Tytułowy przymiotnik oczywiście budzi różne wątpliwości i chęć zaprzeczenia tak radykalnemu stwierdzeniu. Jeżeli jednak ktoś ma na myśli Jadwigę i Jagiełłę to pamiętajmy, że on był Litwinem, zaś Stefan Batory ożenił się ze spolonizowaną pół Włoszką Anną. Nie chodzi jednak w artykule o uznaniowy ranking, ale przypomnienie Marthy Eggerth i Jana Kiepury, bo oboje byli po prostu wspaniali, a razem wspaniali do kwadratu.
OSOBNE MŁODOŚCI
Jan Wiktor Kiepura – polski tenor wszechczasów – urodził się w 1902 roku w Sosnowcu. Jego matka Miriam Neuman, z pochodzenia Żydówka, przeszła na katolicyzm, by wyjść za mąż za piekarza Franciszka Kiepurę. Mieli jeszcze drugiego syna Władysława, który także był śpiewakiem (i również tenorem). Młody Janek był – jak to się wówczas mówiło – żywym chłopcem i w jednej z bójek z kolegami doznał uszkodzenia przegrody nosa i – choć w to trudno uwierzyć – miał kłopoty z oddychaniem i chroniczną chrypkę oraz wadę wymowy. Był wysportowany, uprawiał piłkę nożną (Victoria Sosnowiec). Był też patriotą i jako taki wziął udział w pierwszym powstaniu śląskim (1919). Studiował prawo w Warszawie, dorabiał handlując paryskimi perfumami i w skrytości przed rodziną brał lekcje śpiewu u bardzo popularnych wówczas śpiewaków. Najpierw krakowianina Ignacego Warmutha, a następnie warszawskich tenorów operowych Tadeusza Leliwy (czyli Tadeusza Kopystyńskiego) i Wacława Brzezińskiego. Ten ostatni w pewnym momencie odmówił przyjmowania od niego opłat za lekcje, a za zaoszczędzone pieniądze kazał mu sprawić nowe buty (i wyrzucić stare, dziurawe) oraz garnitur, by wyszedł na podbój świata w pełnej gali. Zadebiutował w 1923 roku w Sosnowcu, a warszawski debiut skończył się fiaskiem, bo ambitny młodzieniec w roli górala w „Halce” nie chciał podporządkować się rygorom dyrygenta. Prawdziwy sukces odniósł w „Fauście” Gounoda we Lwowie w 1925 roku, a od występu w Wiedniu w następnym roku rozpoczął się jego triumfalny marsz przez Europę, zakończony 1927 roku w Royal Albert Hall w Londynie. Od tego sukcesu to już on wybierał, z którego zaproszenia skorzysta. Koneserzy odkryli w nim wyjątkowy talent a tłumy wspaniałego człowieka, jak to mówiono „Chłopaka z Sosnowca”, który śpiewał dosłownie na każdą prośbę (ku rozpaczy lekarzy, zatroskanych o jego zdrowie). Zdarzało się, że otoczony przez nieprzebrane tłumy, stawał na dachu samochodu i śpiewał, obracając się we wszystkie strony. Bywało, że żegnany na dworcu lub witany przez tysiące wielbicieli w hotelu, otwierał okno i zaczynał śpiewać, a wtedy tłumy powstrzymywały oddech i nikt nie odważył by się nawet ruszyć, by nie zakłócić improwizowanego występu. Przystojny, o urodzie ujmującej, przy ogromnej dozie sympatii, promieniującej z twarzy, stał się wkrótce najjaśniejszą gwiazdą kina, a aria „La donna e mobile” z „Rigoletta” Giuseppe Verdiego, w której jako Książę Mantui śpiewał o niestałości kobiecej, stała się jego największym przebojem. Najczęściej występował jednak po niemiecku i tutaj wyśpiewał przebój, który już na zawsze będzie kojarzony tylko z nim, czyli „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki, całować chcę, lecz przyznam się, o jednej tylko śnię. Tej wyśnionej, wymarzonej dam serce me!” Była nią w rzeczywistości jedyna miłość jego życia Márta Eggerth.
