Przełom kwietnia i maja stał się w tym roku dla Polaków doskonałą okazją do kilkudniowych wycieczek, a ponieważ masowo ruszyli do Budapesztu, więc podążajmy ich tropem i my.
AUTOBUSY NA PLACU BOHATERÓW
Na początku ulicy Andrássiego (węg. Andrássy út) znajduje się obszerny Plac Bohaterów (węg. Hősök tere), zaaranżowany półkoliście dwiema kolumnadami ze spiżowymi figurami wielkich postaci historycznych, ważnych dla dziejów Węgier, wysoką na 36 metrów kolumną z archaniołem Gabrielem (węg. Gábriel arkangyal) na szczycie, który miał się ukazać św. Stefanowi (węg. I Szent István király), oferując koronę Węgier wraz z misją chrystianizacyjną oraz pomnikiem poległych w pierwszej wojnie światowej, oraz „tysiącletnich granic” (węg. Hősök emlékköve). To miejsce dogodne zarówno dla organizacji wielkich wydarzeń (np. uroczystego pogrzebu premiera Imre Nagyego, zamordowanego przez komunistów w 1958 roku) jak i parkowania wielu autobusów turystycznych, by stąd rozpoczynać zwiedzanie stolicy. Dziś słyszy się tu głównie polską mowę. Parking zalegają dziesiątki autobusów z Warszawy, Krakowa, Wrocławia, ale i wielu mniejszych miast. Ktoś z Polaków rzuca pytanie: skoro jest nas tutaj tak wielu to kto właściwie został w Polsce i gdzie są Węgrzy? Czy zamieniliśmy się miejscami?
LUDZIE I PSY W PARKU MIEJSKIM
Za kolumnadami rozciąga się wielka zielona przestrzeń Parku Miejskiego (węg. Városliget), który był świadkiem wzniosłych i krwawych wydarzeń, który kiedyś cierpiał pod wzrokiem Józefa Stalina z pomnika, obalonego w 1956 roku. Dziś przy pięknej, słonecznej pogodzie wydaje się rajem dla spacerowiczów, a miłośnicy psów mogą się napatrzeć beztroskim – tu na ogół węgierskim – czworonogom. Miło patrzeć, jak jeden z nich uparcie aportuje dziesiątki razy i rodzi się pytanie, czy pierwszy znudzi się on, czy jego pan. Spokojnym krokiem kroczy alejką jakaś starsza pani z ociężałym psem staruszkiem. W kilka osób jesteśmy dość zgodni, że to wdowa, a jej pies został w połowie osierocony przez swego pana. Stąd dalej każdy snuje już inną opowieść o ludzkich losach, pełnych wspomnień, miłości i przyjaźni. Jakiś pies bez tylnych łap raźno porusza się na wózeczku, siejąc optymizm, że każdy może czerpać tyle radości z życia, ile zdoła. Wreszcie do dyskusji prowokuje nas pan, który prowadzi dużego psa w ubranku z węgierskich barw. Nie ma wątpliwości, że to madziarska flaga, a z bliższa poznajemy na białym tle, dokładnie na środku grzbietu herb z koroną św. Stefana. Czy tak wypada? Polacy raczej nie są skłonni do umieszczania godła w każdym miejscu, ale Amerykanie szyją spodenki sportowe z gwiazdami na niebieskim tle… Jednym i drugim przyświeca ta sama myśl: oddać hołd swej fladze. Zrozummy się nawzajem.
