„Nienaruszalność polskiej wolności i niepodległości jest ściśle związana z nienaruszalnością węgierskiej wolności i niepodległości”
János Kodolányi
Nemzetőr, 21 sierpnia 1939 r.
W połowie września 1939 r. jeszcze ponad 20 polskich dywizji i brygad było w ogniu walki z niemieckim agresorem – m.in. nad Bzurą, pod Mińskiem Mazowieckim i Lwowem. Broniła się Warszawa, Oksywie, Hel i Twierdza Modlin. Dzielnie walczyła z Niemcami i …Słowakami Armia „Karpaty”, wygrywała kolejne bitwy i potyczki 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej pułkownika Stanisława Maczka. Podtrzymywała ich w oporze nadzieja na rozpoczęcie przez Francuzów i Brytyjczyków wyczekiwanej ofensywy na froncie zachodnim. 14 września władze polskie (przebywające w Kutach, przy granicy rumuńskiej) po raz kolejny zaapelowały do Wielkiej Brytanii i Francji o wywiązanie się ze zobowiązań sojuszniczych i pomoc zbrojną.
Nowa ofensywa rzeczywiście nadeszła, ale …ze wschodu. O świcie 17 września, do Naczelnego Wodza, marszałka Rydza – Śmigłego zaczęły docierać meldunki o oddziałach sowieckich przekraczających granicę. 6 sowieckich armii wspieranych przez blisko 5 tysięcy czołgów i ponad 3 tysiące samolotów (a więc dwukrotnie więcej czołgów i samolotów niż rzucili na nas Niemcy) dokonało agresji na Rzeczpospolitą, łamiąc tym samym pakt o nieagresji z 1932 r. (przedłużony w 1934 r. do końca 1945). Przekreślało to ostatecznie naszą koncepcję tzw. Przedmościa rumuńskiego, reduty terytorialnej opartej o Karpaty oraz rzeki Stryj i Dniestr. Według przedwojennego Planu „Zachód” mieliśmy tam zgromadzić ocalałe wojska oraz najwyższe władze cywilne, by kontynuować obronę do czasu pokonania III Rzeszy na froncie zachodnim. Sowiecki nóż w plecy przesądzał o losie kampanii polskiej w 1939 r. Naczelny Wódz w tej sytuacji wydał 17 września o godz. 20:00 do swoich oddziałów dyrektywę ogólną o treści: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”.
Kilka godzin później - wraz z prezydentem i rządem Rzeczpospolitej - marszałek Edward Śmigły-Rydz przekroczył granicę z Rumunią, przejeżdżając samochodem w Kutach most graniczny na rzece Czeremosz. Uchodźcy wojenni przechodzili z Polski na Węgry już od pierwszych dni września – z paszportem lub bez. Kiedy 10 września oficjalnie wprowadzano do węgierskiej ewidencji pierwszego Polaka, północne komitaty zajmowały się już tysiącami przybyszów, lokując ich w budynkach publicznych i prywatnych. W tym samym czasie – w nocy z 8 na 9 września szef Auswärtiges Amt – Joachim von Ribbentrop zwrócił się telefonicznie do swojego węgierskiego odpowiednika - Istvána Csáky`ego, o zgodę Budapesztu na przepuszczenie oddziałów Wehrmachtu wzdłuż linii kolejowej prowadzącej do Koszyc w celu odcięcia Polski od południa. Przede wszystkim chodziło o definitywne wciągnięcie Węgier do obozu niemieckiego bez drogi powrotu a tym samym zredukowanie niepodległego państwa węgierskiego do roli kraju satelickiego III Rzeszy. Premier Pál Teleki (w porozumieniu z regentem Horthy`m) po raz kolejny kategorycznie odmówił żądaniu wielkiego brata, narażając swój strategiczny sojusz z Berlinem w imię zachowania honorowej postawy wobec Polaków. Ówczesny minister spraw zagranicznych Włoch - Galeazzo Ciano, zanotował w swoim dzienniku: „Węgrzy odmówili prawa przejścia wojsk niemieckich i Ribbentrop na to nie zareagował (…) Sądzę jednak, że Niemcy nie zapomną tej odmowy i że Węgry prędzej czy później za to zapłacą”.
Wróćmy do 17 września. Wykonując wspomnianą dyrektywę Naczelnego Wodza, polskie jednostki wojska, Obrony Narodowej, Korpusu Ochrony Pogranicza, Straży Granicznej i Policji Państwowej znajdujące się w strefie przygranicznej, przechodziły na Węgry i do Rumunii. Towarzyszyły im zwykle tysiące cywilów, korzystających z otwarcia 19 września 180 – kilometrowej granicy przez rząd w Budapeszcie. Na Przełęczy Tatarskiej witała ich brama z herbem polskim i węgierskim oraz napisem: „Witamy braci Polaków”. Rankiem 19 września, wspomniana 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej przekroczyła granicę jako zwarta jednostka, w porządku bojowym i ze sztandarami (ok. 1500 osób). General Maczek wspominał po latach: „10 brygadę kawalerii przyjmowała i fetowała, poiła i żywiła na każdym kroku cudowna ludność węgierska. Gdy w pewnym dniu przesunięto sztab brygady do małego miasteczka wyległa na rynek i w mig rozdrapali nas między siebie. Mnie i mojej rodzinie dostał się zasobny i duży dom kierownika poczty. Gospodarze usunęli się do jakiejś komórki, by dać nam najlepsze pokoje”.
