OLGA GROSZEK: Na początek chciałabym poruszyć temat Pani dzieciństwa. Pani ojciec, wybitny poeta prof. István Kovács, ukończył studia na kierunku filologia polska i historia. W Pani rodzinnym domu częstymi gośćmi byli Polacy. Jak to jest wychowywać się w środowisku, w którym przenikają się dwie tradycje – polska i węgierska?
ORSOLYA ZSUZSANNA KÓVACS: Rzeczywiście tak było, a w mojej rodzinie jest nawet taka anegdota, że po ślubie rodziców mama zorientowała się, iż z uwagi na to, że ojciec ma tak wiele polskich kontaktów, będzie musiała zapisać się na kurs języka polskiego w Instytucie Polskim. Jako gospodarz domu chciała móc zajmować się gośćmi i rozumieć, o czym rozmawiają.
A dlaczego w ogóle Pani tata zaczął interesować się Polską?
Ta historia jest bardzo romantyczna, a moim zdaniem nawet taka typowo polska. Jako mały chłopak dostał od babci na Święta książkę „Hős fiúk” Viktora Rákosiego. Opisano w niej lata 1848–49, podczas których niemal wszyscy – oprócz Polaków – znaleźli się po przeciwnej stronie barykady do Węgier. Tata przeczytał wówczas o wybitnym generale Józefie Bemie i stwierdził, że skoro Józef Bem i Polacy tak bardzo pomogli Węgrom, to on będzie zajmował się Polską. Dla naszej generacji jest to może trudne do wyobrażenia, ale on rzeczywiście jako dziecko zaczął interesować się Polską, szukał polskich kontaktów itd. Chodził do klasy z chłopcem, który był w połowie Polakiem i poprosił jego mamę, żeby zaczęła uczyć go polskiego. Potem była już prosta droga do polonistyki, historii i rzeczywiście ta jego miłość do Polski pozostała.
Czy będąc dzieckiem zdawała sobie Pani sprawę z tego, że Pani dom jest w pewnym sensie wyjątkowy?
Jako dziecko na pewno nie byłam do końca świadoma tego, co dzieje się w domu, ale było to naturalne, że w domu rodzinnym pojawiają się Polacy. W latach 80. ojciec nie mógł już otrzymać paszportu do Polski ze względu na opozycyjne kontakty, ale ta polskość pozostała – na przykład polski wątek w czasie świąt, śpiewanie polskich kolęd itp. Ja oczywiście jeszcze wtedy nic nie rozumiałam, jednak na pewno znajomość dwóch kultur rozszerza także spojrzenie dziecka. Tym bardziej, że po roku 1990 ojciec zaczął pracować w Ambasadzie w Warszawie, więc przeprowadziliśmy się do Polski i zaczęliśmy chodzić do polskiej szkoły. Pamiętam, że był to szok, bo na początku nic nie rozumiałam, więc pierwszy rok był trudny. Jednak z perspektywy dorosłej osoby mogę powiedzieć, że to naprawdę wspaniałe, tak znać drugą kulturę. Szczególnie, że to jest akurat polska kultura, co na pewno poszerza spojrzenie na świat.
Jaki wpływ miało na Panią to, że jako dziecko spędzała Pani tak dużo czasu wśród węgierskich i polskich opozycjonistów, w tym tak wybitnej postaci jak profesor Wacław Felczak?
Wacław Felczak był moim ojcem chrzestnym, ale oczywiście znowu – jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę jest. Już po jego śmierci, rozmawialiśmy z bratem o tym, że gdybyśmy byli trochę starsi, moglibyśmy się o wiele więcej dowiedzieć od niego o historii XX wieku. Kiedy zmarł w 1993 roku, miałam 12 lat. To za mało, żeby świadomie myśleć o II wojnie światowej, o jego doświadczeniach, więzieniu. Ale dla mnie Felczak na pewno był takim symbolem Polaka. To była bardzo ciepła postać, patrząca na świat z dystansem. Był bardzo pozytywny i szlachetny, a do dziecka podchodził z wielkim szacunkiem.
Ma Pani poczucie, że jego praca została doceniona?
