Rozmowa Krzysztofem Makselem, medalistą Igrzysk Europejskich, zwycięzcą klasyfikacji generalnej Pucharu Świata i stypendystą Instytutu Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka, który właśnie samotnie pokonał liczącą 1200 kilometrów trasę między Warszawą a Budapesztem.
Krzysztof Maksel u celu swej polsko-węgierskiej podróży. Fot. archiwum prywatne
W ubiegły czwartek wyruszył pan na wyprawę rowerową do Budapesztu szlakiem emisariusza Polskiego Państwa Podziemnego, legendarnego szefa kurierów tatrzańskich prof. Wacława Felczaka. Jakie znaczenie ma dla pana, człowieka urodzonego już w zupełnie wolnej Polsce, postać Wacława Felczaka?
Tak, urodziłem się już w wolnej Polsce i w bardzo komfortowych dla mnie warunkach. Od wielu lat jako zawodowy kolarz reprezentuję nasz kraj i często myślę o ludziach, dzięki którym mogę to robić. Postać Wacława Felczaka poznałem, gdy pomagałem przy organizacji Karpackiego Wyścigu Kurierów. Wówczas miałem możliwość poznania między innymi dyrektora Instytutu Macieja Szymanowskiego, a także szansę odkrycia biografii profesora Felczaka.
Uważam, że Wacław Felczak oraz wszyscy pozostali kurierzy tatrzańscy, z narażeniem życia przewożący przesyłki między okupowaną Polską a Węgrami, byli niezwykłymi bohaterami. Postać patrona Instytutu bardzo mnie zainteresowała i zainspirowała.
Tak bardzo, że zaplanował pan liczącą aż 1200 kilometrów podróż rowerem?
Już wcześniej planowałem długą podróż, ale nie chciałem, aby rozgłos medialny, który mógłby temu towarzyszyć – w końcu nie codziennie reprezentant Polski w kolarstwie torowym decyduje się na taką wyprawę – poszedł na marne. Chciałem przy okazji popularyzować ważną postać historyczną i przypomnieć biografię wielkiego Polaka. Nie przez przypadek wybór padł na Wacława Felczaka, bo uważam, że był prawdziwym herosem, który zasługuje na pamięć i ogromny szacunek. Pojechałem więc w trasę śladami, które profesor Felczak pokonywał jako kurier podczas drugiej wojny światowej.
Taka decyzja nie była zaskoczeniem dla pana fanów i innych zawodników?
Nie. Karpacki Wyścig Kurierów bardzo dobrze promuje w środowisku kolarskim sylwetki kurierów tatrzańskich. Moje środowisko w ogóle nie było więc zaskoczone, że jadę akurat na taką wyprawę. Ta trasa już teraz jest bardzo popularna wśród miłośników turystyki rowerowej. Ja zmodyfikowałem nieco ten szlak, ale podobną trasą mogliby pojechać nawet amatorzy. Dla mnie bardzo ważny był nie tylko aspekt turystyczny, lecz także historyczny. W mediach społecznościowych widzę, że ten pomysł spotkał się z fantastycznym odzewem moich fanów. Cieszę się więc, że i ja mogłem przyczynić się do popularyzacji postaci Wacława Felczaka. Będę też robił wszystko, aby podobną trasą – na przykład zaczynającą się od cmentarza Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem, gdzie znajduje się grób Wacława Felczaka – jeździło jak najwięcej osób. Ta trasa jest bowiem fantastyczna. Wizyta przy grobie profesora Felczaka wiązała się z największymi emocjami i była de facto początkiem mojej wyprawy. Pozwoliła mi ona nabrać dużo motywacji, aby mimo wzniesień i błotnistych szlaków, dojechać do Budapesztu.
Mam więc nadzieję, że również w przyszłości nadarzy się okazja, aby w rowerowym stylu popularyzować tatrzańskich kurierów. Bike packing, czyli długodystansowe wycieczki rowerowe, jest obecnie niezwykle popularny. Jeżeli do tej nowej dyscypliny sportowej dodamy jeszcze kontekst historyczny, to dużo łatwiej będzie namówić ludzi do zmierzenia się z takim wyzwaniem, a jednocześnie do tego, aby i oni upamiętniali czyny wielkich Polaków. Świetną okazją do tego będzie 30. rocznica śmierci Wacława Felczaka, którą będziemy obchodzić już w przyszłym roku. Sądzę, że warto wówczas zorganizować nie tyle powtórny samotny przejazd z Warszawy do Budapesztu, ile rajd rowerowy dla kilkudziesięciu uczestników.
Trasa jest fantastyczna, ale wyzwanie okazało się cięższe, niż się pan spodziewał? Miał pan dojechać do Budapesztu w niedzielę, a dotarł dzień później. Odcinki leśne, nierzadko z ostrymi podjazdami przez błotniste leśne szlaki. Nie było łatwo, prawda?
Dokładne zaplanowanie takiej wyprawy nie jest proste, zwłaszcza że ja tę trasę właściwie na bieżąco kreśliłem. Z tego powodu wzięło się moje opóźnienie. Moje doświadczenia będzie można wykorzystać przy kolejnych tego typu wyprawach, dzięki czemu udział w nich będą mogli wziąć nawet amatorzy bez wielkiego przygotowania.
Co w tej liczącej 1200 kilometrów trasie było najtrudniejsze?
Nie było szczególnie trudnych etapów. Jestem więc przekonany, że najtrudniejsze było podjęcie samej decyzji o wyruszeniu w taką podróż. Jeśli odpowiednio zadba się o wyżywienie, odpoczynek w trasie oraz motywację – której w przypadku rajdu szlakiem Wacława Felczaka nie brakuje – to właściwie trzeba tylko jechać i cieszyć się przygodą. Są oczywiście miejsca, które są śliskie. Są strome przejazdy. Z dobrym nastawieniem mentalnym nawet zupełny amator może taką trasę pokonać.
Podczas takiej wyprawy stare powiedzenie o dwóch bratankach okazuje się nadal aktualne?
Mam wielu przyjaciół Węgrów. Kocham ten kraj, jego kulturę, historię, zabytki oraz kuchnię. Węgrzy to są wspaniali ludzie, a ci, których miałem okazję spotkać po drodze, byli wręcz nieprawdopodobnie dobrze nastawieni do przedstawicieli Polski. Z wielką stanowczością mogę więc potwierdzić, że powiedzenie „Polak Węgier dwa bratanki” jest ciągle aktualne.
Skoro tak, to czy pójdzie pan za ciosem i zacznie uczyć się języka węgierskiego?
Prawdę powiedziawszy, dziś język węgierski jest dla mnie zupełnie niezrozumiały, ale nie wykluczam, że podejmę takie wyzwanie. Mam duży talent do języków. Mam również zaproszenie do programu, w ramach którego mógłbym się nauczyć węgierskiego. Być może z niego skorzystam, bo jako smakosz uwielbiam kuchnię węgierską. Cenię też kulturę Węgier. To są te nuty, które dobrze grają w moim sercu i myślę, że bardzo ciekawie byłoby móc zanurzyć się w węgierskiej kulturze, rozumiejąc lokalny język.
(JAP)