Kraj na zawsze, czy na chwilę?
Zoltan Kiss jest Węgrem z pokolenia dzisiejszych 45-latków. Podobnie, jak Polacy, którzy wyjechali na Zachód za chlebem, przyjmuje argumenty wrogich rządowi Orbána mediów i bezrefleksyjnie powtarza je. Głosy Węgrów, którzy wrócili do kraju i są szczęśliwi, że emigracyjny etap ich życia zakończył się, oraz mówiące, że nad Balatonem jest coraz lepiej zaś kraj wkroczył na ścieżkę rozwoju, uważa za błędne.
Nasze ścieżki przecięły się dzięki jednej z setek agencji pracy tymczasowej w zatłoczonym Londynie. Wylądowaliśmy w pracy w paczkarni – naszym zadaniem było segregowanie tysięcy paczek codziennie trafiających do mieszkańców brytyjskiej stolicy. Segregowanie i pakowanie do odpowiednich wózków, tak aby kurierzy mogli sprawnie i szybko rozwieźć je po wielu dzielnicach Londynu. Praca wymagająca właściwie jedynie siły fizycznej i znajomości topografii miasta – głównie kodów pocztowych, bo nazwy ulic pozostają poza znaczeniem od czasów II wojny światowej, kiedy rząd premiera Winstona Churchilla bojąc się niemieckich szpiegów ograniczył liczbę tabliczek z nazwami ulic zamieniając je na system kodów. Dzisiaj każdy kwartał, często nawet każdy dom ma swój kod pocztowy – to właśnie kod, a nie nazwę ulicy podaje się taksówkarzom, pracodawcom czy urzędnikom Korony. System kodów w pierwszym zetknięciu może wydać się skomplikowany, ale znajomość angielskiego i podstaw lokalnej geografii szybko pozwala się w nim odnaleźć. Kody zaczynające się na „N” to oczywiście północne dzielnice. Analogicznie południowe zaczynają swój kod od litery „S”, zachodnie od „W”, wschodnie zaś od „E”. Jednak mnogość dzielnic każe dopisywać kolejne litery i cyfry. Ot, na przykład kod budynków z mieszkaniami komunalnymi w Edmonton Green, dzielnicy zamieszkanej głównie przez imigrantów z Afryki, Pakistańczyków i Polaków to N9 0EE.
I ja, i Zoltan mieliśmy inne ambicje, niż rzucać ciężkimi paczkami Brytyjczyków kupujących niemal wszystko na Amazonie, czy w chińskich sklepach internetowych. Ja chciałem pisać, on na Węgrzech był świetnie wykształconym muzykiem – perkusistą, oraz początkującym informatykiem, który żeby zarobić zostawił swoich przyjaciół z zespołu i liczną rodzinę. Zarabialiśmy, co tu dużo mówić, słabo.
- No ale nie jesteśmy tu na zawsze – mówił mi wówczas. - Chodzi o to, żeby znaleźć coś lepszego i ściągnąć rodzinę do Wielkiej Brytanii.
- Nie planujesz powrotu z pieniędzmi? Możesz odłożyć i wrócić do Budapesztu, dom sobie kupić, wykształcić dzieci – pytałem.
- Nie podobają mi się rządy Orbána. Jego konfrontacyjny kurs na brukselskich przeciwników w końcu wyrzuci nas poza Unię – wyjaśniał.
Wtedy wydawało nam się, że Traktat podpisany między Brukselą a Londynem jest dokumentem zawartym na wieczność. I cokolwiek nie wydarzy się w naszych krajach, unia Londynu i Brukseli jest tak pewna, jak grawitacja, która przeszkadzał nam w pracy.
Zoltan uczył się potrzebnych na londyńskim rynku umiejętności – operowania maszynami, jazdy wózkami widłowymi. Ja poszedłem w egzaminy na tłumacza administracji brytyjskiej. Szybko okazało się, że jego wybory były lepsze, bo szybko zmienił pracę na lepiej płatną. Ja zostałem w Londynie i koniec końców wróciłem do Polski, on wyjechał do nieodległego Milton Keynes i ściągną swoją piękną żonę i nie mniej piękne córki do Albionu.
