W szumie codziennych wiadomości na temat koronawirusa i samozamknięcia szkoły aktorskiej na Węgrzech mniej widoczna była jedna z najlepszych wiadomości roku 2020: do końca 2027 roku przez terminal LNG na wyspie Krk Węgry będą kupować miliard metrów sześciennych gazu ziemnego rocznie bezpośrednio od Shella.
Dojście do skutku tego przedsięwzięcia, które pokryje 10% krajowego zapotrzebowania na gaz ziemny, jest wydarzeniem o znaczeniu o wiele szerszym, wpisującym się na listę wyników zwiększających pole manewru Węgier.
W 2010 roku dwie rzeczy usłyszałem od ekspertów z branży i od spraw zagranicznych jako quasi-fakty: dni Assada w Syrii są policzone; i wkrótce na Węgry przez terminal LNG na Krku może dotrzeć „amerykański gaz”. Spośród tych dwóch stwierdzeń to dotyczące syryjskiego prezydenta okazało się wróżeniem z lotu ptaków, albowiem Assad ciągle żyje i ma się dobrze. Od tego czasu z zastrzeżeniami podchodzę do przepowiedni wtajemniczonych guru transatlantyckich, którzy uważają się za dobrze poinformowanych. W porównaniu z tym terminal na Krku spóźnia się prawie o dekadę, ale przynajmniej będzie zrealizowany, a węgierskie zakupy gazu są ważnym i wymiernym efektem budowania pozycji w Europie Środkowej.
Region Europy Środkowej jest ograniczony trzema morzami lub mówiąc inaczej, jest dzięki nim otwarty w kierunku oceanu światowego. Od roku 2010 na wszystkich trzech morzach zrealizowano obiecujące projekty na froncie energetycznym: na Adriatyku Chorwacja (Krk), na Morzu Bałtyckim Polska (Świnoujście) i Łotwa (Skulte) rozpoczęły budowę terminali LNG do odbioru skroplonego gazu ziemnego docierającego na tankowcach, jego regazyfikacji i dalszego transportu. W Rumunii natomiast ExxonMobile rozpoczął eksploatację złóż gazu na Morzu Czarnym. Ten ostatni projekt wydaje się upadać w bizantyjskim labiryncie państwa rumuńskiego, którego nawet administracja Trumpa nie zdołała wyprostować, aby zadowolić naftowego giganta. Żeby można było dziś tworzyć z tych projektów prawdziwe biznesy, potrzebne były z jednej strony kraje nadmorskie, z drugiej strony globalne firmy energetyczne i wreszcie z trzeciej strony przedsięwzięcie zajmujące się na dużą skalę rozwojem infrastruktury w krajach stanowiących rdzeń Europy Środkowej. W latach 2010–2019 Węgry stworzyły możliwość odwrotnego przesyłu gazu na wszystkich gazociągach transgranicznych, dzięki czemu ostatecznie „otworzyliśmy” drzwi do przestrzeni życiowych nie tylko Węgier i ich sąsiadów, ale i całego regionu. Przełamaliśmy stuletnią klątwę, która każdy naród regionu z osobna przywiązywała do Moskwy (dawniej do Wiednia lub Berlina), jednocześnie izolując je od siebie. Konsekwentna polityka Węgier działa więc wyzwalająco na wszystkie narodowe rynki energii w Europie Środkowej, i choć oczywiście w najbardziej dynamiczny sposób zwiększa pole manewru Węgier, to całemu regionowi pomaga odejść od jednokierunkowych zależności całych stuleci.
Jeżeli bowiem w wyniku represji sowieckich jednostronnie zostaliśmy uzależnieni od Rosji w dziedzinie surowców i źródeł energii, to nie zapominajmy też o drugiej stronie medalu. Przez co najmniej dwadzieścia lat po 1989 roku przyjmowaliśmy, że wiedza, kapitał, technologia i konstruktywna myśl mogą przyjść do nas wyłącznie z Zachodu. Inicjując współpracę regionalną, polityka Węgier w ciągu dziesięciu lat odwróciła skostniały w trakcie dziesięcioleci kierunek gazociągów i jeszcze trochę zmniejszyła nasze wystawienie się na wpływy Rosji. Na osi polsko–węgierskiej już rozpoczęło się czynienie drugiego rurociągu dwukierunkowego: węgierski pomysł, innowacja, udane rozwiązanie wali w drzwi Zachodu i od świata dotkniętego kryzysami epidemicznymi żąda uznania swych wyników. Wiele powie nam o przyszłości Europy to, które zadanie okaże się ostatecznie trudniejsze: uwolnić się z okowów radzieckiej infrastruktury, czy naszymi wynikami przekonać Berlin i Paryż do poszanowania prawdy narodów Europy Środkowej.