W dziedzinie historii prawa polskiego był prof. Adam Vetulani wielkim autorytetem, a w całym świecie słynął jako autorytet prawa kanonicznego. W życiu zawodowym i postawach osobistych można go nazwać bez przesady człowiekiem niezłomnym.
WĘGIERSKI TROP NA PODNIOSŁEJ PROMOCJI KSIĄŻKI
Sala biblioteczna w Collegium Maius to jedno z najdostojniejszym miejsc w Polsce. Bezcenne księgi w ozdobnych gablotach, przyrządy astronomiczne (jak te Mikołaja Kopernika), popiersia najwybitniejszych Polaków, gotyckie żebrowania na sklepieniu – to wszystko sprawia, że obecni tam na pięknych uroczystościach goście czują podniosłą atmosferę, dziedzictwo dawnej świetności Polski i Krakowa. Ale pamiętajmy, że duch zabytkowego budynku Uniwersytetu Jagiellońskiego wynika przede wszystkim z dokonań i postaw ludzi, którzy w jego murach i poza nimi świadczyli dowody najwyższej klasy człowieczeństwa. W serii wydawnictw akademickich na ich temat właśnie niedawno w opisanej sali odbyła się promocja książki prof. Piotra Bilińskiego o prof. Adamie Vetulanim (1901–1976) z udziałem dziesiątek luminarzy polskiej nauki. Głos zabierali m.in. prof. Andrzej Zoll, prof. Wacław Uruszczak, prof. Stanisław Waltoś i krewni bohatera książki.
Profesor Adam Vetulani urodził się w Sanoku, gdzie po nagłej śmierci ojca na zawał serca, wielodzietna rodzina żyła w biedzie. Uczył się pilnie, ale mir domowy zakłóciła wojna światowa i wkroczenie Rosjan do Galicji. Vetulani uciekli więc do Wiednia, ale gdy w 1915 roku armia rosyjska wycofała się, matka Adama zdecydowała o osiedleniu się w Krakowie. Tu więc Adam ukończył Gimnazjum im. Króla Jana III Sobieskiego, roczny kurs na Akademii Handlowej i prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czerwcu 1920 roku zgłosił się ochotniczo do wojska, ale nie skierowano go na front bolszewicki tylko do Centralnej Szkoły Podoficerskiej w Biedrusku, którą ukończył w grudniu ze stopniem plutonowego. Bez straty roku zaliczył kolejne egzaminy na Wydziale Prawa, a od 1921 roku studiował także historię pod kierunkiem m.in. prof. Władysława Semkowicza i wybitnego znawcy historii Węgier prof. Jana Dąbrowskiego. Studia okupione były ciężką pracą Adama jako buchaltera w fabryce szczotek i korepetytora. Prof. Stanisław Kutrzeba nalegał, by Adam został na uczelni, co ten uczynił, rezygnując z pracy w sądownictwie. Stypendium naukowe w Paryżu wykorzystał na pogłębienie wiedzy o prawie kanonicznym, a po powrocie na Uniwersytet został asystentem przy Katedrze Prawa Cywilnego. Wkrótce obronił pracę habilitacyjną na temat średniowiecznych pozwów sądowych. Równocześnie doskonalił swe wykłady, bardzo cenione przez studentów. W 1931 roku został profesorem nadzwyczajnym, ale ministerstwo zablokowało jego nominację i dopiero po upartym, corocznym zgłaszaniu jego kandydatury do tytułu, udało się to w 1934 roku – a i tak stał się jednym z najmłodszych profesorów, bo miał 33 lata. Znany był z wysokich wymagań wobec studentów i samego siebie, ale równocześnie był przykładem tolerancji (np. wobec Żydów). Swą książką „Polskie wpływy polityczne w Prusach Wschodnich” wywołał wielkie zainteresowanie tak szerokich kręgów czytelników jak i pogłębienia badań przez najwybitniejszych naukowców z Marianem Kukielem i Władysławem Konopczyńskim na czele. Publikacja książki w dobie III Rzeszy, odnosząc się do zaniedbań Wazów w kwestii przyłączenia ziem dawnego państwa krzyżackiego, była ciosem w Hitlera i miała w 1939 roku spowodować poszukiwania prof. Vetulaniego przez Niemców w okupowanym Krakowie, a póki co mógł jeszcze w 1938 roku przeprowadzić w miarę bezpiecznie kwerendę naukową w archiwach wrocławskich, ale niepokoiły go nastroje prowojenne, które panowały wśród Germanów. Dalsza praca naukowa została przerwana przez wybuch wojny, a po powrocie z internowania w Szwajcarii w 1945 roku mógł kontynuować badania, ale wśród nowych problemów politycznych.
