Trzy październikowe tygodnie 1848 roku w Wiedniu rozsławiły gen. Józefa Bema jako przywódcę tzw. Oktoberrevolution.
Piotr Boroń
My nie zwyciężymy? – Ależ Bem naszym wodzem!
Stary mistrz wolności i sława!
Pochodnią mściciela płonie nad nami
Ostrołęki kometa jasna i krwawa!
(Sándor Petőfi, Armia siedmiogrodzka, tłum. P. Boroń)
Ileż entuzjazmu i uwielbienia wyraził dla swego wodza dwudziestosześcioletni naówczas, wpatrzony w niego adiutant Sándor Petőfi. Węgierski odpowiednik naszego Adama Mickiewicza nie odbiegał nazbyt w odczuciach od swoich towarzyszy broni, a jedynie swoim talentem umiał zgrabniej wyrazić to, co na różne sposoby oni przeżywali. Dla chcących rozsmakować się w brzmieniu poezji zacytujmy jeszcze pierwszą (a zarazem ostatnią) strofę jego wiersza w oryginale, aby nie zdawać się wyłącznie na moje tłumaczenie:
Mi ne győznénk? hisz Bem a vezérünk,
A szabadság régi bajnoka!
Bosszuálló fénnyel jár előttünk
Osztrolenka véres csillaga.
Źródło: domena publiczna
GEN. BEM W WIOŚNIE NARODÓW
Idąc za wskazówkami prof. Wacława Felczaka, nazywajmy wydarzenia 1848–1849 w Europie „Wiosną Narodów”, bo częściej były to dążności do wyzwolenia spod obcego panowania lub zjednoczenia w obrębie jednego państwa ludzi, których łączył język, wspólne dzieje i szeroko rozumiana kultura oraz często religia. Ideologia Johanna Gottfrieda Herdera, zrodzona ponad pół wieku wcześniej docierała do coraz szerszych rzesz Europejczyków i zyskiwała coraz więcej zwolenników, którzy skłonni byli poświęcić nawet swoje życie za doprowadzenie do państwowego usamodzielnienia się ich narodu. Tak było między innymi w przypadku Węgrów i Polaków, którzy angażowali się w różne działania narodowowyzwoleńcze w ramach popularnego naówczas hasła „Za wolność waszą i naszą!”.
Trzy październikowe tygodnie 1848 roku w Wiedniu rozsławiły gen. Józefa Bema jako przywódcę tzw. Oktoberrevolution. Przeciw reżimowi Habsburgów, a jeszcze bardziej kanclerza Klemensa Metternicha zgromadził pod swymi rozkazami do 30 tys. walczących i potrafił odnieść kilka sukcesów w walkach przeciw regularnym wojskom cesarskim. Niestety, Wiedeń został otoczony przez liczniejsze i lepiej uzbrojone siły wierne Habsburgom, a idący z odsieczą Węgrzy zostali powstrzymani pod Schwechat. Wobec tego gen. Bem musiał skapitulować 31 X, ale on sam nie poniżył się, by pójść do niewoli i – choć ranny kartaczem w klatkę piersiową – przedostał się w przebraniu woźnicy do Felvidéku (dzisiaj Słowacja), przyjaźnie witany w węgierskiej wiosce Senic. Dopiero jednak w Pożoniu (wówczas węgierskim Pozsony, dzisiaj słowackiej Bratysławie) opatrzył go lekarz, usuwając odłamki kartacza. Zupełnie nie dbając o siebie, udał się wkrótce do Budapesztu, gdzie już 13 grudnia powierzono mu dowództwo wojskowe nad powstaniem węgierskim na terenach Erdély (dzisiaj rumuńskiej Transylwanii) Siedmiogrodu i Banatu.
