadal pokutującym w literaturze i bezrefleksyjnie powtarzanym po dzień dzisiejszy, nie tylko przez niektórych przedstawicieli starszej generacji historyków i konstytucjonalistów.
[6] Stosunek do władzy monarszej w dobie gwałtownych przemian ustrojowych o charakterze rewolucyjnym lub quasi-rewolucyjnym warto prześledzić na przykładzie trzech państw, które jako pierwsze w świecie wydały akty powszechnie uznane za konstytucje: Stanów
Zjednoczonych, Polski i Francji. Amerykanie nie usiłowali detronizować króla, lecz odmówili mu prawa do władzy na ich terytorium, nad którym roztoczyli własną władzę suwerenną („We, the People…”). Polacy, oprócz korony, ofiarowali swemu monarsze republikańską konfederatkę, dobrze pasującą do reszty szlacheckiego ubioru, który przez poprzednie
[7] Por.: Jan Majchrowski, „Rządy wielkie i małe, czyli o pisowni terminu >rząd< w polskich przepisach konstytucyjnych”, w: „Prawo, język, logika. Księga jubileuszowa Profesora Andrzeja Malinowskiego” (red. S. Lewandowski, H. Machińska, J. Petzel), Warszawa 2013, s.
138-139.
[8] „Kronika Wielkopolska”, Warszawa 1955, s. 55.
[9] „Poczucie sacrum tłumaczy nam, dlaczego w Polsce, w starciu pomiędzy Mieczem a
Słowem, naród stanął po stronie biskupa Stanisława ze Szczepanowa, a nie króla Bolesława Śmiałego. Siła miejscowej organizacji kościelnej była wówczas w Polsce bardzo nikła, jedynie rody ujęte w drużyny wojskowe mogły stanowić o wyniku starcia. Ciało biskupa, wyniesione na Wawel i ułożone na środku katedry, nazwał Mickiewicz pierwszym paragrafem polskiej konstytucji” – pisał Artur Górski w wydanej wiele lat po jego śmierci książce „Kultura
[10] Z różnicy tego odczytania i z zasadniczego ideowego sporu z krzyżakami, zrodziła się w rezultacie doktryna Pawła Włodkowica, przyjęta przez Kościół katolicki, a potem zapładniająca umysłowo cały świat cywilizowany, o niedopuszczalności wojny zaborczej, o stosunkach między narodami, które opierać się powinny na fundamencie wzajemnej miłości; por. np.: Wojciech Zaleski, „Tysiąc lat naszej wspólnoty”, Londyn 1984, s. 82-83. 16 [Art.] 1. „Religia panująca” Ustawy Rządowej z dnia 3 maja 1791 r. (oblata 5 maja 1791 r.).
[11] Sprawa obowiązywania prawa w polskiej historii wiąże się zresztą nie tylko z samą jego promulgacją, lecz także z ukrywaniem i nie upublicznianiem prawa już promulgowanego, jak to miało miejsce w PRL i III RP w stosunku do całego dorobku normatywnego polskich władz na uchodźstwie od października 1939 roku. Otwierając XIX Konferencję Naukową Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego „Między tradycją a nowoczesnością. Prawo polskie w stulecie odzyskania niepodległości”, Dziekan WPiA UW prof. Tomasz Giaro, przypomniał, że publiczne poruszenie tej sprawy nastąpiło na XVII Konferencji Naukowej WPiA UW w 2016 r. za sprawą referatu piszącego te słowa; por.: Jan Majchrowski, „Źródła prawa a praktyka polityczna”, w: „Źródła prawa. Teoria i praktyka”, Warszawa 2016, s. 6163. Warto dodać, że rzecz doczekała się nie tylko zainicjowania, ale także szczęśliwego i uroczystego zakończenia w Sejmie, w dniu 4 października 2017 r.; por.: Jan Majchrowski, „Dziennik Ustaw władz RP na uchodźstwie i sprawa jego upublicznienie w Polsce”, w:
„Aktualne problemy konstytucji. Księga Jubileuszowa z okazji 40-lecia pracy naukowej Profesora Bogusława Banaszaka”, Legnica 2017, s. 488-494, oraz tenże: „Solidarność i fundament ustrojowy Rzeczypospolitej”, w: „Wkład krakowskiego i ogólnopolskiego środowiska prawniczego w budowę podstaw ustrojowych III Rzeczypospolitej (1980-1994)”, (red. S. Grodziski), Kraków 2018, s. 247.
[12] Jest to nawiązanie nie tyle do lewicy i prawicy (choć i takie porównanie nie byłoby od rzeczy), co do wielokrotnie wznawianej książki dziewiętnastowiecznego autora Władysława Łozińskiego - „Prawem i Lewem. Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku”, która choć dotyczyła tytułowej Małopolski, i to nie tyle wschodniej, co właściwie „Środkowej”, była odczytywana jako diagnoza wymiaru sprawiedliwości w całej ówczesnej Rzeczypospolitej. Warto przy tym jednak zacytować fragment recenzji Michała
Staniszewskiego, co ważne, z roku 2015: „Prawem i Lewem to dość swobodne tłumaczenie określenia Iuri et Galdi - czyli „Prawem i Mieczem”, czyli w jaki sposób w Rzeczypospolitej szlacheckiej mieliły młyny sprawiedliwości. A mieliły mniej więcej tak, jak teraz. Oczywiście w demokratycznym państwie prawa nie należy wierzyć, że >prawo jest jak pajęczyna, mucha w nie wpada, a bąk się przebija<, jednak jeśli chodzi o szybkość w rozpatrywaniu spraw... Cóż, niewiele się zmieniło w Najjaśniejszej przez ostatnie 500 lat”. Dodajmy: „Co utwierdzać może zarówno w przekonaniu o swoistej tradycji polskiego wymiaru sprawiedliwości, jak i swoistej trafności popularnego ostatnio hasła >Wolne sądy<, bo takimi są one w istocie”. (https://histmag.org/wladyslaw-lozinski-prawem-i-lewem-obyczaje-na-czerwonej-rusi-wpierwszej-polowie-xvii-wieku-recenzja-12254łozińskiego - dostęp: 13 lipca 2018 r.)
[13] Por.: Adolf Pawiński, „Rządy sejmikowe w Polsce 1572-1795 na tle stosunków województw kujawskich”, pierwsze wydanie: Warszawa 1888.
[14] W tym znaczeniu innego, głębszego sensu nabierają słowa chłopskiego przywódcy i trzykrotnego premiera Wincentego Witosa, które umieszczono na jego warszawskim pomniku: „A Polska winna trwać wiecznie”.
[15] Znakomicie pojął to Gilbert Keith Chesterton, który „odkrył” Polskę poprzez pryzmat jej wrogów: „I judged the Poles by their enemies. And I found it was an almost unfailing truth that their enemies were the enemies of magnanimity and manhood. If a man loved slavery, if he loved usury, if he loved terrorism and all the trampled mire of materialistic politics, I have always found that he added to these affections the passion of hatred of Poland. She could be judged in the light of that hatred; and the judgement has proved to be right” (Cyt. za: Stefan Kos [Stefan Majchrowski], motto otwierające pierwszą książkę tego autora: „Polska droga. The Poles will not accept Defeat”, Italia [1946]).
[16] Por.: W.I. Lenin, „Dzieła wybrane”, t. II, Warszawa 1951, s. 597.