Pośród wielu pojawiających się w naszej przestrzeni publicznej wspomnień i panegiryków poświęconych pamięci Sir Rogera Scrutona – sama jestem autorką jednego z takich tekstów, publikowanego na tych łamach – nietrudno znaleźć reasumpcje jego dorobku. Jedne omówienia są bardziej, inne mniej entuzjastyczne, bądź choćby życzliwe. Nietrudno zresztą pominąć bądź „spłaszczyć” ideowy wymiar dorobku tego myśliciela, bardziej niż ktokolwiek zaangażowanego w walkę z – można powiedzieć na poły żartem – współczesnością jako taką. Oczywiście wielu powie, że – przeciwnie – łatwo dorobek ten przecenić nadając mu rangę, która mu się nie należy i szukając w nim głębi, której w nim po prostu nie ma. Zwłaszcza dla sporu pomiędzy tradycjonalizmem a konserwatyzmem jest Scruton postacią emblematyczną, a będąc związanym z konserwatyzmem staje się niejako siłą rzeczy nieprzyjacielem i polemistą tych, którym nie zależy na mdłym przechowaniu idei jakiegoś traconego właśnie raju (czyli ładu i harmonii ustawień społecznych), ale na nasyceniu całej dziedziny ludzkiej sensem najgłębszym, czyli chrześcijaństwem i chrystianizmem. Dla niektórych z nich Scruton jest – z wieloma innymi myślicielami prezentującymi idee zachowawcze – „konserwatystą nihilistycznym”. Jako taki nie ma żadnego naprawdę istotnego uzasadnienia swych twierdzeń i roszczeń, a w dodatku ugruntowuje postawę rezygnacji z szukania sensów, jakie zostały nam tu zadane i które jedynie zdolne są zjednoczyć societas. Odsuwa – mówiąc wprost – pytanie o Prawdę, Boga i Jego rolę w ludzkich ustrojach.
Podobne podejście jest bez wątpienia użyteczne i warto mieć je w pamięci jako rodzaj pewnego ostrzeżenia i roszczenia pod adresem studiowanego autora. W ogóle – o ile nasz sposób czytania ma być rozumny, a zatem życzliwie sceptyczny – trzeba zawsze zastanawiać się, czy autor wprowadza do obiegu idei „pieniądz” dość dobrej próby, to jest, czy jego argumenty są w stanie „opłacić” bronione tezy oraz zastanawiać się, gdzie ten „pieniądz” jest bity, a zatem jakie jest najbardziej podstawowe źródło przekonań autora. Wolno się też jednak zapytywać, czy podobne oceny i koncepty nie służą bardziej piętnowaniu niż opisywaniu, a ostatecznie czy nie mają wspierać przekonania o konieczności odrzucenia danego autora i dzieła en bloc, w miejsce zniuansowanej rekonstrukcji, wymagającej analizy i – po tym – wydobycia z nich najlepszej cząstki. Nie rozważając tu dalej tej kwestii, która po śmierci Scrutona staje się w środowiskach konserwatywnych i tradycjonalistycznych punktem odniesienia dla rozumnej oceny jego dorobku, idę w kierunku przeciwnym do wyżej sygnalizowanego. Przyjmuję przynajmniej tyle, że Scrutonowski konserwatyzm ma pewną wartość „przebudzeniową” i niekwestionowane walory dydaktyczne oraz, że nie uniemożliwia dalszej, głębszej, bardziej wyrafinowanej i z gruntu „nienihilistycznej” dyskusji i argumentacji, a zatem nie blokuje przejścia do problemu tradycji, a dalej – transcendencji, w końcu zaś – Boga. Z tymi ostatnimi problemami mierzył się zresztą Scruton - nie bez istotnych trudności – w niektórych swych pracach, na przykład w „Obliczu Boga” i „The Soul of the World”. Zamierzałam zresztą początkowo przedstawić Czytelnikom studiów i szkiców publikowanych przez Instytut im. Wacława Felczaka tę ostatnią pracę, a jednak trudno nie dostrzec, że największe sukcesy odnosił Scruton na zupełnie innym polu, a mianowicie świetnie uprawiał komentarz do bieżących spraw cywilizacji i kultury Zachodu. Dzięki zaś żywej inteligencji, prostej elegancji pisarskiego stylu i zakotwiczeniu wywodu w sprawach najgłębiej wspólnych, a zatem każdego jakoś zajmujących, światło rzucane przez jego pisma rozchodziło się w różne strony. Był to niewątpliwie myśliciel wpływowy. Miał też odwagę poruszać kwestie niewygodne w nieugrzeczniony, ale też pozbawiony łatwej pretensji sposób. Ten brak pokory i uniżoności wielu mógł drażnić, ale też nie mniej licznych frapował i zmuszał do polemiki. Wszystkie te cechy myśli i pióra Scrutona widać w jego eseistyce, na przykład w pracach zebranych w zbiorze „Confessions of a Heretic. Selected Essays” – zbiorze pism wyrosłych z komentowania spraw publicznych Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych przez ponad dekadę. Podkreśla zresztą autor, że chciał uwolnić ten ukończony w 2015 roku tom od tonów stricte akademickich i uczynić go przydatnym każdemu inteligentnemu człowiekowi żyjącemu w naszych chwiejnych, kapryśnych czasach.