ZAMACH
Jednak zanim jeszcze to się stało, jakże przykrym doświadczeniem dla gen. Bema musiał być zamach na jego życie, dokonany zaraz po jego dotarciu na Węgry przez Franciszka Ksawerego Kołodziejskiego. Był to wówczas 19-letni polski konspirator, szlachcic z Tylmanowej i pan na Ochotnicy w Gorcach, który po austriackiej amnestii przeniósł się na Węgry, by walczyć dalej. Był entuzjastą organizowania polskich oddziałów, które by rozsławiały naszą sprawę i miał wsparcie przywódcy wszystkich węgierskich powstańców, sławnego Lajosa Kossutha. Gdy zatem dowiedział się, że gen. Józef Bem jest zdecydowanie przeciwny rozgłaszaniu, ze Polacy angażują się na Węgrzech i przybywa do Budapesztu celem objęcia dowództwa, postanowił go zabić. Gen. Bem słusznie obawiał się, że rozgłaszanie polskiego udziału poprzez tworzenie Polskiego Legionu może stać się uzasadnieniem „bratniej pomocy” cara Mikołaja I (który stłumił powstanie listopadowe) dla Habsburgów, a czując rosyjską przewagę nad wojskami austriackimi, poważnie obawiał się rosyjskiej masy, o której Adam Mickiewicz pisał w „Reducie Ordona”:
Artyleryji ruskiéj ciągną się szeregi,
Prosto, długo, daleko, jako morza brzegi; (…)
Wylewa się spod skrzydła ściśniona piechota
Długą, czarną kolumną, jako lawa błota,
Nasypana iskrami bagnetów. Jak sępy,
Czarne chorągwie na śmierć prowadzą zastępy.
Przybywszy do Budapesztu, gen. Bem zatrzymał się w hotelu „Erzherzog Stephan” i tam 10 XI odwiedził go Kołodziejski, który sam najchętniej nazywał się Ksawerym. Zaanonsowany przez adiutanta, wszedł z nim do kwatery gen. Bema – młodziutki, niski i krępy, z uśmiechem na okrągłej twarzy i długimi szlacheckimi wąsami zawadiaka. Po krótkiej wymianie słów, wyciągnął zza pazuchy pistolet i wypalił w głowę generała. Kula trafiła go w policzek i ogłuszyła, ale zanim adiutant rzucił się z pałaszem na zamachowca, generał sam go obezwładnił. Wezwana policja zabrała Kołodziejskiego, nazajutrz doraźny sąd wojenny skazał go na śmierć. Gdy następnego dnia przywiązano go do pręgierza na rynku, by wykonać publicznie egzekucję, podburzony przez przyjaciół Kołodziejskiego tłum zaczął tłoczyć się ku niemu i skandować, by rozstrzelać nie jego, ale Bema. Sąd cywilny skrócił mu karę, a ten po pół roku uciekł z więzienia i kontynuował walkę pod rozkazami gen. Bema w Legionie Polskim gen. Józefa Wysockiego, z którym nimi emigrował do Turcji, potem udał się do Anglii, a otrzymawszy wiadomość o amnestii (za zamach na swego wodza), powrócił pod panowanie zaborcy do swej Ochotnicy i żył długo i dostatnio z żoną Angielką, otoczony siedmiorgiem potomstwa.
Józef Bem na obrazie przedstawiającym zwycięską dla Węgrów bitwę pod Piski 8 lutego 1849. Autor: Theodor Breitwieser (1847–1930) / domena publiczna
PASMO ZWYCIĘSTW
Epizod, którym gen. Bem rozpoczął bytność na ziemi węgierskiej wróżył jak najgorzej, ale Kossuth bezwzględnie doceniał jego zalety i nie był skłonny ugiąć się pod niechęcią grupy Polaków, z którymi po cichu się zgadzał w kwestii tworzenia czysto polskich oddziałów. Natomiast gen. Józef Bem, podleczywszy rany na policzku i piersiach, choć stale kulejąc po ranie odniesionej kiedyś w osobistym pojedynku, zabrał się ochoczo do pracy: sformował wojska i ruszył na Siedmiogród do Erdély. Jego nieodłącznym towarzyszem walk był wierny adiutant Sándor Petőfi.
