Back to top
Publikacja: 16.09.2023
„NA POLSKICH POLACH…”
Kultura

„Węgierski bard – taki mój los!
– By nieść przez świat
moją krwawą krucjatową „węgierskość”
– jak krzyżowiec z wizerunkiem Chrystusa”.

(fragment wiersza „Magyar bárd sorsa” tłum. PB)

 

Tytuł artykułu to zarazem tytuł jednego z wierszy Gézy Gyóniego, który pochodził z Węgier, na polskich ziemiach strawił decydujące chwile swego życia, a spoczywa głęboko w Rosji, gdy tymczasem tęsknią za nim Węgrzy i Polacy.

 

 

ZBYT WRAŻLIWY NAWET JAK NA POETĘ

Urodził się 25 czerwca 1884 roku właściwie jako Géza Áchim we wsi Gyón (w pobliżu Dabas), od której nazwy przybrał sobie jako dwudziestolatek pseudonim dziennikarski Gyóni. Był jednym z siedmiorga dzieci pastora luterańskiego. Niestety rodzinę dotknęła tragedia, bo jeden z jego braci zmarł w dzieciństwie. Matka przeżyła to tak boleśnie, że zachorowała psychicznie i ojciec uznał, że lepiej będzie dla Gézy, jeżeli dalsze jego wychowanie odbędzie się u wuja, również pastora. Géza przejawiał wysoką inteligencję, więc wuj z ojcem uradzili, że najlepszą jego drogą życiową będzie kariera taka jak ich, czyli pastora luterańskiego. Zapisany więc został do gimnazjum w Békéscsabie (słynnego z kształcenia słowiańskich luteranów na pograniczu rumuńskim), które ukończył z wysokimi ocenami. Jako osiemnastolatek w 1902 roku trafił do ewangelickiego seminarium w Pozsony (obecnie Bratysława, Słowacja), by studiować teologię. Tam sprawował się wzorowo i zaliczył egzaminy po pierwszym semestrze na najwyższe oceny. Brakowało mu jednak pieniędzy, więc aby podreperować budżet podjął podczas drugiego semestru pracę jako korektor w jednym z czasopism, które pozwalało mu również publikować jego młodzieńcze wiersze, a to było jego największym pragnieniem, by dzielić się z czytelnikami swoją głęboką wrażliwością. Zarzucił więc starania o wyniki egzaminów i poświęcał się coraz bardziej pisarstwu. Publikując w piśmie „Nyugat”, rozpoczął poetycką rywalizację z uznawanym wówczas za najwybitniejszego węgierskiego poetę, Endrem Adym. W literackim kierunku szły jego ambicje, a nawet posunął się do pojedynku ze swoim znienawidzonym konkurentem w dziennikarstwie, który miał charakter rosyjskiej ruletki. Gdy wieści o pojedynku dotarły (błyskawicznie) do władz Akademii Teologicznej, gdzie i tak panowało niezadowolenie z powodu lekceważenia przez niego obowiązków, został definitywnie skreślony. Wpadł zatem w matnię rozważań o marności świata, którymi chciał się podzielić z czytelnikami, pisząc serię przejmujących wierszy. Zawarł je w tomiku, który wydał 24 stycznia 1904 roku i mając w ręku jeszcze świeże pierwsze z pięciuset egzemplarzy „Versek” (tzn. wiersze), podjął nieudaną na szczęście próbę samobójstwa. Wyleczony, powrócił do pracy w redakcji, ale wkrótce z niej zrezygnował, by udać się do rodzinnego domu. Podjął pracę w biurze notarialnym i coraz silniej współpracował znów z lokalną niewielką gazetą – takie było jego życiowe powołanie. Teraz nie zajmowały go już nawet zbytnio próby powrotu na budapeszteńskie studia ekonomiczne i administracyjne, które kończyły się oblanymi egzaminami.

 

W WOJSKOWYCH I MIŁOSNYCH TRYBACH  

Niespokojne czasy i możliwości konfliktów zbrojnych na Bałkanach przynosiły efekty w postaci licznych szkoleń wojskowych młodzieży męskiej. Także Géza Áchim został powołany do wojska i półtora roku strawił na liniach kolejowych, pilnując ich, reperując i rozbudowując. Służąc w Suboticy (węg. Szabadka) przeżył zawód miłosny, zdradzony przez piękność, w której chciał ulokować najczystsze i konieczne w życiu każdego romantyka uczucia. Pozostawała przy nim duchowo jako okrutna muza do końca życia. Już ten okres jego drogi przez świat można uznać za dramat poety, którego losy były ucierane w młynach wielkiej historii, przewalającej się po Europie i miażdżącej wszelką indywidualność, a on chciał „tylko” pracować w czasopiśmie „Soproni Napló”, by dzielić się z czytelnikami kotłowaniną myśli o zwykłym, a w gruncie rzeczy zawsze niezwykłym istnieniu jednostki. Ale najgorsze miało dopiero stać się podczas pierwszej wojny światowej, gdy ludzi nazywano mięsem armatnim. Do 1914 roku armia upominała się o niego kilkakrotnie, by wysyłać go na burzliwe Bałkany. Wcześniej, w 1909 roku wydał kolejny zbiór wierszy pod znamiennym tytułem „Smutnymi oczami” (oryg. „Szomorú szemmel”). Po śmierci ojca w 1911 roku przeprowadził się do Budapesztu. Uświadamiając sobie coraz silniej nadchodzącą wielką wojnę i cierpiąc bezsensowną z jego punktu widzenia służbę wojskową, napisał pacyfistyczny wiersz pod znamiennym tytułem „Cézár, én nem megyek” („Cezarze, nie pójdę…”), w którym nie przeczył swemu patriotyzmowi, ale protestował przeciw wyciąganiu cywilów z ich środowisk i pchaniu nieznajomych ludzi we wzajemne mordowanie się. Wiersz ukazał się w zbiorze „Élet szeretője” („Miłośnik życia”), wydanym po jego śmierci w 1917 roku. Oto jednak, gdy doszło do zabójstwa arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku, w Gézie Gyónim doszło do nagłego wzmożenia uczuć patriotycznych i opowiedział się za wojną – bo ta miała być wreszcie przeciw Rosji, z którą Węgrzy mieli porachunki za interwencję w latach 1848–1849 roku przeciw węgierskim dążeniom niepodległościowym.  