CZERWONY POCHÓD PO ULICY ANDRASSYEGO
Pochód to zbyt wielkie słowo dla małej grupki osób z czerwonymi flagami i balonikami, otoczonej przez liczniejszą grupę fotoreporterów, łowiących okazję do odnotowania, że także w 2023 roku pochód pierwszomajowy w Budapeszcie się odbył. Mała grupka wzbudza duże żarty, ale rodzi się i głębsza refleksja, że żyjemy w szczęśliwych czasach, gdy tolerancja zezwala na marsze, które kiedyś były obowiązkowe, a niedaleka ponura siedziba węgierskiej policji politycznej, zwanej Urzędem Bezpieczeństwa Państwa (węg. Államvédelmi Hatóság – ÁVH), przypomina czasy, gdy ludzi o antykomunistycznych poglądach, którzy chcieli by przejść manifestacyjnie ulicami Budapesztu, aresztowano by bezpardonowo, a torturami zmuszano do wyjawienia, kto jeszcze z ich znajomych chciał by obalić komunizm…
ORZEŁ I KRUKI PRZY KOŚCIELE MACIEJA
Na Wzgórzu Zamkowym (węg. Várhegy), niedaleko Baszty Rybackiej (węg. Halászbástya) niewielki plac na tyłach kościoła Najświętszej Maryi Panny, zwanego częściej kościołem Macieja (z powodu rozbudowania przez króla Macieja Korwina (węg. Hunyadi Mátyás) zalega tłum turystów, a pod pomnikiem króla Stefana uwagę zwraca potężny żywy orzeł na ręku swego właściciela. Orzeł wydaje się zatrudniony tutaj na ośmiogodzinnym etacie, a jego praca polega na straszeniu swym wyglądem i etosem oraz grzecznym pozowaniu do zdjęć z ludźmi, którzy chcą mieć z nim fotkę przemógłszy strach, a trzymając go na ramieniu, uzbrojonym w grubą rękawicę, zakrywającą całe przedramię. Podziwiam więc jego szpony i kanciasty dziób, a gdy nieśmiało zaglądam mu w oczy, nasze spojrzenia się spotykają. Po dłuższej chwili przetrzymywania bez mrugnięcia zdaje się przemawiać do mnie: „Ech, porwał bym cię wysoko, gdzie tylko ja umiem latać, a wyniósłszy ponad chmury, opowiedział dzieje moich przodków. A czy znasz ty legendę o kruku w herbie Macieja Korwina? Gdy jeszcze dziecięciem zabrał go ojciec na polowanie, a usiedli na trawie, by odpocząć, János odłożył łuk, a nawet zdjął z palca wielki królewski pierścień. Wtem wielki kruk porwał złoty pierścień i uleciał wysoko. Maciej, ani myśląc, porwał za łuk i strącił ptaka, który spadł, pierścienia z dziobu nie wypuszczając”. Sącząc z oczu orła opowieść o kruku, pomyślałem, że współczesna wersja powinna kończyć się wyleczeniem kruka i przyjaźnią z orłem. I oto nagle – jak na zawołanie – na głowie jednego z pomnikowych lwów przysiada ptak z rodziny krukowatych i dwa ptaki przyglądają się sobie z zaciekawieniem – symbole Polski i Węgier. Co za spotkanie!
W KOŚCIELE MACIEJA
Na jednym z bocznych ołtarzy stoi portrecik bł. Karola Habsburga i jego mały relikwiarz. W drugiej połowie XIX wieku wielu chłopców w Galicji otrzymało na chrzcie imiona Franek lub Józek na cześć miłościwie panującego nad Węgrami i Polakami cesarza i zarazem króla Franciszka Józefa (węg. Ferenc József). Rodzice przyszłego papieża nadali mu imię na cześć cesarza z lat 1916–1918, choć ten podczas chrztu Wojtyły już nie władał. Połączyli ich jednak wieloznacznie, a św. Jan Paweł II wyniósł cesarza Karola na ołtarze, chcącego nawet ze stratą dla siebie doprowadzić do zawarcia pokoju w Europie. Ileż tu splotów wydarzeń…
ŚWIĘCI I KSIĘŻA
Ktoś dowcipny z wycieczki rzuca myśl, że lepiej być węgierskim świętym niż polskim, bo nasi Bratankowie darzą świętych szacunkiem i upamiętniają jeszcze ładniej niż Polacy, a w ostatnich czasach czczą Jana Pawła II bardziej niż Polacy. Rzeczywiście, pomniki bohaterów i świętych węgierskich są bardziej eksponowane w mieście, a na cokołach mają – co widać na pierwszy rzut oka – bardziej kosztowne monumenty. Nasycenie ich pamiątkami wydaje się większe niż w Polsce, a splecenie świętych z dziejami Korony Świętego Stefana znaczniejsze. Zwiedzamy Budapeszt nazajutrz po bytności tutaj biskupa Rzymu Franciszka i przez cały dzień nie spotykamy ani jednej osoby w habicie lub sutannie. To znamienne dla współczesnych Węgier. Może nawet mijamy księży, ale nie wyróżniają się w ludzkim tłumie. Rzymianie mawiali, że czasy się zmieniają i ludzie ulegają zmianom wraz z nimi. To prawda.