W ostatnich dniach swojego życia, pomimo choroby, przyjechał z Krakowa do Warszawy, żeby odebrać tytuł profesorski od Lecha Wałęsy. Zaczął pisać pracę doktorską, jednak później przyszła II wojna światowa. Te doświadczenia sprawiły, że potem bardzo ciężko było mu ją dokończyć. Był w bardzo złym stanie, więc tata zabrał go do szpitala w Warszawie i tam zmarł. Ale pamiętam, że nawet w tych ostatnich dniach był bardzo szczęśliwy, że został tak doceniony. Tak jak już wspominałam, oczywiście byłam jeszcze zbyt małym dzieckiem, żeby rozmawiać z nim o poważnych sprawach, ale jego osobowość, wzór Polaka, na pewno ukształtowała moją pozytywną postawę w stosunku do Polaków.
Decydując się na wybór takiej, a nie innej ścieżki życiowej, miała Pani przeświadczenie, że powinna kontynuować misję swojego ojca w krzewieniu stosunków polsko-węgierskich?
To bardzo dobre pytanie. Kiedy wróciliśmy już z Polski, interesował mnie język polski, polska kultura i od dosyć wczesnego okresu także polityka – bo tutaj zawsze tak wiele się działo. Wiele osób myśli, że studiowałam polonistykę, ale ja skończyłam prawo. Poza mną wszyscy w rodzinie są historykami. Później, studiując drugi kierunek na Uniwersytecie Andrássyego, bardzo zabiegałam o to, żeby dostać stypendium Funduszu Wyszehradzkiego i móc pojechać do Polski. To był rok 2007 i odbywały się wtedy przedterminowe wybory. Udało mi się dostać stypendium, a potem ktoś załatwił mi wejściówkę do Sejmu. Pamiętam, że siedziałam w bibliotece sejmowej i podekscytowana kończyłam pisać pracę.
Jednym z pierwszych Pani doświadczeń zawodowych była praca w think tanku Nézőpont Intézet, gdzie była Pani analitykiem do spraw polskich. Jak wspomina Pani pracę w tej instytucji?
Współpracowałam z Nézőpont Intézet przez 10 lat. Nie była to praca na pełen etat, jednak przez ten czas przygotowywałam tygodniowe analizy polityki polskiej. Oczywiście z powodu tej regularności dzień po dniu śledziłam polską politykę, więc wiedziałam o wszystkim, co się tutaj dzieje. Na pewno było to bardzo dobre doświadczenie życiowe. Mogłam zobaczyć, jak działają think tanki, Nézőpont organizował świetne konferencje – na przykład dużą konferencję po wyborach polskich. Cieszę się, że nadal rozwijają się w Europie Środkowej.
Również miałam okazję pracować w think tanku, a niedawno założyłam Fundację Polsko-Węgierską. Obecność w tym środowisku uświadomiła mi, jak ogromne znaczenie w kształtowaniu polityki, czy też działalności kulturalnej mają chociażby organizacje pozarządowe. Czy zauważa Pani pozytywny wpływ sektora pozarządowego oraz oddolnych inicjatyw na rozwój relacji polsko-węgierskich?
Moim zdaniem ich siłą jest właśnie to, że oparte są na relacjach samorządowych, szkolnych, oddolnych. Powstają świetne inicjatywy, na przykład to, co robi Pani, nieprzypadkowo zauważane jest też przez węgierskie media. Materiały o gastronomii, turystyce, ciekawostki docierają do ludzi i ich zaciekawiają. Chociażby to, co robi Anna Butrym – poszerzanie wiedzy o węgierskim winie czy gastronomii. Takich inicjatyw jest bardzo wiele, a to na pewno przyczynia się do wzmacniania naszych relacji.
Pracowała Pani w węgierskim Ministerstwie Administracji Publicznej i Sprawiedliwości oraz Ministerstwie Spraw Zagranicznych i Handlu, a następnie rozpoczęła karierę dyplomatyczną. Zastanawiam się, czy praca w administracji publicznej oraz jako Ambasador, nie bywa czasami… nudna, monotonna?
Nudna? Nie, to nie jest na pewno dobre słowo. Tak wiele się tutaj dzieje, że praca jest naprawdę różnorodna. Zaczynając od obowiązków administracyjnych, po spotkania z Ambasadorami Unijnymi. Są też spotkania Klubu Kobiet Ambasadorów, prowadzę Klub Ambasadorów mówiących po polsku. Mamy spotkania, konferencje, wystawy i wiele własnych inicjatyw.
