Back to top
Publikacja: 03.07.2022
SALWATORIAŃSKI WOLONTARIAT MISYJNY NA WĘGRZECH
Religia

Wkrótce rusza kolejna wakacyjna akcja polskich wolontariuszy współpracujących ze Zgromadzeniem Księży Salwatorianów, a mających na celu pracę także wśród młodzieży węgierskiej.


Piotr Boroń


Źródło: YouTube


Przez cały rok trwają przygotowania młodych misjonarzy. Odpowiedzialny w Zgromadzeniu Salwatorianów za wolontariuszy ks. Mirosław Stanek SDS koordynuje dziesiątki spotkań w Polsce, z których wyrastają osoby na tyle predestynowane i przygotowane do delikatnych działań, aby mogły przekonać innych do Chrystusa. 

Każdy kontynent, a nawet każde państwo (np. Zambia, Kenia, Meksyk, Izrael, Filipiny, Indie) ma swoją specyfikę. Są wśród nich ośrodki bardzo nam bliskie, od dawna chrześcijańskie (Białoruś, Ukraina), ale potrzebujące żywego ducha po silnej ateizacji tzw. okresu minionego. Do tego ostatniego obszaru zaliczyć można punkty związane historycznie z Węgrami, takie jak Nitra (węg. Nyitra) na Słowacji, Timişoara (węg. Temesvár) w Rumunii i wreszcie w obecnych granicach węgierskich Galgahévíz (wyjazdy od 2011 roku), Göd czy Szöd. Tu chrześcijaństwo jest znane, ale bardzo osłabione w okresie zależności od Moskwy, a może jeszcze bardziej wyobcowane przez historyczny kompromis hierarchii katolickiej z nielubianymi Habsburgami.

Letnia kanikuła to okres sprzyjający organizacji wyjazdów, studenckie i szkolne przerwy w nauce, a zatem w tym czasie rusza fala wolontariuszy z Polski, by dawać świadectwo wiary. Stereotyp XIX-wiecznego misjonarza, górującego nad chrystianizowanymi przewagą cywilizacji europejskiej nie ma już sensu – szczególnie w Europie – a korzyści ze spotkań są obopólne, co podkreśla ksiądz prowincjał Józef Figiel SDS: „Skutki wolontariatu są bardzo wymierne w zasługach dla Boga i środowisk, wśród których nasi wysłannicy działają. Mnie osobiście wręcz uderza piękne zjawisko owoców, jakie rodzi wolontariat misyjny w sercach i duszach samych działaczy. Sprawdza się bowiem mechanizm polegający na tym, że ci, którzy pracują wśród obcych, sami podnoszą swój poziom moralny i intelektualny. Dzieje się to jeszcze w ramach przygotowań w Polsce do działalności poza granicami. Efekt, który widzimy w samych wolontariuszach, byłby już wystarczającym motywem do tego, aby organizować wolontariat, a cóż dopiero, jeżeli dodamy do tego skutki ich pracy! Czytając czasem artykuły o »cofaniu się chrześcijaństwa«, nie mogę oprzeć się zdziwieniu, bo rzeczywistość choćby naszego wolontariatu jest budująca”.

„Każdy kraj, w którym posługują wolontariusze, ma swoją specyfikę, charakterystyczną dla danego miejsca mentalność czy niepowtarzalne cechy, i o tym nigdy nie możemy zapominać w naszej misjonarskiej pracy. Faktem jest jednak, że wszystkie wyjazdy mają również wspólny mianownik, a jest nim chęć niesienia pomocy drugiemu człowiekowi. W tym wypadku nie tyle liczyć się będzie odległość geograficzna, ile podejście do tych, do których jesteśmy posłani. Może to dziwnie zabrzmi, ale my – jako wolontariusze WMS – nie widzimy wielkiej różnicy między wyjazdami do Zambii, Boliwii czy na Węgry. W krajach bliskich i dalekich są ludzie, którzy na nas czekają, a nasza obecność może być tak samo owocna zarówno na innym kontynencie, jak i kilkadziesiąt kilometrów od granic Polski. Dlatego choćby nasza obecność w samym sercu Europy – choć może misyjnie to nie brzmi, to mamy przekonanie, że ma ogromny sens – przyczynia się nie tylko do wzrostu przyjaźni między naszymi narodami, ale nade wszystko do wzrostu prawd ewangelicznych w sercach wielu ludzi” – podsumowuje ks. Mirosław Stanek.


Rozmowa z Martą Mróz, wolontariuszką WMS

Piotr Boroń: Czym jest Wolontariat Misyjny Salvator?