Do dzisiaj mamy kontakt i podtrzymujemy płomień żarzącej się lata temu przyjaźni dwóch imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej. Nie ma oporów, kiedy proszę go o komentarz do sytuacji Węgrów w epoce brexitu.
Dumni Węgrzy
- Mówiłeś mi o tym, ale zapytam jeszcze raz. Czemu wyjechałeś do Zjednoczonego Królestwa? - zagajam Zoltana.
- Zmęczyło mnie życie według zasad dyktowanych przez obecny rząd – dowiaduję się. - Nie chciałem takiej przyszłości dla moich dzieci. Widzisz, w Wielkiej Brytanii mogą być ogromne podziały polityczne, ale wciąż masz szansę na spełnienie swoich marzeń opartych o własne umiejętności i determinację. Na Węgrzech rozwój jest niestety zdeterminowany tym, że aby pójść dalej musisz znać kogoś w administracji rządowej. Znajomości, układy, inaczej nie da rady.
- Ale przecież planujesz wrócić do kraju. Tak, czy nie?
- Nie, nie planuję powrotu. Może będę zmuszony, jeżeli tutaj w UK do emerytury nie uda mi się kupić domu, czy mieszkania...
- Poczekaj, ale przecież zbliża się brexit. Wymierzony między innymi w imigrantów, takich jakimi byliśmy. Co w ogóle o tym wszystkim sądzisz?
- Szczerze mówiąc, o ile rozumiem intencje rządu w Londynie odzyskania kontroli nad imigracją, sam brexit okaże się błędem – odpowiada. - Imigranci… prawdę mówiąc 30-40 proc. imigrantów w ogóle nie powinna tu przyjeżdżać. Wielu Węgrów po referendum pojechała do innych krajów Unii, część z nas wróciła na Węgry. Ja tego nie zrobię, bo mam dobrą pracę, ustalony status na miejscu, moje dzieci mają się świetnie i wrosły w środowisko. Przeprowadzka tutaj była jednym z moich lepszych posunięć.
Zoltan bezspornie jednak więzów z ojczyzną nie zerwał na zawsze – jego córka studiuje nad Balatonem medycynę i ani myśli ruszać na podbój Europy i Świata. Pozostałe, młodsze dzieci, uczą się i studiują przy rodzicach – w Wielkiej Brytanii.
- Nie ma prania mózgu, nie ma złych rządów, żadnego reżimu i zagrożonej demokracji. To bzdura – kwituje krótko Geza z Budapesztu, rówieśnik Zoltana, którego obok 30-letniej Węgierki Rity poznałem na brytyjskim zmywaku. Geza po kilku latach emigracji wrócił do kraju i, jak przekonuje, ma się świetnie. Z pewnością lepiej niż na Wyspach Brytyjskich. - Wiesz, tu u nas pierwszy raz od dawna naprawdę da się żyć. Poza tym, co tu dużo mówić, jesteśmy u siebie. I jeszcze jedno... już wtedy, w Anglii, byłem dumny z tego, że jestem Węgrem. Myślę, że duża w tym zasługa Orbána.
Rita potraktowała wyjazd na Wyspy Brytyjskie jako przygodę – bez polityki. - Nie wyjeżdżałam na stałe, to był wyjazd na wakacje – mówi. - Kokosów nie zarobiłam, o czym wiesz dobrze, bo też tak pracowałeś. Natomiast podszkoliłam język, poznałam ludzi. Nigdy nie miałam planów wyjeżdżać z Węgier na zawsze. To mój dom!
Lepszy start
Węgrzy byli potraktowani łaskawie przez brytyjskich polityków nastawionych na brexit nie tylko dlatego, że ich imigracja na Wyspy Brytyjskie była nieporównywalnie mała w porównaniu z polską, czy późniejszym napływem Rumunów i Bułgarów, z których część okazała się przestępcami próbującymi przenieść swoje nielegalne biznesy również do Albionu.
Niemałą rolę odegrał tu nielubiany przez węgierską mniejszość Viktor Orbán, który wciąż gra z brytyjskim rządem i unijną administracją przy pokerowym stole trzymając w rękawie asa w postaci możliwości wetowania negocjacji między Brukselą a Londynem na dowolnym poziomie ich zaawansowania.
Dla rządu Borisa Johnsona to partner wygodny, bo skłócony z Brukselą. Lider prawicowego Fideszu jest przedstawiany w europejskich mediach, jako skrajny narodowiec, któremu unijne ideały są właściwie obce.
Chodzi nie tylko o podejście do budżetu i stanowczą odmowę przyjęcia imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, zaproszonych do Europy przez Angelę Merkel. To również cały szereg gestów niechęci wobec unijnych liderów i tak – po latach ostrej krytyki w stronę Budapesztu – raczej nielubianych na Węgrzech.
Przykład? Przed ostatnimi wyborami do Parlamentu Europejskiego Fidesz wykupił kampanię billboardową. Plakaty, na których widniało zdjęcie byłego przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera i George'a Sorosa (to pochodzący z Węgier miliarder, którego Orbán, podobnie jak inni przywódcy narodowych partii w krajach europejskich, przedstawia zdecydowanie źle). Pod zdjęciem napis: „Masz prawo wiedzieć, co szykuje Bruksela”. W domyśle chodzi o zalanie Węgier nielegalnymi imigrantami, którzy – o czym niemal codziennie przypominają węgierskie, prorządowe media – stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju i obywateli.
Orbán chce również programami rządowymi wpłynąć na zwiększenie dzietności Węgrów. Nie wszystkie z tych pomysłów cieszą się unijnym poparciem, bo to m.in. wspieranie przez państwo rodzimych przedsiębiorstw i węgierskiego biznesu.
Małe wielkie weto
Fidesz Orbána będący w Unii Europejskiej na cenzurowanym mógł jednak zawsze liczyć na poparcie torysów, którzy dostali się w poprzednich wyborach do Europarlamentu. Szukając sojuszników w krajach członkowskich Unii nie raz popierali Orbána w czasie sesji PE, kiedy ten znajdował się pod ostrzałem przeciwników z powodu zarzucanych mu przez Brukselę nadużyć praworządności. Torysi przyznawali, że poparcie Orbána nie wynikało z sympatii dla Węgier i ich polityki, lecz przede wszystkim w związku z szukaniem poparcia wśród europejskich przywódców podczas negocjowania porozumienia dotyczącego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Tu Orbán zachował się, jak wytrawny polityk. Niczego nie obiecując do końca dawał do zrozumienia, że węgierskie weto (przy porozumieniu było potrzebne jednogłośne poparcie projektu) może odegrać w negocjacjach kluczową rolę. Zaś kiedy zwolennicy brexitu po stronie torysów mówili, że Viktor Orbán odmówi np. zgody na odroczenie kolejnego terminu wyjścia Królestwa z Unii, Peter Szijjártó, szef węgierskiej dyplomacji uspokajającym tonem deklarował w brytyjskich mediach, że to nie Węgry będą pierwszoplanowym państwem w negocjacjach i głosowaniu w tej sprawie. Ostateczny termin rozwodu Londynu z Brukselą minął 31 stycznia tego roku. I choć porozumienie rozwodowe, a także dotyczące kwestii handlowych między Unią a Wielką Brytanią po brexicie jest już gotowe i zatwierdzone przez Parlament Europejski oraz brytyjską Izbę Gmin, wciąż pozostaje wiele kwestii spornych przy których głos Węgrów może się okazać znaczący. Należy do nich m.in. kwestia pozostawienia Gibraltaru w Strefie Schengen, czego domaga się Hiszpania (na terytorium której leży ta kolonia brytyjska) i Unia Europejska a sprzeciwia się Londyn, oraz sprawa granicy Irlandii z Irlandią Północną.
Głos, który w dyskusjach na tematy unijno-brytyjskie będzie miał rząd węgierski z pewnością zostanie wykorzystany przez Orbána w rozmowach dotyczących przyszłych stosunków Budapesztu z Londynem. A być może również w rozmowach dotyczących sytuacji mniejszości węgierskiej na Wyspach.
Paweł Pietkun
Dziennikarz, pracował między innymi dla radia WNET, Tygodnika Solidarność, Gazeta Obywatelska. Autor książek "Ze sztambucha emigranta" i "Tu Radio Solidarność. Historia podziemnego Radia Solidarność"