Polskie oddziały odcięte przez Niemców i sowietów od granicy węgierskiej i rumuńskiej kontynuowały walkę. Nie dawali się pokonać generałowie: Franciszek Kleeberg z Samodzielną Grupą Operacyjną „Polesie” i Wilhelm Orlik-Rückemann z jednostkami KOP. Do 22 września broniło się Grodno i Lwów, do 27 września – Warszawa. Na Bałtyku wciąż walczyły nasze okręty podwodne. Kampania jednak nieuchronnie dogasała. Po wyczerpaniu możliwości dalszej walki, jednostki rozwiązywano a żołnierze i oficerowie przedzierali się na południe w małych grupach lub pojedynczo. W ten sposób, w cywilnym przebraniu dotarł na początku października 1939 r. na Węgry (a później do Francji) niedawny dowódca Frontu Południowego - generał Kazimierz Sosnkowski, przyszły Naczelny Wódz (od 1943 r.).
21 września 1939 r. powołano Biuro Uchodźców przy IX departamencie węgierskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych pod kierownictwem dr. Józsefa Antalla. Przejęło opiekę nad polskimi cywilnymi uchodźcami, których kierowano do hoteli, pensjonatów, budynków szkolnych i akademickich oraz kwater prywatnych. Polacy otrzymywali miesięczne zasiłki, mogli pracować też zarobkowo. Młodzież mogła kontynuować naukę w szkołach i uczelniach wyższych, co było szczególnie ważne wobec likwidacji edukacji na tym szczeblu przez okupanta niemieckiego. 25 września utworzono dział XXI Departamentu węgierskiego Ministerstwa Obrony Narodowej (pod kierownictwem płk. Zoltána Baló), które zajęło się polskimi żołnierzami i policjantami. Lokowano ich w obozach internowania pod strażą i dowództwem węgierskim. Ministerstwo Honwedów powierzało te funkcje oficerom o propolskich sympatiach, usuwając nastawionych proniemiecko. Polskich oficerów przesuwano później z obozów do sanatoriów, hoteli i prywatnych willi. XXI Departamentowi podlegało powołane jeszcze w tym samym miesiącu Przedstawicielstwo Polskich Żołnierzy Internowanych w Królestwie Węgier, którym kierował gen. Stefan Dembiński. Węgierskim agendom rządowym pomagały organizacje społeczne: Komitet Obywatelski do Spraw Opieki nad Polskimi Uchodźcami na Węgrzech, Węgierskie Towarzystwo im. Adama Mickiewicza, Węgierski Czerwony Krzyż, Krajowe Węgiersko–Polskie Towarzystwo Studentów, duchowieństwo oraz wiele innych stowarzyszeń i środowisk.
Polacy, którzy trafili na Węgry zapamiętali wyjątkowo ludzkie i życzliwe nam postawy bratanków. Rozumiejąc tragizm ówczesnego położenia Polski, okazywali Polakom najdalej idącą pomoc, jakiej można było udzielić. Należy też podkreślić, że rząd Pála Telekiego zapewniał celowe i ciche przyzwolenie na opuszczanie przez Polaków ich miejsc lokacji w celu dotarcia nad Sekwanę, gdzie odtwarzano polskie struktury państwowe i wojskowe. Zorganizowana przez polską ambasadę w Budapeszcie akcja ewakuacyjna do Francji o kryptonimie „Ewa” nie mogłaby przynosić powodzenia, gdyby nie patrzyło na nią przez palce Królestwo Węgier.
Na Węgrzech znalazło się - wedle najnowszych badan – od 70 do 90 tysięcy polskich uchodźców, w tym około 30 tysięcy żołnierzy. Podobna ilość znalazła się w Rumunii. Na Litwę i Łotwę po 17 września 1939 r. przeszło odpowiednio około 15 000 i 1300 żołnierzy. Do niewoli niemieckiej trafiło 300 tysięcy, do sowieckiej 250 tysięcy. Ich przyszłość była jednak dramatycznie różna od losu Polaków nad Dunajem i Cisą.
Przywołajmy na koniec fragment wiersza Józsefa Erdélyi`ego, opublikowanego w Nemzetőr we wrześniu 1939 r.
(…) Tak, „Jeszcze Polska”, żyje Polska
nic nie przepadło: pozostanie!
Honor i myśl niezwyciężona
trwać, bić się będzie nieustannie.
„Nie pozwolimy”. Żyła będzie,
Bóg zgubić może ją jedynie,
póki się wychowuje dzieci
i wierzy w każdej tam rodzinie (…)
Artur Kolęda
Autor jest historykiem i publicystą, pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej