Najsławniejszy z węgierskich romantyków zasługuje na monografie z różnych punktów widzenia, wielu badaczy koncentruje się nawet nad poszczególnymi wątkami jego życia i widzi ich korelacje z twórczością. Sándor Petőfi – pożeracz smaków życia - przeczuwał swą przedwczesną śmierć i niejako składał się w ofierze sprawie niepodległości. Warto zagłębić się w tę kwestię.
Obraz Viktora Madarásza
NARZUCAJĄCE SIĘ PORÓWNANIA
Polacy mają z Węgrami wiele historycznych podobieństw. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje fakt, że oba nasze narody miały ogromną siłę oddziaływania na inne nacje, że w stosunku do terytorium etnicznego, za jakie uznaje się w obu przypadkach wiek X, Polacy i Węgrzy wyszli znacznie szerzej ze swoją kulturą, a działała ona jak magnez, asymilując zafascynowanych naszymi oddziaływaniami. To temat na znakomite konferencje, a tu, ograniczając się do bohatera artykułu, wspomnieć należy, że miał ojca Serba, podpisującego się Stephanus Petrovics lub po węgiersku István Petrovics. Sándor Petőfi ma dla Węgrów tak wielkie znaczenie jak dla nas wieszcz Adam Mickiewicz. Nie dziwmy się zatem ich licznym porównaniom.
Epokę romantyzmu przeżywaliśmy z Węgrami podobnie, nie posiadając własnej państwowości, ale tym bardziej ją doceniając i walcząc o nią coraz bardziej świadomi myśli Johanna Herdera o identyfikowaniu się jako naród głównie dzięki językowi. Zatem walka o utrzymanie tożsamości z oczywistych względów rozgrywać się musiała na polu twórczości literackiej. Patriotyczny aż do największych poświęceń Sándor Petőfi walczył zatem najpierw piórem, marząc, by chwycić także za szablę. I właśnie tu zauważyć należy jego rozbieżność z naszymi mistrzami pióra pierwszej połowy XIX wieku, którzy nie podzielali jego marzeń o walce wręcz, ale nawet unikali czynnego udziału w walkach powstańczych. Żyli zatem i tworzyli dłużej, a on zginął za ojczyznę w wieku dwudziestu sześciu lat w dobie Wiosny Narodów!
PRZEPOWIADAŁ SWOJĄ ŚMIERĆ
Nad swoistym fenomenem literackim wybitnego romantyka, a zatem i nad kwestią wątku dążenia do złożenia z siebie ofiary pochylać musieli się wszyscy biografowie Sándora Petőfiego. Jeden z najwybitniejszych analityków życiorysu poety romantyzmu i sam również poeta Gyula Illyés, którego dzieło trafiło na nasze półki księgarskie w tłumaczeniu na język polski z górą pół wieku temu już we wstępie podkreślił, że Sándor Petőfi był niejako ogólnonarodowym wytworem węgierskiego patriotyzmu, skazanym na życie i śmierć za miliony rodaków. Parafrazując Mickiewiczowskiego Konrada, powiedzielibyśmy, że miał „cierpieć za miliony” i chciał tego. Wybitny znawca literatury węgierskiej prof. Jerzy Snopek generalnie potwierdza tę tezę współcześnie, a cytowane tu strofy Petőfiego pochodzą z jego tłumaczeń w znakomitej książce pt. „Sándor Petőfi. Lutnia i miecz”, opublikowanej w 2019 roku w „Serii Węgierskiej” przez Leszka Sosnowskiego (Wydawnictwo „Biały Kruk”).
Sándor Petőfi miał konkretne wyobrażenie swej śmierci, zapewne kawaleryjskiej – bo taka w XVIII-XIX wieku była wśród bohaterów najbardziej pożądaną. Wprost wyrażał obawę, by nie umrzeć w łóżku:
„Dręczy mnie ta myśl szalona,
Że w łóżku na poduszkach skonam”.