Piszę te słowa 8 lutego 2020 roku, a więc zaledwie kilka dni po dokonanym przez ojczyznę myśliciela Brexicie. Brexicie, który zmienia też zasadniczo miejsce państw Europy Środkowej, w tym zwłaszcza Polski, na unijnej mapie politycznych możliwości i naprężeń. Warto zatem przypomnieć Scrutonowski wykład dobrego rządzenia.
W eseju „Governing Rightly” analizuje on problemy związane z nieprawidłowym rozumieniem bądź nadużywaniem Reaganowskiego dictum, zgodnie z którym „rząd nie jest rozwiązaniem naszych problemów. To rząd jest problemem”. Łatwo zrozumieć je w ten sposób, że oto należy wycofać się z rządzenia, zaczynając od zatrzymania rozpędzonej - aż po niemożność jakiejkolwiek kontroli jej kierunku, zakresu i tempa – machiny regulacji i kontroli, tworzenia nowych „zbrodni i wykroczeń”, w tym obejmujących zwykłe, ludzkie formy budowania relacji, związków i stowarzyszeń. Na końcu tego procesu obywatele stają się zresztą tylko „zależnymi” czy „podległymi” jednostkami oddającymi wolność za publiczny „portfel”.
Przykładem tych procesów jest, zdaniem Scrutona, współczesna Europa z instytucjami zapewniającymi dopływ wciąż świeżych regulacji, z reżimem poprawności politycznej i innymi licznymi, unijnymi „ortodoksjami”. Panuje tu, jego zdaniem, swoista „histeria odrzucenia”, która każe co i rusz wyrywać utrwalone obyczaje i tradycje, bądź – o ile pozwoli się im trwać - przekształcać je w jakąś karykaturę. Zdaniem Scrutona podobny proces jest stopniowo replikowany w Stanach Zjednoczonych. Swoją rolę w tym odgrywa Sąd Najwyższy, który próbuje narzucać „moralność liberalnych elit” całemu narodowi amerykańskiemu niezależnie od własnej woli tegoż.
W obliczu tych procesów tym większe znaczenie ma to, by dostrzegać nie tylko złe strony rządzenia, ale i strony dobre. Tymczasem przed konserwatystami rysuje się właśnie to „Reaganowskie” ryzyko, że ich koncepcja rządów zostanie utożsamiona z czystym negatywizmem, z – na przykład – kwestionowaniem wszystkich decyzji o charakterze federalnym. Należy zatem pamiętać, argumentuje Scruton, że wytwarzanie ustrojów z właściwymi im formami rządzenia jest zakorzenione w naturze ludzkiej i jest normalną częścią życia istot politycznych. W organizacji społecznej i powierzaniu władzy wyrażają się ludzkie pragnienia i starania, by żyć w pokoju.