Prof. Adam Vetulani w okresie powojennym zasłynął z postawy niezłomnej moralnie, co było wyjątkowo trudne w okresie stalinowskim, ale i później, gdy wydawało się, że polityka złagodziła obyczaje, ale tym bardziej groziło to ludziom do tej pory uciskanym, że pozwolą sobie na ustępstwa od zasad moralnych dla korzyści, bo ucisk rodzi opór, a łagodność zniewala… Dla Vetulaniego cały PRL był próbą charakteru, z której wyszedł zwycięsko. W latach 40. zaangażował się w pomoc premierowi Mikołajczykowi, ale udało mu się utrzymać na Uniwersytecie jako świetnemu fachowcowi. Dobrze dobierał asystentów pod względem zdolności i lojalności. Dość powiedzieć, że żaden nie zapisał się do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Kard. Karol Wojtyła jako arcybiskup krakowski mógł na niego liczyć, a nawet można powiedzieć, że się zaprzyjaźnili. Niestety, zmarł, nie doczekawszy się jego konklawe.
Profesor Biliński w pierwszych słowach prezentacji książki wspomniał o włoskich i węgierskich korzeniach rodu Vetulanich.
Z ZIEMI WŁOSKIEJ PRZEZ WĘGRY DO POLSKI
Vetulani pochodzili z Toskanii, gdzie jest miejscowość o nazwie Vetulonia (k. Grosseto), a sam prof. Adam Vetulani wytropił w Bolonii być może dalekich krewnych o nazwisku Vettolani. Jego przodkowie trudnili się górnictwem, a Toskania miała na tym polu duże tradycje, czerpiąc zyski z różnych minerałów, a szczególnie soli kamiennej. W XV wieku, za czasów Macieja Korwina (węg. I. Mátyás) przenieśli się na Węgry, gdzie kontynuowali pracę w swoim fachu i gdzie w 1502 roku urodził się Ludwik Vetulani. Jako 24-latek brał udział w bitwie pod Mohaczem i dostał się do niewoli. To fakt, z którego można wywnioskować, że służył w wojsku jako szlachcic, ale niekoniecznie, bo według górniczych praw i obowiązków bywali oni ciągani na wojny jako ludzie zaprawieni w ciężkiej pracy i o mocnych charakterach. Ludwik pod rozkazami króla Ludwika (węg. II. Lajos) w tej sromotnej porażce został ranny (król Ludwik poległ) i dostał się do niewoli, ale po wielu latach w Stambule udało mu się jeszcze wrócić na Węgry, by choć spocząć na wieki na swej rodzinnej ziemi. Jego potomkowie mieszkali prawdopodobnie w Peczu. To stąd przynajmniej jeden przeniósł się w połowie XVIII wieku do podhalańskiego Chochołowa, gdzie przyszedł na świat Jakub Vetulani. W księgach parafialnych Chochołowa odnotowano w późniejszych czasach wielu mieszkańców z rodziny Wetula, co z dużym prawdopodobieństwem można zinterpretować jako spolszczenie włoskiego nazwiska. W rodzinnych zapiskach Vetulanich zachowała się notatka, że ojciec Jakuba przybył tu z Węgier z polecenia rządowego, aby badać geologię Tatr, a że zmarł nagle, to wychowaniem jego syna Adama zajął się dobry sąsiad. Adam, podrósłszy – wierny tradycji rodzinnej – skierował swe kroki do pracy w górnictwie. Najpierw mieszkał w Bańskiej Szczawnicy na węgierskim Felvidéku (obecnie na Słowacji) i prawdopodobnie uczęszczał do tamtejszej Akademii Górniczej. Od 1780 roku podjął pracę w kopalni soli w Wieliczce i zaczął od najprostszych funkcji. 