Urodziła się w 1912 roku w Budapeszcie jako córka bankiera Paula Eggertha i śpiewaczki operowej Tilly de domo Herezegh. Márta dała się poznać jako wybitna śpiewaczka już w wieku dziesięciu lat, a zaczęła oczywiście od arii dziecięcych, czyli np. Lalki w „Opowieściach Hoffmanna” Jacques’a Offenbacha oraz Małgosi w „Jasiu i Małgosi” Engelberta Humperdincka. Dorastając nie traciła uroku i płynnie kontynuowała karierę jako dorosła artystka, a to przypadło na czas ogromnego przełomu w filmie. Udźwiękowienie oznaczało w latach dwudziestych koniec kariery niejednej gwiazdy, a Márta Eggerth i Jan Kiepura w nowych warunkach odnaleźli się doskonale. Oboje piękni i obdarzeni wyjątkowo pięknymi głosami robili furorę. Zanim jednak się spotkali, Márta debiutowała w pierwszym węgierskim filmie dźwiękowym, który nosił tytuł „Csak egy kislány van a világon” (pol. „Jedyna panna na świecie”). Jak się później okazało, był to jedyny film węgierski, w którym zagrała. Druga ciekawostką jest, że była w nim brunetką, a w kolejnych kilkudziesięciu obcojęzycznych była już zawsze blondynką. Z wrodzonego patriotyzmu zastrzegła sobie, że w każdym filmie zaśpiewa przynajmniej jedną węgierską piosenkę.
JUŻ ZAWSZE RAZEM
Márta i Jan poznali się w 1934 roku w Berlinie na planie niemieckiego filmu muzycznego „Mein Herz ruft immer nach dir” (tłumaczony na „Dla ciebie śpiewam” lub „Do ciebie śpiewam”), nakręconego w trzech wersjach językowych: angielskiej, niemieckiej i francuskiej (w tej ostatniej zastąpiła Mártę Danielle Darieux). Tak podają niektórzy ich biografowie, ale ci bardziej dociekliwi zaznaczają, że po raz pierwszy na żywo Márta zobaczyła go na scenie w Budapeszcie jako czternastolatka. Po latach dla „The Washington Post” wyznała, że jej pierwsze wrażenie z spotkania z Janem w 1934 roku nie było udane, a powiedziała wręcz: „Wydał mi się antypatyczny”. To stwierdzenie należy traktować jak najpoważniej, gdyż świadczy o ich głębokiej miłości, nie wynikającej z zewnętrznego powabu czy też kaprysu. Nie była na pokaz dla licznych fanów, by dać pożywkę mediom do przypominania o sobie – nie potrzebowali epatować skandalami, mając ogromne talenty. Ich miłość dojrzewała nie tylko do ślubu w 1936 roku w Katowicach, ale jej dojrzewanie było nawet dłuższe niż życie Jana, bo na wieść o jego nagłym zgonie w wieku 64 lat Márta postanowiła skończyć karierę artystyczną. Na szczęście dla miłośników kina i muzyki w postanowieniu wytrwała „tylko” dziesięć lat, a producenci amerykańscy korzystali z jej talentu jeszcze przez kolejne ćwierćwiecze. Byli z wielu względów wyjątkową parą, a w artystycznym światku należeli do nielicznych wyjątków jako wiecznie w sobie zakochani i sobie wierni. Jan Kiepura wspominał, że zrobił na nim bardzo pozytywne wrażenie fakt, iż w 1934 roku była w Berlinie w towarzystwie matki, która niejako dbała o jej bezpieczeństwo. Stąd i on wyniósł nadzieję, że weźmie ją prosto spod jej opieki i tak się stało na całe życie. Wzruszyło go, że dość szybko i tylko dla niego nauczyła się mówić po polsku – choć, po prawdzie, wymusił to na niej, bo zwracał się do niej tylko we własnym języku.