Gdy np. Mickiewicz miał wizje, w których ogarniał innych ludzi (np. w „Reducie Ordona”), a on sam był narratorem, przekazując czasem nawet narrację osobie trzeciej, a samemu rezygnując ze skojarzenia z podmiotem lirycznym, Petőfi chciał osobiście uczestniczyć w najważniejszych dla Węgrów chwilach, choćby za cenę swojego życia, a nawet szukając śmierci. Trudno dosadniej wyrazić to niż w wierszu „Marzę i śnię o krwawych dniach”, tłumaczonym znakomicie przez prof. Snopka z zachowaniem bitewnego rytmu, tak jakbyśmy słyszeli w oddali werble:
„…Niech wreszcie już, niech wreszcie już
Surmy zagrają nam do boju!
Na sygnał ten, na sygnał ten
Czeka stęskniona dusza moja”.
„NA GŁOWIE PATRIOTYZMU KORONA CIERNIOWA”
Tytuł rozdziału to fragment z wiersza „Nie rozumie mnie świat”. Wprowadza nas w ostatnią fazę życia Sándora Petőfiego, w której miał powiedzieć „Dokonało się!”. W 1848 roku wybucha powstanie węgierskie przeciw Habsburgom (węg. 1848–49-es forradalom és szabadságharc), a ci najpierw wysyłają przeciw Węgrom swoje wojska pod dowództwem feldmarszałka Alfreda Windischgrätza, który został pobity przez powstańców, a następnie – zgodnie z umowami tzw. Świętego Przymierza – otrzymują pomoc od cara w postaci dużych 194-tysięcznych sił pod dowództwem zdobywcy Warszawy w 1831 roku marszałka Iwana Paskiewicza, wkraczających w czerwcu na Węgry. Wodzem powstańców w Transylwanii zostaje gen. Józef Bem, a jego adiutantem młodziutki poeta Sándor Petőfi. Bemowi podoba się szalony młodzieniec, choć ten sprawia mu kłopoty, poddając w wątpliwość np. niektóre rozkazy zwierzchników, jak ten o wycofaniu pewnego oddziału w bitwie pod Vizakną (dziś rum. Visca). Generał wie, że przy odpowiednim traktowaniu poety, można wykorzystać go do największych dzieł, a ten go uwielbia, pisząc np. w „Az erdélyi hadsereg” (tłum. na język polski „Armia Transylwanii”, dawniej „Armii Siedmiogrodzkiej”) w pierwszych słowach:
„Zwyciężymy, wszak Bem naszym wodzem
Mistrz wolności, ludów obrońca!
Blaskiem zemsty pulsuje przed nami
Ostrołęki gwiazda krwawiąca”.
A w innym wierszu potwierdza to, przepowiadając także swoją śmierć:
„Za tobą aż do śmierci
Podążę w każdy bój
O, mężny generale,
Czcigodny wodzu mój”.
Podkreślić należy, że powstanie węgierskie było silnie nasycone „petőfizmem”: pierwsze bunty mobilizowała pieśń Petőfiego „Powstań, Węgrze, Ojczyzna Cię woła!”. Symbolem rewolucji stał się trójkolorowy sztandar: czerwono-biało-zielony, o którym pisał Sándor Petőfi w wierszu pt. „Piękny bukiet”:
„Piękny bukiet, który dziś mi dałaś,
Zdobi szarfa w trzech kolorach czystych,
Widać, lubisz barwy swej ojczyzny,
Bo, dziewczyno, kochasz kraj ojczysty.
Ja ci również daję trzy kolory:
Zieleń znaczy nadzieję w rozterce,
Biel jest znakiem mojej bladej twarzy,
Czerwień jest zaś mym krwawiącym sercem”.
On był pieśnią, on sztandarem, on miał być złożony w ofierze jak czyniły to starożytne plemiona przed decydującymi bitwami, ofiarowując bogom najcenniejszego spośród siebie, by błagać o zwycięstwo. A Petőfi wręcz nie może się tego doczekać, czemu daje upust w wierszu pt. „Marzę i śnię o krwawych dniach”:
„Gdy przyjdzie śmierć, gdy przyjdzie śmierć
Kiedy nade mną będzie stała
Znajdzie się ktoś, kto zmyje krew
Własnymi łzami z mego ciała”.
