Kulturkampf Orbána”, „faszyści w szkolnych programach” – takie tytuły towarzyszą planowanym zmianom podstawy programowej i kanonu lektur w węgierskich szkołach. Co jest prawdą?
Z zatwierdzonego dziś programu nauczania dla szkół wypadł Imre Kertész, laureat literackiego Nobla” – czytamy już na wstępie artykułu „Kulturkampf na Węgrzech” autorstwa Michała Kokota z „Gazety Wyborczej”, redaktora uważającego się za specjalistę od spraw Węgier. Informacja prawdziwa o tyle, że Kertész faktycznie jest laureatem Nagrody Nobla. Nie jest natomiast prawdą, że został usunięty z jakiegokolwiek programu nauczania na Węgrzech. Chociaż nie jest pewne, czy akurat ta informacja ucieszy redaktora „GW”, biorąc pod uwagę chociażby takie słowa Kertésza jak: „Europa idzie na dno. Z powodu liberalizmu. Liberalizmu, który okazał się dziecinny i samobójczy w swej istocie. To Europa stworzyła Hitlera, a po nim został jedynie kontynent. Z szeroko otwartymi drzwiami dla islamu. Tu nikt nie powie nic o rasie czy religii. Podczas gdy islam to nienawiść: wobec ras i innych religii”. Tym samym kolejne zdanie redaktora Kokota: „Zamiast Kertésza w kanonie lektur pojawili się konserwatywni pisarze dwudziestolecia międzywojennego, tacy jak Ferenc Herczeg”, powinno raczej brzmieć: „Kertész pozostał w programie, niestety. Podobnie jak Herczeg – węgierski Sienkiewicz”. Dalej redaktor Kokot ubolewa nad tym, że do kanonu lektur nie trafiła seria o Harrym Potterze. Dlaczego akurat na Węgrzech miano by odejść od powszechnie stosowanej w krajach cywilizowanych zasady, że w stosunku do polityków czy twórców, których dzieła nie miały jeszcze szansy weryfikacji przez kolejną generację obowiązuje naturalny dystans – autor nie wyjaśnia. „Jednak w kanonie lektur znaleźli się również pisarze skazani za zbrodnie wojenne, m.in. József Nyirő oraz Albert Vass” – pisze następnie redaktor Kokot, powołując się na wyroki rumuńskich sądów zapadłych zaocznie w 1946 r. Stwierdzenie jednoznaczne i mocne. Zwłaszcza w kontekście obiektywności wyroków zapadających w tym samym czasie w opanowanej przez Sowietów naszej części Europy, w tym w Polsce. Oskarżenie o antysemityzm, według wielu źródeł żydowskiego pochodzenia pisarza Vassa, odznaczonego w 1993 r. wysokiej rangi orderem państwowym przez żydowskiego pochodzenia prezydenta Àrpáda Göncza, pozostaje informacją ciekawą samą w sobie. Tytułem uzupełnienia – inni autorzy opublikowanych w ubiegłym tygodniu artykułów na temat węgierskiego kanonu lektur zwrócili dodatkowo jeszcze uwagę na niestosowność uwzględniania w programie autorów mieszkających poza granicami Węgier. Gdyby potraktować takie podejście poważne i z kanonu polskich lektur musieli by zniknąć Miłosz czy Mackiewicz, lecz także Mickiewicz. (...)
(...)
Ile wiemy o bratankach?
Zajmowanie się programem nauczania na Węgrzech ma sens o tyle, że ukazuje znacznie poważniejszy problem. Nie da się ukryć, że relacje prasowe towarzyszące tym zmianom boleśnie obnażyły katastrofalnie niski stan wiedzy Polaków na temat współczesnych Węgier i Węgrów, a pośrednio generalnie państw Europy Środkowej. Informacyjna Telewizja Wyszehradzka pozostała w sferze planów.
Budżet PAP sięga jednej dziesiątej swoich agencyjnych odpowiedników w Niemczech czy we Francji. Gdyby wśród 12 wiceprzewodniczących Komisji Europejskiej nie znalazła się niejaka Věra Jourová, przeciętny Kowalski najprawdopodobniej nie miałby szansy się dowiedzieć, że „ano” nie oznacza jedynie „tak”, ale jest nazwą partii, która rządzi w kraju, z którym Polska ma najdłuższą granicę i gdzie eksportuje więcej towarów niż do Federacji Rosyjskiej. Wyniki wyborów parlamentarnych na Słowacji, które odbyły się podczas ostatniego lutowego weekendu i w których zatriumfowała prawica, zostały u nas odnotowane w kategoriach zaskoczenia, choć okazały się zgodne z prognozami publikowanymi nawet przez słowacką prasę regionalną typu „Komárenské Noviny”. Przed dobrym pół rokiem. I słabą pociechą pozostaje, że zjawisko to działa też w drugą stronę. Zatajone, bo kłócące się z promocją „zielonej wyspy” przez rząd PO-PSL badania opinii publicznej przeprowadzone przez ministerstwo sportu przed Euro 2012 w państwach – uczestnikach mistrzostw, w końcu ukazały, że prawie połowa Niemców oraz dwie trzecie Francuzów czy mieszkańców Wysp Brytyjskich nie mają pojęcia, jak nazywa się stolica Polski. A mówimy o roku, kiedy polskie mainstreamowe media, w tym „Gazeta Wyborcza”, szeroko rozpisywały się o wizerunkowym sukcesie odniesionym ponoć przez polskiego hydraulika i generalnie przedstawicieli zarobkowej emigracji znad Wisły.
(…)
Spokój nauczycieli
Wracając do Węgier, wydaje się to, że węgierscy nauczyciele pozostali chłodni wobec apeli zachęcających ich do protestu z powodu ostatnich zmian programowych. A mieliby ku temu powody chociażby z uwagi na to, że zarabiają ok. 50 proc poniżej uposażenia swoich polskich kolegów. Przy wyższym pensum (22 godziny)
Cały tekst ukazał się w DoRzeczy 11/364