Przygotowując się do wywiadu, czytałam i oglądałam wywiady, których udzieliła Pani do tej pory. Zastanawiam się, czy nie męczą Panią ciągłe pytania o to, czy przyjaźń polsko-węgierska naprawdę istnieje, oraz to, że słyszy Pani powiedzenia „Polak, Węgier – dwa bratanki…” zapewne kilka razy dziennie?
Wręcz przeciwnie, to bardzo pozytywne. Często, kiedy jestem gdzieś prywatnie z dziećmi i ktoś usłyszy język węgierski, to przytacza to powiedzenie. Po to tutaj jesteśmy, po to pracujemy, żeby przekonywać wszystkich, że Polak i Węgier to faktycznie dwa bratanki, więc ja chętnie o tym opowiadam. To, że to powiedzenie istnieje w świadomości tylu Polaków to naprawdę wspaniała rzecz, więc oczywiście spodziewam się, że takie pytania będą padać.
Ciekawi mnie, czy uważa Pani, że kobiety mają w polityce trudniej niż mężczyźni?
Akurat ostatnio z okazji Dnia Kobiet miałam okazję wziąć udział w wielu spotkaniach i wykładach na temat „szklanego sufitu”, kobiet w polityce itp. Sądzę, że w Polsce w porównaniu do Węgier jest więcej kobiet w życiu publicznym. Podziwiam niektóre panie, które umieją znaleźć czas na wszystko – od rodziny po pracę. Polki zawsze są eleganckie, stylowo się ubierają, występują z poważnymi zadaniami i jestem zdania, że dla życia publicznego dobrze robi głos kobiety.
Sama mam dwójkę małych dzieci i na przykład wczoraj spieszyłam się bardzo do domu, bo starsza córka zaprosiła koleżankę z przedszkola i chciałam zaplanować sobie pracę tak, żeby być z dziećmi i znaleźć ten wspólny czas, chociaż logistycznie bywa czasem ciężko.
Jest Pani autorką książki „Polska mozaika” („Lengyel mozaik”), w której rozmawia z ważnymi postaciami polskiego życia publicznego (np. Wałęsa, Bartoszewski, Buzek). Która z rozmów wywarła na Panią największy wpływ?
Szczerze mówiąc, największy wpływ wywarło na mnie spotkanie z Andrzejem Wajdą, z którym widziałam się po premierze filmu „Katyń”. Bardzo dużo czytałam wtedy o wydarzeniach w Katyniu. Podczas przygotowań do spotkania chodziłam do wypożyczalni kaset VHS i oglądałam bardzo dużo jego filmów – „Człowiek z marmuru”, „Człowiek z żelaza”, „Ziemia obiecana”… Byłam wtedy naprawdę bardzo młoda, a Andrzej Wajda cały czas traktował mnie poważnie. Poświęcił mi godzinę, a jego osobowość zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wywiad znalazł się na okładce świątecznego numeru „Heti Válasz”. Wracając do filmu „Katyń”, to to, co działo się w tym miejscu, to dramatyczny moment w historii Polski…
A czy Węgrzy wiedzą o Katyniu, Charkowie…?
Film Andrzeja Wajdy na pewno dużo pomógł w zwiększeniu tej świadomości. Ludzie interesujący się historią czy Polską na pewno zdają sobie sprawę z tych wydarzeń. Po tragedii w Smoleńsku dotarło też do każdego, że polska delegacja rządowa leciała na obchody rocznicy w Katyniu. Wtedy też kilkakrotnie został pokazany film „Katyń”.
À propos wiedzy na temat historii, to przypomniało mi się właśnie, że rozmawiałam kilka miesięcy temu ze znajomą Węgierką i powiedziałam jej o tym, że moi pradziadkowie byli podczas II wojny światowej w obozie. Była bardzo zdziwiona, że się tam znaleźli, mimo że nie są Żydami. Bardzo mnie to zastanowiło, jaką miała świadomość w tym temacie, mimo że była to wykształcona osoba.
Zdaje mi się, że to jest ogólny problem i świadczy o poziomie edukacji, który drastycznie spada. Na pewno potrzebna byłaby większa wiedza chociażby o różnych krajach Europy Środkowej. Nie można zrozumieć aktualnych procesów bez wiedzy historycznej.
Wracając jednak do tematu polskiej kultury – jaka jest Pani ulubiona polska książka, film czy piosenka?