Rodzi się więc pytanie, jak ma się w jego osobistych rozliczeniach śmierć do niewątpliwego talentu, który ustanie z chwilą śmierci. Znajdujemy na to odpowiedź w tytułowym wierszu wydawnictwa „Biały Kruk”, czyli „Lutnia i miecz”:
„Znów nad ojczyzną chmury,
Wicher nadciąga już;
Niech będzie, jestem w duszy
Gotów na każdą z burz.
Lutnia jednego pragnie:
Wreszcie w milczeniu trwać;
Struny ma poszarpane,
Nie chce już dłużej grać.
Tymczasem w skrytce ciemnej
Skarży się cicho miecz,
Bierności swej daremnej
Pragnie położyć kres”.
Smierć poety na obrazie László Hegedűsa
CZY JEDNAK TAK WŁAŚNIE MIAŁO BYĆ?
Nagromadzenie marzeń o spektakularnej śmierci miało prowadzić Sándora Petőfiego do chwili, którą artyści będą mogli uwieczniać jako wydarzenie bez precedensu. I tu nastąpił dla wielu zawód, bo – co przekonująco ujawnia prof. Jerzy Snopek – poeta ginie bez widowni. 31 lipca 1849 roku pod Fehéregyháza (obecnie rum. Albești), u rogatek Segesváru (obecnie rum. Sighișoara) dochodzi do bitwy, w której chaosie rozproszeni walczący toczyli wiele pojedynków w mniejszych grupach. Doszło w niej nawet do okrążenia gen. Bema przez oddział Rosjan. Losy osamotnionego w godzinach wieczornych (między 17.00 a 18.00) Sándora Petőfiego znamy z dwóch wspomnień. Podpułkownik Lajos Pap, pędząc na koniu, widział go w tumanach kurzu, idącego drogą bez długiej broni. Zapewne wkrótce dopadła go grupa rosyjskich kawalerzystów, a jeden z nich ranił go śmiertelnie lancą lub spisą w serce, co stwierdził austriacki oficer baron August von der Heydte, zajmujący się masowymi pochówkami zabitych na polu bitewnym. Miała to być jedyna rana i świadczyła raczej o wykonaniu wyroku na przechodniu niż romantycznym starciu herosów. Profesor Jerzy Snopek skomentował: „… zginął jak zbłąkany, przypadkowy przechodzień, bez konia, broni, munduru…”.
Gyula Illyés dopuszcza nawet tezę, że Petőfi został pogrzebany żywcem, bo rana nie była śmiertelna, a usłyszawszy konającego Petőfiego, grabarze mieli skwitować jego koniec: „Zdychaj!”.
SŁOWO O MUZIE POETY
Kochająca swego męża Júlia Szendrey była podporą, ale też i muzą Sándora Petőfiego. Jej los zamykał się w byciu piękną, oczekiwaniu na wieści o bohaterze narodowym, cierpieniu w samotności i dbaniu o godność. Pełniła tę rolę wzorowo, a poeta doceniał ją, jak tylko mógł. Jego pierwszą miłością była ojczyzna. Ona musiała się z tym godzić, ale niejednokrotnie dawał dowody, że jest idealną dla niego towarzyszką życia i wspólnej miłości do Węgier. Podsumował ją w pełnym zachwytów wierszu „Żona nad żonami”:
„Szczęśliwi jesteśmy przecie…
Och, Juliszko jak nikt w świecie!”
Nie minął jednak nawet pełny rok żałoby, gdy wyszła ponownie za mąż, co wzbudziło oburzenie wielu jej współczesnych. Profesor Snopek, powołując się na jej osobiste wspomnienia, ukazuje uzasadnienie dla tego kroku w ratowaniu materialnych podstaw egzystencji, a przecież musiała zadbać o los malutkiego synka.
Śmierć i miłość okazały się – cokolwiek byśmy o tym sądzili – mniej poetyckie niż marzenia Sándora Petőfiego.
Piotr Boroń
Zdjęcia: Wikimedia Commons