15 kwietnia 2020
Święta wielkanocne za nami, a wraz z nimi skończyło się społeczne napięcie spowodowane dylematem “dochowania tradycji” i “zachowania środków bezpieczeństwa”.
Wielki Tydzień minął pod znakiem zadumy nad sensem naszych zwyczajów świętowania. Bo i było o czym dumać. Solidnie trzeba było przemyśleć zakupy, tak by nie kolidowały one z nowymi zasadami dotyczącymi przebywania w przestrzeni publicznej. W związku z korytarzem czasowym na dokonanie zakupów przez obywateli 65+ w godz. 9-12, największe tłumy ustawiały się w kolejkach po południu. Zwłaszcza w Wielki Czwartek w godz.12-15 można było odnieść wrażenie, że życie w stolicy wróciło do normy. Wesoły tłum z wypchanymi siatami przez chwilę znów zapełnił sklepy, chodniki i ulice miasta. Ludzie radośnie machali do napotkanych znajomych i przy zachowaniu należytej odległości głośno prowadzili rozmowy. Nikt się już nie dziwił maseczkom na twarzach. Tu warto dodać, że Wielki Piątek na Węgrzech jest dniem wolnym od pracy. Szał zakupowy powtórzył się w sobotę w tym samych godzinach i w tych samych ulubionych miejscach weekendowej rozrywki: Auchan, Tesco, Lidl.
I podczas gdy ja z perspektywy mieszkańca V dzielnicy czyli centrum miasta, gdzie przynajmniej połowa mieszkań jest wynajmowana turystom, odnoszę wrażenie, że mieszkańcy są zdyscyplinowani, bo mało kogo widać na ulicach, środki transportu puste, a i na hali targowej tłumów nie ma, to zupełnie inaczej wyglądają przedmieścia, czy bardziej oddalone od centrum dzielnice. Zszokowani brakiem dyscypliny znajomi codziennie zamieszczają w mediach społecznościowych zdjęcia z tłumnie obleganych ryneczków, sklepów, parków, o czym i ja przekonałam się osobiście wybierając się rowerem do VIII dzielnicy w okolice placu Teleki.
O matko z ojcem! Przed sklepami, sklepikami, w bramach, na ławkach, gdzie popadnie w mniejszych lub większych stadach jeden przy drugim siedzą, papierosy palą, alkohol spożywają, ale maseczka jest, brodę podtrzymuje, a jakże, oczywiście nie u wszystkich, ale u tych “bardziej do przodu”. A jak tu wesoło, jak pogodnie. Z podobną nonszalancją mieszkańcy tej dzielnicy podchodzą do zasad określających ruch pieszych na drodze. Zebra to zwierzę egzotyczne, które swoim istnieniem może cieszyć, ale nie może ograniczać zwykłego, szarego życia. Tu ludzie przechodzą na drugą stronę, tam gdzie chcą. Gdzie bliżej, gdzie szybciej, gdzie wygodniej. I muszę przyznać, że moja wyprawa rowerowa w celach służbowych - aczkolwiek w celach rekreacyjnych też dozwolona - sprawiła, że poczułam się jak w dobrej peerelowskiej komedii.
I ta perspektywa uratowała mi święta, bo jak inaczej można słuchać doniesień o tym, jak to odpowiedzialni dorośli licząc na to, że tylko oni wpadli na taki pomysł, spakowali swoje całe rodziny w samochód i jak gdyby nigdy nic pojechali nad Balaton odpoczywać, cieszyć się wiosną i piękną pogodą i, ku wielkiemu swemu zaskoczeniu, tłumnym towarzystwem podobnie myślących. Zawsze i wszędzie tylko o sobie myślących, bo na pewno, nie o mieszkańcach tych nadbalatońskich miejscowości.
Prosto z Budapesztu,
Marzena Jagielska
Blogerka, redaktorka naczelna „Polonii Węgierskiej” w Budapeszcie