Szczerze mówiąc, w tej chwili czytam książkę „Rodzeństwo bez rywalizacji” – poradnik, który dostałam w przedszkolu, ale o tym może poza wywiadem (śmiech). Ulubiony film to „Ziemia Obiecana”, chociaż powiedziałam to już raz w wywiadzie i dostałam potem komentarze, że „jak można w takich czasach oglądać ten film?!”. Sądzę jednak, że to jest bardzo dobry film, na pewno jeden z moich ulubionych. Czytałam niedawno książkę Krzysztofa Szczerskiego „Utopia europejska”, ale brakuje mi czasu na lekturę, skupiam się głównie na prasie czy wycinkach prasowych.
A co z węgierskimi twórcami? Na przykład jakie węgierskie filmy poleciłaby Pani Polakom?
Bardzo dobry jest na przykład film „Aurora Borealis” („Zorza polarna”) Márty Mészáros. Na pewno taką ciekawą produkcją jest też „Kincsem” („Miłość i hazard”). Warto wspomnieć też o „Örök tél” („Wieczna zima”) – świetnie zrobiony film o gułagu. To temat, o którym cały czas zbyt mało wiemy. Został oparty na prawdziwych wydarzeniach i grają tam bardzo dobrzy aktorzy. Może jeszcze coś bardziej pogodnego, na przykład „Moja matka i inni wariaci z rodziny”? To film o XX wieku, o generacjach. Oglądałam go kilkukrotnie.
Jeśli chodzi o literaturę, to muszę się przyznać do tego, że od kiedy jestem w Polsce, czytam bardzo mało literatury pięknej. Myślę, że moim ulubionym węgierskim pisarzem jest Sándor Márai – na przykład „Ziemia! Ziemia!”.
Warszawa czy Budapeszt? Klimat której stolicy bardziej Pani odpowiada? Gdzie się Pani lepiej czuje?
Klimaty tych miast są bardzo różne. To tak jakby zapytać: Kraków czy Warszawa? Ja bardzo lubię Warszawę, tę lekkość, świeżość, młodość. Bardzo dużo się tu dzieje. Miasto jest też niesamowicie bogate kulturalnie. Czasami zazdroszczę mężowi, który dostaje zaproszenia na różne wydarzenia, a ja niestety nie jestem w stanie brać w nich udziału ze względu na brak czasu i z tej kulturalnej różnorodności w pełni korzystać.
Jak Pani myśli, dlaczego na ulicach Budapesztu na każdym kroku usłyszeć można język polski, a w Warszawie tak rzadko spotyka się węgierskich turystów?
Węgierskich turystów częściej spotyka się w Krakowie. Dla węgierskich turystów Polska to przede wszystkim jej południowa część. Jeśli ktoś nie miał jeszcze okazji odwiedzić Polski, to myśli raczej o Krakowie. Ale faktem jest też, że dziennie jest pięć połączeń lotniczych, a samoloty są zawsze pełne niezależnie od pory dnia.
Jak wygląda kwestia mentalności tych dwóch narodów? Czym różnią się od siebie Polacy i Węgrzy?
Mówi się, że naród polski i węgierski są bardzo pesymistyczne, chociaż ja się z tym do końca nie zgadzam. Nasza mentalność jest na pewno podobna do siebie. Może powróciłabym do kwestii roli kobiet w życiu publicznym – przez to, że w Polsce jest więcej kobiet w życiu publicznym i w polityce, daje to moim zdaniem bardziej pozytywne podejście do wielu kwestii, takie ciepłe spojrzenie na wiele spraw.
Co nas w takim razie łączy i sprawia, że to akurat Węgrzy, pomimo zupełnie odmiennego języka oraz odległości geograficznej, nazywani są naszymi bratankami?
Mój tata, który całe życie zajmuje się życiorysem polskich legionistów, twierdzi, że jeden z polskich legionistów – Teofil Łapiński na pytania: czy rzeczywiście istnieje coś takiego jak „Polak, Węgier – dwa bratanki” i na czym polega fenomen przyjaźni polsko-węgierskiej, powiedział, że są na to dwa słowa: miłość i interes. To bardzo trafne określenie. Po pierwsze: interes – wystarczy, że spojrzymy na mapę Europy Środkowej i historię Polski i Węgier. Widzimy, że mamy wspólne interesy i po prostu powinniśmy się razem trzymać. Ale z drugiej strony jest miłość, a w miłości nie trzeba umieć wyjaśnić do końca, dlaczego darzymy się tym uczuciem. Doceńmy, że tak po prostu jest i pielęgnujmy tę miłość.
Rozmawiała: Olga Groszek