 

Pierwsze oblężenie Przemyśla

WIELKA WOJNA

W duchu patriotycznym, posłuszny rozkazom z 1 sierpnia 1914 roku, skierował się do twierdzy Przemyśl, zwanej górnolotnie „wrotami Węgier”, bo też będącej obok Krakowa główną zaporą frontową przeciw armii rosyjskiej. Tam Géza Gyóni wzmógł twórczość pisarską, spędzając czas na długich gotowościach do boju (jako saper). Krytycy literaccy dopatrują się w jego wierszach z tamtych czasów echa poezji Bálinta Balassiego, który jakby do rytmu marszowego pisał wiersze podczas kampanii antytureckiej w XVI wieku. W Przemyślu drukowano wiersze Gyóniego w czasopiśmie „Tábori Ujság” i zauważono, że fragmenty z nich były cytowane w powszednich wypowiedziach nawet przez prostych żołnierzy. Rzeczywiście, oddawały klimat i troski ich codzienności. W grudniu 1914 roku wydano tomik jego pięknych wierszy pt. „Lengyel mezőkön, tábortűz mellett” („Na polskich polach, przy obozowym ognisku”), który przesłano samolotem do Budapesztu i który oddał dramat wojennej hekatomby, ale było w nim wiele zachęty do odważnej walki przeciw Rosjanom i jeszcze silniej związał dziejowe losy Polaków i Węgrów. Jego wielki budapesztański rywal w poezji Endre Ady pozostał pacyfistą, więc Géza Gyóni „awansował” na głównego poetę wojennego, ekscytującego naród do zwycięstwa. Ducha patriotycznego tych czasów, ale i pogardy żołnierzy frontowych wobec budapesztańskich dekowników znakomicie oddają strofy wiersza „Csak egy éjszakára…” w tłumaczeniu Jerzego Zagórskiego:

„Na jedną noc przynajmniej poślijcie tamtędy
Sceptyków gromadzących plon z paskarskiej grzędy,
Na jedną noc przynajmniej:
Gdy otworzy się gardziel płonącego piekła,
A krew po ziemi z murów i drzew będzie ciekła,
Gdy w wichrze namiot jęczy płachtą postrzępioną,
A konający honwed wzdycha: synu… żono…”

 

Rękopis wierszy: Na jedną noc przynajmniej

 

NIEWOLA I ŚMIERĆ

Po kapitulacji Przemyśla 22 marca 1915 roku Géza Gyóni trafił do niewoli rosyjskiej razem ze swym młodszym bratem Mihályem Áchimem, którego był adiutantem od czasu, gdy wpadli na siebie w Przemyślu, czyli od października 1914 roku. Dziewięć miesięcy trwała ich podróż jeniecka do miejsca ostatecznego przeznaczenia, czyli Krasnojarska przez Kijów, Moskwę, Ałatyr, Pietropawłowsk i Omsk. W świadomości poety tułaczka nabrała rangi Drogi Krzyżowej, więc stała się inspiracją do twórczości wyraźnie ukierunkowanej na męczeńską katorgę o zabarwieniu religijnym. Dosłownie cudem udało się jego przyjaciołom i napotkanym rodakom przemycić sporo jego wierszy i listów do Budapesztu, gdzie powstał fascynujący zbiór pod tytułem „Levelek a kálváriáról és más költemények” („Listy z Kalwarii i inne wiersze”). Ciężkie warunki obozowe I epidemie osłabiły siły braci, a przez długi miesiąc Géza poświęcił się już właściwie głównie opiece nad umierającym Mihályem (według wielu to Mihály opiekował się Gézą), który zmarł 8 czerwca 1917 roku. Wyczerpany fizycznie i nerwowo Géza zmarł wkrótce, bo 25 czerwca i został pochowany przy swoim bracie.

 

ŻYCIE PO ŚMIERCI

Jak pisał Marian Hemar „życie poety jest dłuższe”, bo trwa w pamięci jego wierszy. Rzeczywiście, Węgrzy doskonale kojarzą jego nazwisko, bo w szkołach omawia się wiersz, którego tłumaczoną strofę umieszczono powyżej („Na jedną noc przynajmniej…”).

 

Żywe wśród Węgrów pozostaje również pragnienie, aby sprowadzić z Krasnojarska prochy swego wielkiego poety z czasów wielkiej wojny. Najpierw nie było to możliwe ze względu na rewolucję bolszewicką, następnie relacje między Horthym a Stalinem pozostawały wrogie a próby działań przez obce ambasady nie przyniosły pożądanych rezultatów, wreszcie kilka zrywów patriotycznych po II wojnie światowej nie sprowadziło jego szczątków na rodzinną ziemię. Chęci jednak nie ustają i może ten żołnierz-poeta z twierdzy Przemyśl jeszcze kiedyś powróci z Krasnojarska.

 

Piotr Boroń

 

Zdjęcia: Wikipedia