17 października 1796 roku otrzymał funkcję sztygara w kopalni soli w Bochni. Jakub znał cztery języki: węgierski, niemiecki, polski i łacinę). Prof. Biliński w swej książce zaznacza, że po pierwszym rozbiorze władze austriackie sprowadzały z głębi imperium habsburskiego wielu specjalistów, by rugować Polaków. Życie prywatne Jakuba nie było banalne. Miał za żony kolejno dwie siostry Weyser, a w 1801 roku ożenił się w Bochni z bardzo zamożną Marianną z Węgierkiewiczów, której nazwisko dobitnie świadczy o madziarskim pochodzeniu. Ich trzecie dziecko Michał Mateusz (1806–1879) także pracował w kopalniach soli, ale jego syn Roman (1849–1906) został nauczycielem filologii klasycznej i uczył w kilku prestiżowych gimnazjach. W Sanoku urodził się nasz bohater prof. Adam Vetulani.
Z POLSKI PRZEZ WĘGRY NA ZACHÓD
W 1939 roku prof. Adam Vetulani został zmobilizowany w stopniu plutonowego, a jego szlak bojowy nie był atrakcyjny, bo cofał się z oddziałem na Wschód, a 17 września wobec agresji sowieckiej udało mu się przekroczyć w szyku zwarty granicę rumuńską i został internowany. Wspominał potem, że Rumuni byli bardzo pod wrażeniem wojennych postępów niemieckich, a większość Polaków chciała przedostać się do Francji, by kontynuować walkę przeciw Hitlerowi. Póki co wydawał biuletyn dla żołnierzy i tęsknił za domem i zarazem za Francją. Jako internowany uniknął co najmniej dwóch poważnych zagrożeń, których by przeżył (lub nie) w Krakowie. Już 9 września do jego mieszkania wpadli Niemcy, a dowiedziawszy się, że jest z wojskiem, wyrzucili jego rodzinę z domu. Uniknął też Sonderaction Krakau. W kwietniu 1940 roku wyjechał z Bukaresztu, by odwrotną drogą do tej, jaką przybyli do Polski jego przodkowie, czyli przez Węgry i Jugosławię (wyrosłą na ziemiach należących dawniej do Korony Świętego Stefana (węg. Szent István Koronájának Országai) a później do Habsburgów i Imperium Osmańskiego) oraz Włochy, trafić do Francji. Tam trafił pod rozkazy gen. bryg. Bronisława Prugara-Ketlinga (który kończył to samo Gimnazjum we Lwowie co on). Wziął udział w krótkich, ale ostrych walkach z Niemcami i – jak później wspominał – zabił wówczas czterech Niemców. 20 czerwca cała jego Dywizja przekroczyła granicę szwajcarską i została internowana, a on bardzo przydał się w organizacji emigracyjnego szkolnictwa. Nie skorzystał z zaproszenia do Londynu, by tam objąć funkcje administracyjne. Wolał pracować dydaktycznie i naukowo, a na tym polu dokonał wiekopomnych badań nad „Dekretem Gracjana”, które zapewniły mu światową sławę i uhonorowanie doktoratami honoris causa na zachodnich uniwersytetach.
Piotr Boroń
Zdjęcia: Wikimedia Commons