KAMIENICE I ULICE
Powoli zapada zmrok. Całodzienne zwiedzanie stolicy Węgier upewnia nas w przekonaniu, że to wielkie miasto, budowane z zamysłem dużej skali. W Polsce nie ma tak wielu potężnych kamienic. Nasze XIX-wieczne starówki nie równały się z Budapesztem, zachłystującym się węgierską suwerennością w dobie secesji i rywalizującym „łeb w łeb” z Wiedniem, Paryżem, Rzymem, Berlinem, Londynem i Petersburgiem o prymat w Europie. Starówki Warszawy i Wrocławia zapłaciły podczas II wojny światowej wyższą cenę destrukcji niż Budapeszt. Dachy na ogół ośmiopiętrowych węgierskich kamienic jeszcze bardziej akcentują ich rozmach. Wielkometrażowe apartamenty aż proszą o dalsze powiększanie ich powierzchni antresolami. Monumentalizm sklepów i kawiarni na parterach oraz salonów mody i różnorakich gabinetów także na pierwszych piętrach onieśmiela.
Na place wylegają liczni Węgrzy, by z turystami spędzać wieczór na świeżym powietrzu. W Budapeszcie jest wiele ofert kosztownego, ale i bardzo taniego zabawienia się. Na kilku placach po prostu gra muzyka, a ludzie tańczą tańce towarzyskie jak na dancingach. Oferta żywieniowa jest bardzo szeroka: od kuchni azjatyckiej, przez amerykańskie fast foody po steki z argentyńskiej wołowiny, ale widać przewagę kuchni węgierskiej, co dowodzi silniejszego trzymania się tradycji niż w Polsce, gdzie przecież tyle się o niej mówi, ale trudniej o tradycyjne polskie potrawy na ulicach… W Budapeszcie jest pizza, ale znacznie częściej można trafić na różne rodzaje rodzimych przysmaków, wśród których królują tzw. kürtőskalács (pol. ciasto kominowe) i langosz (węg. langos).
WODY I ŚWIATŁA STOLICY
Po pierwsze, Polacy zapytywani o wodę w Budapeszcie odpowiadają, że trudno na świecie o tak smaczną jak tu, a nawet, że sławna kawa węgierska najwięcej zawdzięcza właśnie smakowi wody. Po drugie, nie chwaląc dnia przed zachodem, po zachodzie można już stwierdzić, że niebo było dla nas łaskawe i nie darzyło nas deszczem. Po trzecie, Węgrzy nie tylko mają spory odcinek Dunaju, ale też umieją go wykorzystać chyba najlepiej z dziesięciu państw, przez które ta rzeka przepływa. Budapeszt po prostu – gdzie tylko to możliwe – jest zwrócony fasadami domów, obiektów publicznych, pałaców, a nawet świątyń w stronę Dunaju. Najlepszym tego przykładem jest budynek parlamentu w Budapeszcie (Országház). Gdy Europa pogrąża się w ciemnościach nocy, Budapeszt ukazuje swe rozjaśnione oblicze. W falach Dunaju migoczą na złoto i inne kolory miliony świateł. Znikają jakiekolwiek defekty urbanistyczne, a z fal wyrasta miasto doskonałe, którego walory pomnażają reflektory. Ich system (inwestycje i konserwacja) kosztuje wiele, ale opłaca się, bo nie znajdzie się wśród milionów turystów, odwiedzających corocznie stolicę Węgier, który by nie polecał rejsu statkiem po Dunaju. I my także.
Piotr Boroń
Zdjęcia: Wikimedia Commons, Hungarian Tourism Agency, Pixabay, Liget Budapest