Marta Mróz: Wolontariat Misyjny Salvator (WMS) to zgromadzenie młodych ludzi, którzy chcą dać coś z siebie drugiemu człowiekowi poprzez służbę, realizowanie konkretnych projektów, a czasami obecność tam, gdzie jest taka potrzeba. Wszystko w myśl przesłania błogosławionego Franciszka Marii od Krzyża Jordana, założyciela Zgromadzenia Salwatorianów, że dopóki żyje na świecie choćby jeden człowiek, który nie zna i nie kocha Jezusa, nie wolno nam spocząć. Tą właśnie dewizą są motywowani nasi wolontariusze i od ponad 10 lat napędza nas to do wyjazdów do najróżniejszych zakątków świata, aby przybliżać innym Boga w codzienności.

Zazwyczaj nasze placówki misyjne są tworzone w miejscach, gdzie posługują księża salwatorianie, aczkolwiek zdarzają się też placówki nienależące do nich. Zadania wolontariuszy są bardzo różne, w zależności od placówki i oczekiwań posługujących tam księży. Organizujemy półkolonie i kolonie dla dzieci, opiekujemy się osobami niepełnosprawnymi, budujemy szkoły, studnie i kościoły. Oprócz tego realizujemy także misje na miejscu, tj. w Polsce, bo przecież misjonarzem jest się na co dzień, a ewangelizację najlepiej rozpocząć w swoim najbliższym otoczeniu.

PB: Waszym zainteresowaniem cieszą się Węgry. Pani zna je dobrze. Jak zorganizowaliście tam działania?

MM: To prawda, Węgry są dosyć popularnym kierunkiem, choć mogą nie wydawać się typowym krajem misyjnym. Mamy tam trzy placówki, a każda ma nieco inną charakterystykę. Punktem wspólnym, obecnym na każdej z nich, są półkolonie dla tamtejszych dzieci i młodzieży, w czasie których staramy się zapewnić naszym podopiecznym dobrą zabawę i rozrywkę, ale także ewangelizację. Osobiście byłam na dwóch placówkach w Galgahévíz, gdzie WMS jest już obecny od dziesięciu lat, oraz w Göd, które jest zupełnie nową placówką i zeszłoroczna misja była pierwszą w tym miejscu, więc będę się odnosić bardziej do nich.

Oczywiście ta ewangelizacja w naszym wydaniu nie polega na głoszeniu płomiennych kazań, ale na codziennym pokazywaniu w małych rzeczach, takich jak wspólna modlitwa czy postawy, jakie prezentujemy, że naszym Panem jest Jezus Chrystus. W ostatnich latach udało nam się także zorganizować coś na kształt rekolekcji, gdzie każdego dnia omawialiśmy stricte biblijne zagadnienia, zarówno z dziećmi, jak i z młodzieżą.

Nasza praca obejmowała dwie grupy wiekowe: dzieci z podstawówki oraz młodzież ze szkoły średniej. Przed południem mieliśmy zajęcia z dzieciakami, z którymi oglądaliśmy animowane opowieści biblijne, np. o Mojżeszu, Jakubie czy Dawidzie, a następnie były grupki dzielenia, w których omawialiśmy te bajki. Do tego zawsze dobieraliśmy jakąś tematyczną zabawę, a resztę czasu spędzaliśmy na najróżniejszych grach i aktywnościach. Podobnie wyglądała praca z młodzieżą, z którą spotykaliśmy się po obiedzie, z tym że omawialiśmy osiem błogosławieństw, a rok wcześniej Sakramenty Święte. Niesamowite było to, że i dzieciaki, i młodzież były często bardzo aktywne, a te nasze grupki sprawiały im także frajdę. Kiedy w 2021 roku dołączyłam na misję w trakcie jej trwania – już po pierwszym tygodniu – i próbowałam dowiedzieć się, jak do tej pory odbierają nasze działania, wówczas usłyszałam: „Pierwszy raz ktoś z nami rozmawia o Bogu i to jest super! My nawet później między sobą rozmawiamy o tym, co kto powiedział w której grupce”. A to, że po spotkaniu zostaje jakieś ziarenko, które być może kiedyś wykiełkuje, jest najlepszą motywacją, by dalej dawać z siebie wszystko.

PB: A jak Polacy z WMS postrzegają w ogóle Węgrów – także tych dorosłych – i ich kraj?