Potwierdzenie swoich tez znajduje on w tzw. Arabskiej Wiośnie, gdzie upadające tyranie – kierujące się żądaniem władzy dla swej rodziny, rodu czy współwyznawców – upadły zostawiając ważną pustkę. Odsłonił się brak struktur, ministerstw, biur, organizacji, procedur, a nawet zakorzenionych wspólnych tradycji rządzenia, na których oprzeć mogliby się wszyscy członkowie społeczeństwa. W podobnych warunkach braku zorganizowanej władzy upadek jednego tyrana stwarza jedynie dogodne warunki dla pojawienia się następnego. Co najwyżej pomiędzy tymi wydarzeniami kraj zanurzy się w chaosie, z którego ochoczo skorzystają fanatycy – wieszczy Scruton.
W naturze ludzkiej zatem – wykłada dalej powołując się na Kanta – mieszczą się oba te momenty: suwerenności osoby z jednej strony i jej posłuszeństwa czy dostosowania jako podmiotu żyjącego we wspólnocie ze strony drugiej. Oba te wymiary, czy te postacie ludzkiego bytowania spotykają się w dziedzinie społecznej w relacji wzajemności „ja – ja”. W istocie, mówi autor „Confessions of a Heretic”, całe nasze życie jest wdrażaniem się do takiego właśnie sposobu bycia. Od pierwszych kroków stawianych w rodzinie, szkole, drużynie czy zespole jakiegoś rodzaju, człowiek uczy cię być „ja” w relacji do innego „ja” poprzez branie odpowiedzialności względem innych. Odpowiedzialność jest jednak skutkiem wolności, a zatem ostatecznie to właśnie wolność osoby odsłania się w dobrze zorganizowanej społeczności ludzkiej.
To poczucie odpowiedzialności – fundamentalne dla funkcjonowania wspólnoty – inne jednak przybiera formy w Stanach Zjednoczonych, inne zaś w Europie. Podczas gdy w obliczu niebezpieczeństwa czy wyzwania dla ich lokalnej wspólnoty Amerykanie organizują się, by stawić czoło problemowi, Europejczycy siedzą, bezradnie czekając aż służby państwowe rozwiążą ten problem. Różnica ta wynika właśnie z rozbieżnych sposobów ujmowania istoty władzy i rządzenia oraz bycia rządzonym, a w końcu z utrwalonych postaw względem władzy. Ten rodzaj organizacji, jaki spotykamy w Stanach Zjednoczonych ma – zdaniem Scrutona – charakter wyraźnie organiczny, jest skutkiem rozwoju danej wspólnoty. Nie jest to zaś rząd w jakikolwiek sposób narzucony rządzonym. Autorytet władzy wypływa tu z faktu, że rządzeni są zgodni co do tego, że chcą być rządzeni przez swego lidera. Ten oparty na głębokim konsensusie sposób współistnienia osób uspołecznionych sprawia, że rząd zachowuje pewną istotną autonomię i nie musi wszystkiego poddawać pod głosowanie.
Oczywiście ten fragment rozważań Scrutona dość łatwo jest podważyć, jako że – co do zasady – jest to również europejska, a nawet rdzennie europejska koncepcja rządów. Nawet, jeśli zdaniem Scrutona dziś Europa odeszła od niej dalej, niż Stany Zjednoczone. Co ciekawe, dotkliwą bolączką pozostaje właśnie to, że zrezygnowano tu z poddawania niejednej istotnej kwestii pod głosowanie, jednocześnie mnożąc głosowania (a zatem i regulacje) dotyczące kwestii drugorzędnych. Jeśli zatem konserwatysta pragnie silnych, stabilnych, w znacznej mierze autonomicznych instytucji, to Unia Europejska i jej agendy zdają się – w tym zakresie – odpowiadać jego gustom teoretycznym. Scruton oponowałby rzecz jasna, że po pierwsze nie spełniają one podstawowego warunku organiczności rozwoju ustrojowego będącego też gwarancją rzeczywistej legitymacji społeczeństwa dla struktur władzy; po drugie zaś, że dla tej i wielu innych przyczyn można je raczej uznać za karykaturę konserwatywnego wykładu władzy i rządu. Konserwatyści – wykłada Scruton – sprzeciwiają się rządowi wówczas, gdy jest on narzucony z zewnątrz, jak to miało niegdyś miejsce w przypadku tych państw Europy, którym nałożono jarzmo komunistyczne. W tym sensie problematyczne też są – jego zdaniem – struktury Unii Europejskiej. Współczesne rządy i rządzące instytucje – o ile są intruzywne, zdeterminowane, by narzucić swe opinie, zwyczaje i wartości – nie są jednak skutkiem rządzenia jako takiego. Są raczej wynikiem wpływów liberalnego stanu umysłu na rządzenie, a więc zwykle po prostu pewnej potężnej i wpływowej grupy w łonie społeczeństwa. Jeśli konserwatyści przyjmą tę diagnozę, powinni zatem ukazywać i krytykować właśnie tego rodzaju nadużycia. Ich pierwszym zadaniem jest dziś obrona rządu i rządzenia przed ich liberalną dewiacją, twierdził Scruton.