Po kilku latach wspaniałych sukcesów artystycznych, w atmosferze antyżydowskiej nagonki niemieckiej, słusznie przewidując niebezpieczeństwo, jako dzieci z matek Żydówek, postanowili emigrować. W 1939 roku najazd III Rzeszy na Polskę zastał państwa Kiepurów w Paryżu, a Jan zapytany w wywiadzie dla „Grand Echo du Nord de la France" o dalsze plany artystyczne, odpowiedział: „Teraz jestem tylko żołnierzem, żołnierzem polskim, a moja żona, Márta Eggerth będzie służyć w Polskim Czerwonym Krzyżu. Oboje wypełniamy swój obowiązek!". I znów nie pozostaje nam nic, jak tylko podziwiać precyzję tej wypowiedzi, w której mąż szanuje osobisty dorobek żony-artystki, uwypuklając jej nazwisko rodowe a także podkreślając, że Węgierka wiąże się z polską organizacją. Możemy uczyć się od nich!
Ponieważ mieli już ustalone kontrakty nowojorskie (Metropolitan Opera i Teatr na Broadwayu), więc pojechali tam na dłużej, a ich wspólny występ w „Wesołej wdówce" Ferenca Lehára musiano powtarzać dziewięćset razy, by usatysfakcjonować melomanów. Choć z daleka, oboje błogosławili swym ojczyznom i ubolewali nad wpadnięciem ich pod sowiecką okupację. Znając losy tych, którzy dali się zwieść obietnicom nowych władz, że po powrocie czeka ich miłość rodaków, a w rzeczywistości była to opresja bezpieki, nie zdecydowali się zrezygnować z amerykańskiego obywatelstwa. Z tych też powodów stalinowskie władze PRL nie wyraziły zgody na przyjazd Jana do Polski na pogrzeb jego ojca w 1951 roku. Propaganda w Polsce i na Węgrzech opluwała ich permanentnie i deprecjonowała sukcesy. Czasem nawet wypuszczała informacyjne szczury, jakoby już Márta i Jan nie żyli. Gdy nawet Jan w 1958 roku otrzymał wizę, jego przylot do Warszawy poprzedziły paskudne artykuły, mające spowodować, że publiczność polska odwróci się od niego. Ale tu propaganda komunistyczna srodze się przeliczyła. Na Okęciu zgromadziły się niebywałe tłumy, a jego wizyta stała się pasmem triumfalnych powitań w różnych miastach. W Stanach Zjednoczonych ich dom był otwarty dla rodaków. Ostatni publiczny występ dał Kiepura dla Polonii amerykańskiej. W dwa dni później zmarł na zawał serca, rażony informacją o pewnej porażce finansowej. Zgodnie z jego życzeniem, jego szczątki sprowadzono do Warszawy – miasta, które pamiętał najserdeczniej sprzed wojny i którego nigdy nie przestał kochać. Msza św. pogrzebowa odbyła się w kościele św. Krzyża, a niezliczone tłumy odprowadziły go na cmentarz powązkowski.
WDOWIE ŻYCIE
Po śmierci Jana Márta żyła jeszcze 46 lat i w przeciwieństwie do większości zachodnich gwiazd kina i sceny postępowała bardzo dostojnie. Po dekadzie życia w domowym zaciszu powróciła na sceny i odnosiła wiele sukcesów. Mogła też liczyć na pomoc dwóch synów, których miała z Janem. Jeden z nich zajął się wydawnictwem muzycznym, troszcząc się nie tylko o prawa autorskie po rodzicach, ale i promocją wiedzy o ich talentach. W potomstwie kultywuje się nadal znajomość języków Márty i Jana, a czasem tylko w żartach ich synowie zastanawiają się, który z języków trudniejszy.
Piotr Boroń
Zdjęcia: Wikimedia Commons