Kampania zimowa gen. Bema okryła go nieśmiertelną sławą i dała ogromny autorytet. Pokonał Austriaków już 19 grudnia 1848 r. pod Csucsą (dzisiaj rum. Ciucea), a nazajutrz w bitwie pod Zsibó (dzisiaj rum. Jibou) i Surdok. Odniósł zwycięstwo pod Dés (dzisiaj rum. Dej) (23 XII), a w Boże Narodzenie pod Kolozsvár (dzisiaj rum. Cluj-Napoca). Odniósł sukces 29 XII pod Bethlen (dzisiaj rum. Beclean), a Sylwestra uświetnił zwycięstwami pod Beszterce (dzisiaj rum. Bistriţa) i Naszód (dzisiaj rum. Năsăud). Początek roku 1849 był nie mniej obfity w sukcesy: 3 stycznia zwyciężył wojska habsburskie pod Borgói-hágó (dzisiaj rum. przełęcz Tihuța), a w dwa tygodnie później pod Vámosgálfalva (dzisiaj rum. Gănești). Stojąc na czele niespełna ośmiu tysięcy żołnierzy, odrzucił ponad 10-tysięczny korpus gen. Antona Puchnera. Tym samym, swoją zimową kampanią wyzwolił północne Erdély.
W lutym wkroczył na Bukowinę, a w przeciągu marca oswobodził całe Erdély. Ruszył na Banat i w trzy tygodnie oczyścił go z wojsk cesarskich. Historycy specjalizujący się w okresie Wiosny Narodów na Węgrzech doliczyli się trzydziestu trzech bitewnych zwycięstw gen. Józefa Bema w przeciągu czterech miesięcy.
BEM APÓ – OJCZULEK BEM
Nie dziwota, że pod jego rozkazy lgnęli masowo ochotnicy, skoro potrafił zarówno zapewnić aprowizację dla swoich oddziałów, doskonale je uzbroić (bo sam podjął fachową produkcję broni białej i palnej do armat włącznie), a wreszcie zastosować taką taktykę, aby minimalizować straty ludzkie przy równoczesnym osiągnięciu zamierzonych celów wojskowych. Pod takim dowódcą chciało się służyć. Wkrótce jego siły urosły do ponad trzydziestu tysięcy, a podkomendni nazywali go „Ojczulkiem”. W czasach, gdy w wielu armiach europejskich obowiązywała kara chłosty, kończąca się niejednokrotnie śmiercią skazanego, a jego mięśnie były oderwane od kości, nazywanie swego wodza z czułością Ojczulkiem musi wręcz wzruszać.
A cóż dopiero powiedzieć na fakt, że Węgrzy uhonorowali go Krzyżem Wielkim Orderu Świętego Stefana z gwiazdą orderową, a w tym odznaczeniu umieścili diament wyjęty z najświętszej dla nich relikwii narodowej, czyli korony św. Stefana, pierwszego króla Węgier! Co więcej, puste miejsce w koronie uzupełniono plakietką z imieniem gen. Józefa Bema!
Wreszcie stało się to, czego gen. Bem najbardziej się obawiał, Habsburgowie porozumieli się w ramach Świętego Przymierza z carem Mikołajem I, a ten skierował przeciw powstańcom stutysięczną armię pod dowództwem marszałka Iwana Paskiewicza, doświadczonego już w tłumieniu Powstania Listopadowego. W obliczu tej napaści gen. Bemowi powierzono naczelne dowództwo nad całością sił powstańczych, a ten już nie był w stanie odwrócić losów wojny, w której na każdym kroku połączone wojska carskie i cesarskie miały kilkukrotną przewagę liczebną. Wielu Polaków, zorganizowanych w dwa legiony, dawało przy tym dowody determinacji w walce o wolność Węgrów. Bywało – jak 13 VIII 1849 roku w bitwie pod Banffyhunyad (dzisiaj rum. Huedin), że to polska kawaleria przesądzała o zwycięstwie, ale powstanie chyliło się ku upadkowi. Wreszcie w bitwie pod Temesvárem (dzisiaj rum. Timisoara) gen. Józef Bem został ranny od pierwszych salw i pozbawione wodza wojsko poniosło klęskę. Wierni swemu dowódcy, ocalili go przed niewolą, przekraczając granicę turecką, gdzie gen. Józef Bem rozpoczął nowy rozdział swego życia.