Tu pojawia się – jego zdaniem – potrzeba ponownego przemyślenia i właściwego ujęcia problemu państwa opiekuńczego. Jeśli bowiem ludzie mają coś dla państwa ryzykować – a nieraz ryzykuje się życie w jego obronie – to nie może się to obyć bez wzajemności, która jest w ogóle podstawowym, w wolnej i odpowiedzialnej naturze ludzkiej ugruntowanym spoiwem każdej wspólnoty politycznej. W gruncie rzeczy chodzi tu o zasadę wyznawaną przez wszystkie małe społeczności, że wspólnota winna zaopiekować się tymi, którzy nie są w stanie zająć się sobą sami. Jednak – jak pokazuje przykład Ameryki i Europy – jest to droga ryzykowna. Może ona prowadzić do wykształcenia w społeczeństwie dysfunkcjonalnej klasy niższej, która żyjąc bez właściwych ustrojom społecznym relacji odpowiedzialności niejako uczy się żyć z pomocy innych. Tym samym zwraca się przeciw wolności, a zamknięta w patologiach swej klasy staje się siłą zagrażającą spójności społeczeństwa. Uzyskuje się tu zatem efekt odwrotny od zamierzonego.
W rozumieniu i próbach zaradzenia temu zjawisku rozchodzą się drogi lewicowo-liberalne i konserwatywne. Osoby reprezentujące pierwszy zestaw poglądów sądzą, zdaniem Scrutona, że ludzie biedni bądź w sytuacji społecznie wrażliwej są z definicji niewinni. Żadne zło, które sprawiają, nie może im być wypomniane. Nie są odpowiedzialni za swoje życie, nie mają bowiem dość społecznej „mocy”, by być odpowiedzialnymi. „Moc” tego rodzaju ma bowiem swe źródła z znaczeniu, pozycji, posiadaniu. W skutkach takiego myślenia dostrzega jednak Scruton istotny paradoks. Ten mianowicie, że odpowiedzialność władzy jest zakorzeniona w odpowiedzialności obywateli. Jeśli zatem rząd tworzy klasę obywateli nieodpowiedzialnych (czyli nieponoszących odpowiedzialności), podważa właśnie ten filar, na którym sam się wspiera ( a zatem na którym wspiera się prawna władza w społeczeństwie w ogóle).
Jeśli jednak przyjmuje się, że odpowiedzialność jest skutkiem wolności gwarantowanej przez jakieś formy posiadania, to tym samym celem państwa musi być – wedle liberalno-lewicowego toku wnioskowania - relokacja czy redystrybucja dóbr społecznych. Żadne zatem dobra nie są „posiadane” zanim nie dokona się ich redystrybucja. Ta zaś odbywa się wedle pryncypium „sprawiedliwości”, która jest jednak całkowicie odgórna i beztroska wobec kwestii moralnych zobowiązań stron zawieranych umów, a także tych skutków własnych działań, które mogą sprzyjać utrwalaniu się niepożądanych postaw społecznych. Co ciekawe, ta odgórna dystrybucja dotyczy również dóbr symbolicznych, takich jak patriotyzm, wierność wspólnocie, duma z własnego kraju. Dla części społeczeństwa rząd kontrolujący w ten sposób wszelkie dobra z czasem musi zacząć jawić się jako nie jako „nasz”, ale „ich”. Towarzyszyć temu może pogarda dużej części społeczeństwa wobec władzy. To jednak – oceniał Scruton w 2015 roku – nie dokonało się jeszcze w Stanach Zjednoczonych, gdzie ludzie są wciąż zdolni do czerpania dumy ze swej flagi, zdolności militarnych, ceremonii narodowych etc., a rząd nadal jest postrzegany jako „nasz”. Zachowana tu zatem została wciąż naturalna idea władzy. Na tym właśnie aspekcie powinna się koncentrować konserwatywna krytyka rządzenia i upominania się o prawidłowe formy rządu. Winno w niej zatem chodzić ostatecznie o odbudowę społeczeństwa wiedzionego duchem publicznym, który panuje tylko w społeczności ludzi wolnych, zdolnych ponosić odpowiedzialność za swe czyny i czerpać satysfakcję z ich efektu. Tak rozumiany duch publiczny jest „prywatny”, jednostkowy i źle znosi napieranie, a zwłaszcza dominację, państwa.
Ostatecznie zadaniem konserwatystów ma być zatem wyrysowanie mapy prawdziwych i zasadnych form zaangażowania rządu oraz granic, poza którymi jego obecność narusza wolność obywateli. Zdaniem Scrutona jednak konserwatyści nie podołali temu zadaniu. Zwiodło ich właśnie to znane hasło uwalniania społeczeństwa od rządu. Nie dość pojęli, że nie na tym ma polegać ich rola, by utwierdzać podobną nieufność, ale na krzewieniu lepszej idei rządzenia – takiej, która uwzględnia koncesje, jakie czynimy na rzecz naszych współobywateli, gdy łączymy się z nimi w formie narodu.
***
Jak próbowałam to uwyraźnić w powyższej rekonstrukcji, opis domeny ludzkiej aż po wszystkie drobne ludzkie sprawy zakotwicza Scruton w swym rozumieniu natury ludzkiej. Odwołuje się w jej wykładzie do klasycznej koncepcji osoby silnie akcentującej rozumność, wolność i typowo ludzką formę relacyjności. (Książka „O naturze ludzkiej” ma ukazać się na polskim rynku wydawniczym za kilka dni). Jego ujęcie tych kwestii jest jednak – jest to w ogóle swoista cecha jego pisarstwa, silnie skierowanego na aktualny stan społeczeństw i konieczność kontrowania wychyleń liberalizmu – polemiczne. Duża część jego wykładu filozofii człowieka (co widać na przykład w „The Soul of the World”) zakłada odrzucenie dominujących paradygmatów interpretacyjnych i powiązanych z nimi prądów myślowych i społecznych. Chodzi tu zwłaszcza o psychologię ewolucyjną, neurofizjologię i całą neuronaukę etc. Podnosi on wytrwale problem wyjątkowości człowieka na tle świata zwierząt, poniekąd nawet problem tej wyjątkowości organizuje jego wywód.
Czuje się przy tym Scruton nieraz zmuszony rzucać światło na rzeczy najprostsze, takie na przykład, jak różnica w budowaniu relacji między człowiekiem a zwierzęciem, w tym zwierzęciem udomowionym. Relacja ta, podkreślał, nigdy nie będzie symetryczna, gdyż między człowiekiem a zwierzęciem zachodzi różnica natur tak głęboka, że nawet gdy zwierzęta domowe osiągają bardzo wysoki stopień własnego rozwoju za sprawą nakierowania swych energii na człowieka, to nie przekraczają mimo to uwarunkowań swej zwierzęcej natury i swego gatunku. Zajmował się jednym z najistotniejszych problemów naszych czasów, czyli zjawiskiem o dwóch komplementarnych wymiarach: animalizacją człowieka i jednoczesną antropomorfizacją zwierząt. Przy tym taktownie podejmował nieraz kwestie tak niepozorne, jak – wynikająca właśnie z różnicy natur – umiejętna i nieumiejętna miłość człowieka do zwierząt. Komentował na przykład sposób wyprowadzania psów w otwartych przestrzeniach wiejskich. Hasający pies – szczególnie, jeśli kopie i węszy – często oznacza zagrożenie elementarnego dobrostanu i równowagi w ekosystemie, w którym zwierzęta (na przykład owe tropione przez niego myszy czy gonione ptaki) ostrożnie wydatkują energię i zwłaszcza zimą próbują przetrwać chłody na minimalnych racjach żywieniowych. Jak wiadomo, Scruton włożył wiele wysiłku w odzyskanie ekologii dla konserwatywnego curriculum ideowego, płynnie też przechodził on problemu człowieka jako takiego do problemu człowieka jako części lokalnego ekosystemu.