MM: Zarówno Węgry, jak i Węgrzy zrobili na nas bardzo dobre wrażenie. Wszyscy byli przyjaźnie nastawieni i chętni do pomocy, jeśli tylko czegoś potrzebowaliśmy. Oczywiście, ludzie, których spotkaliśmy w czasie wyjazdu to specyficzna grupa, związana z misją – parafianie, rodzice dzieci, sympatycy, więc oczywiste było, że byli dla nas bardzo przyjaźni, ale Węgrzy generalnie lubią Polaków. Mieliśmy też sytuację, kiedy byliśmy w restauracji, że kelnerzy, gdy tylko dowiedzieli się, że jesteśmy z Polski, wyrazili swoją radość i padło oczywiście stwierdzenie, że Polak i Węgier to dwa bratanki. Było to dla nas bardzo miłe. Trudno mi generalizować na temat Węgier i Węgrów, ale na pewno nasze placówki i ludzie, których tam spotkaliśmy, sprawili, że cząstki naszych serc już na zawsze pozostaną przy nich. Pokochaliśmy dzieciaki, młodzież, ale też ich rodziny i kraj.

PB: Czy wolontariusze z Polski mają w planach wyjazdów zapoznanie się z zabytkami węgierskimi, poznanie kuchni lub jakiś innych atrakcji?

MM: Oczywiście poznawanie kultury kraju, do którego jedziemy, jest nieodłącznym elementem misji. Nie jest to podstawowy cel naszego wyjazdu, bo motywacją dla nas jest świadczenie o Jezusie, ale korzystając z okazji pobytu za granicą, staramy się jak najwięcej się dowiedzieć. W ubiegłych latach przeznaczaliśmy czas wolny na zwiedzanie. Byliśmy w Budapeszcie oraz w Vác, a także nad Balatonem. Te miejsca nas oczarowały. Kulturę poznajemy też przez obcowanie z ludźmi, których spotykamy. W ubiegłym roku jeden z parafian zaprosił nas na wieczór do swojego domu, aby pokazać nam, jak robi się tradycyjne węgierskie ciastka. To było niesamowite. Nie spodziewaliśmy się, że w gotowaniu może być tyle artyzmu. Węgrzy też chętnie mówią o swoich tradycjach. Są bardzo z nimi związani. Zwłaszcza w małych miejscowościach.

PB: A które z tradycji lub zabytków węgierskich zrobiły na Pani największe wrażenie?

MM: To, co mnie najbardziej poruszyło, to poczucie wspólnoty. W Galgahévíz, które jest małą miejscowością, ludzie dobrze się znają, każdy wie, kto jest kim, są ze sobą związani. Są też bardzo gościnni i chętni do świętowania. Dwa lata temu mieliśmy okazję uczestniczyć w hucznym pożegnaniu ks. Krzysztofa, który był tam proboszczem przez dziesięć lat, po czym został przeniesiony do Göd, gdzie powstała kolejna nasza misja. W tej uroczystości uczestniczyła cała parafia. Było to wielkie wydarzenie dla całej wsi. Specjalnie na tę okazję powstał chór, który zaśpiewał kilka pieśni, w tym „Barkę”, po polsku. To było niezwykle wzruszające i piękne! Po Mszy Świętej był grill na terenie plebanii, było mnóstwo gości – każdy parafianin mógł przyjść. W pewnym momencie kilkoro z nas – wolontariuszy – siedziało przy stoliku z młodzieżą węgierską i rozmawiało. Podszedł do nas jeden z chłopców uczestniczących w naszym obozie i zaczął grać na skrzypcach. Młodzi chłopcy zaczęli mu wtórować śpiewem, a do nich przyłączało się coraz więcej dorosłych, głównie ich ojców. Po chwili byliśmy otoczeni głośno śpiewającą grupą Węgrów. To było dla mnie niezwykłe. Młodzi i starsi wspólnie śpiewający tradycyjne węgierskie przyśpiewki. Pamiętam takie śpiewanie podczas imprez rodzinnych z czasów dzieciństwa, ale teraz nikt już tego nie robi. U nich, jak widać, jest to wciąż żywe. Z resztą, kiedy teraz sobie to wspominam, pojawia się mnóstwo innych pięknych tradycyjnych akcentów, ale chyba nie mamy tyle miejsca, aby opowiadać o wszystkim. Jeśli zaś chodzi o zabytki, to oczywiście cały Budapeszt jest pięknym miastem, pełnym interesujących zabytków. Osobiście mogę też wszystkim polecić pałac cesarzowej Sisi w Gödöllő.

 

Fot. na stronie głównej: zrzut ekranowy ze strony https://wms.sds.pl/wolontariat/