Jednak cała ta polemiczna antropologia Scrutonowska zbudowana jest nie tyle na klasycznym fundamencie filozoficznym, który tylko uwzględnia, i z którego czerpie swe istotne bodźce, ile na zasadniczym przekonaniu o tym, że człowiek jest istotą poszukującą piękna i je wytwarzającą, homo aestheticus. Przy tym autor „Confessions…” postrzegał te sprawy bardzo szeroko. O roli piękna w jego myśli powiedziano już niemało, jest to wszak lejtmotyw jego pisarstwa. Warto zatem, moim zdaniem, zapamiętać pewne rozróżnienia zawarte w eseju o udawaniu („Faking it”). Zauważa w nim Scruton na wstępie, że istnieją dwie postaci nieprawdy: kłamstwo i udawanie. Kłamać potrafi każdy: wystarczy powiedzieć coś z intencją wprowadzenia rozmówcy w błąd. Udawanie zaś jest osiągnięciem, jako że wymaga włączenia w tę grę tak jej nieświadomych uczestników, jak samego siebie. Udawanie jest zatem istotnym fenomenem kulturowym. Jednak ta sama kultura – w pismach Szekspira czy Moliera – poucza nas, że udawanie może sięgać samego serca ludzkiego. Że można odczuwać udawane emocje. Wraz z romantykami, zdaniem Scrutona, nastąpiło przeniesienie żarliwości uczucia religijnego na sztukę. Odtąd to ona miała „zbawiać”. Powoli rodziła się koncepcja „oryginalności” jako właściwego miernika wartości dzieła sztuki. Z czasem słynna „Fontanna” Duchampa (po prostu pisuar) rozpętała istny wyścig-ku-oryginalności, przy czym to uwolnienie od udawania miało się dokonać poprzez powtarzany w nieskończoność „żart” Duchampa, czyli odtwarzaną w tysiącach nowoczesnych dzieł sztuki grę nonsensu.
Istotną cezurą w tych ważnych procesach były diagnozy wczesnych modernistów (Strawiński, Schoenberg w muzyce, Eliot i Pound w poezji, Loos w architekturze), zgodnie z którymi potoczny gust został zniszczony sentymentalizmem, banalnością i kiczem. Zadaniem modernizmu miała być zatem restauracja uczuć szczerych i żarliwych. Ostatecznie skutkiem tej i podobnych prób było wytworzenie podziału, zgodnie z którym można albo stać po stronie awangardy i odrzucać stare, emocjonalnie skorumpowane drogi tworzenia, albo tworzyć kicz. Źródłosłów tego słowa nie jest znany, lecz coś istotnego w naturze kiczu uchwycił Milan Kundera stwierdzając, że kicz sprawa, iż po naszym policzku toczą się dwie łzy, jedna po drugiej. Pierwsza mówi: „jak pięknie jest patrzeć na dzieci biegające po trawie”. Druga zaś: „jak pięknie jest być wzruszonym, z całym rodzajem ludzkim, widokiem dzieci biegających po trawie”. Kicz kieruje uwagę nie na oglądany przedmiot, ale na oglądający podmiot. A to jest istota całego sentymentalizmu: „patrz na mnie, kiedy to czuję”. Na tym polega zasadnicza różnica między pięknem a właśnie kiczem.
Piękno zachęca, by przestać myśleć o sobie i niejako przebudzić się na świat innego człowieka. Sprawia, zdaniem Scrutona, że czujemy się w tym świecie „u siebie”, postrzegamy go jako miejsce uporządkowane, pełne ładu, a ostatecznie też dostosowane do takiego rodzaju bytu, jakim jesteśmy. Jednak tworzenie rzeczy pięknych nie jest możliwe – w przeciwieństwie do mnożenia sztuki „awangardowej” – bez wiedzy, dyscypliny i uważności na detal. Prawdziwa sztuka jest dziełem miłości, sztuka udawana – rozczarowania. Dlatego też tylko pierwsza mogła rozświetlać mroki systemu totalitarnego tak, jak czyniła to poezja Achmatowej, pisma Pasternaka czy muzyka Szostakowicza. I tylko związek piękna z prawdą mógł pozwolić Sołżenicynowi powiedzieć: „niech kłamstwo przychodzi na ten świat, lecz nigdy za moją przyczyną”.
***
Trzeba, jak sądzę, pewnego wysiłku, by oceniać dorobek życiowy Scrutona jako niemający istotnego znaczenia dla możliwości odnalezienia, odnowy i upowszechnienia tego, co w zachodniej tradycji najistotniejsze, i co w wiekach poprzednich pozwoliło drzewu Europy owocować obficie i aż okryć koroną swego dorobku niemal całą kulę ziemską. Dorobek ten ma niekwestionowany wymiar chrześcijański. Na tym polu rola Sir Rogera Scrutona nie jest znacząca i nie jest też bezpośrednia, ale sposób, w jaki ukierunkował on swe wysiłki pomaga stworzyć warunki możliwości takiej odnowy. Jego wieloletnie, często okupione ostracyzmem środowiskowym starania, uczyniły konserwatyzm – a w tym cały stawiany przezeń problem korzeni i trwania cywilizacji - jednym z pełnoprawnych, współczesnych kierunków w debacie akademickiej oraz samoświadomą orientacją światopoglądową o jasno i dobrze wyłożonych założeniach. Odmówić mu tej zasługi można tylko, jeśli się uzna, że jego dorobek jest mylący. Że Scruton opiewa pozór Zachodu i mami co do istotnej tradycji tegoż. Takie oceny mają swoje racje, nie są to jednak racje bezsporne. Gdybym miała wysilić się na postawienie mu jakiegoś poważnego zarzutu, brzmiałby on następująco: Scruton stworzył „tradycjonalizm pozorny”, zwłaszcza jego powoływanie się na tradycję chrześcijańską miało charakter – mówiąc wprost – łudzący. A jednak byłoby niedorzecznością powiedzieć o życiu i dorobku Scrutona: „He was «faking it»” (jak brzmi tytuł omówionego powyżej eseju). Nie widzę podstaw, by twierdzić, że był zwodzicielem, który skonstruował pewien mirage – angażując w niego tak innych, jak siebie samego. Raczej sądzę, że na drodze tradycji zaszedł tak daleko, jak daleko pozwoliły mu na to jego własne siły. Każde dalsze pytanie jest pytaniem o wiarę religijną, a tej nie ośmielam się egzaminować.
Scruton pisał o glebie w regionie, w którym żył, że ma ona gliniastą strukturę i wszystko poza trawą ma trudność, by na niej rosnąć. Glina – o czym wie każdy ogrodnik – jest kłopotem. Jest to gleba ciężka i zimna, z największym trudem się nagrzewająca. Ma jednak walory retencyjne. Być może podobną „glebą” była twórczość Scrutona: czasem nadmiernie chłodna (może wręcz powierzchowna), zatrzymywała jednak krążące w tradycji Zachodu „wody”. I jeśli na tym podłożu wyrosnąć może tylko trawa, to już niemało w czasach takiego, jak dzisiejsze, wyjałowienia umysłowego. Stworzenie ogrodu wymaga innego rodzaju zabiegów, ale rzadko spotyka się ogrody bez trawy.
Justyna Melonowska –doktor filozofii, psycholog. Adiunkt w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Członkini European Society of Women in Theological Research. W latach 2014 - 2017 publicystka „Więzi” i członkini zespołu Laboratorium “Więzi”. Publikowała również w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Kulturze Liberalnej” i in. Od 2017 autorka „Christianitas. Pismo na rzecz ortodoksji”. Uczestniczka licznych debat publicznych