Już starożytni wiedzieli, że możliwości trwania i rozwoju każdej wspólnoty politycznej zależą w dużej mierze od jej kultury umysłowej. Wiąże się z nią bowiem umiejętność formułowania celów, zajmowania określonego stanowiska i zdolności jego argumentowania. Średniowiecze na jakiś czas zagubiło ideę zorganizowanej akademii, gdy ją jednak odnalazło, nadało jej nowy kształt. Wiedza zyskała zaś znów należny jej splendor. Powstała instytucja studium generale, z czasem nazwana uniwersytetem.
Losy akademickie Europy Wschodniej i Środkowej od początku naznaczone są wyraźnie peryferyjnością. Co prawda w 1348 roku powstał uniwersytet w Pradze, fundacja dalszych uczelni w tym regionie Europy została jednak na dłuższy czas zablokowana. I dziś słyszy się zewsząd nawoływanie do włączenia tutejszych placówek uniwersyteckich w akademicki „mainstream” oraz podniesienie ich notowań na różnych listach rankingowych.
Proponuję tu Czytelnikowi dwa krótkie szkice na temat uniwersytetów Europy Wschodniej i Środkowej. Przedstawiam bardziej skomplikowany, niż to się zwykle spotyka, obraz skutków ich peryferyjności. Wskazuję siłę płynącą z zajmowania takiej pozycji oraz sugeruję, że niejednokrotnie pozostaje ona w służbie suwerenności umysłowej i politycznej wspólnot narodowych i politycznych. W tym przypadku powiedzenie fac de necessitate virtutem warte jest szczególnego namysłu. Pierwszy szkic poświęcony jest historycznym losom idei uniwersyteckiej w tej części Europy, głównie uniwersytetowi w Krakowie. Drugi ukazuje znaczenie polskiej i czeskiej myśli w czasie soboru w Konstancji. Z tych historycznych przesłanek wyciągam wnioski na temat współczesnej sytuacji nie tyle uniwersyteckiej, ile w ogóle intelektualnej naszych społeczeństw.
Cz. I
„NAUKA W TYCH OKOLICACH CIERPI WYGNANIE”?
Niechże więc tam będzie nauk przemożnych perła, aby wydawała męże dojrzałością rady znakomite, ozdobą cnót świetne i w różnych umiejętnościach biegłe. Niechaj otworzy się orzeźwiające źródło, a z jego pełności niech czerpią wszyscy naukami napoić się pragnący. Niechże do tego miasta Krakowa zjeżdżają się swobodnie i bezpiecznie wszyscy mieszkańcy królestwa naszego i krajów przyległych, ale i inni ze wszystkich stron świata.
Tak pisał król polski w akcie fundacyjnym uniwersytetu krakowskiego z 12 maja 1364 roku. Dokument został zredagowany przez współpracowników królewskich, kanclerza królewskiego Janusza Suchywilka oraz – prawdopodobnie - arcybiskupa Jarosława Bogorię i Floriana z Mokrska. Przepisał go zaś pisarz nadworny Jan z Ossowa. W uniwersytecie, zwanym wówczas jeszcze studium generale (nazwa „uniwersytet” upowszechniła się później), miał się znajdować wydział prawa (złożony z pięciu katedr prawa rzymskiego i trzech kanonicznego), medycyny (dwie katedry) i sztuk wyzwolonych (jedna katedra). Zatrudnieni tam mistrzowie mieli zarabiać od 20 do 40 grzywien rocznie oraz posiadać prawo do udogodnień mieszkaniowych. Żakom wskazano pewnego żyda krakowskiego, który miał prawo zapewniać im kredyty, ale nie mógł pobierać więcej procentu, niż jeden grosz grzywny miesięcznie. Żacy mogli też swobodnie wjeżdżać i wyjeżdżać z miasta oraz przewozić żywność i dobytek nie płacąc najmniejszego cła.
Powstanie uniwersytetu w Krakowie było skutkiem długotrwałych próśb i nalegań króla polskiego na papieża. W średniowiecznej Europie było bowiem zwyczajem, że studium generale miało zgodę papieża bądź cesarza, a więc przedstawiciela jednej z dwóch największych potęg, skądinąd ostro rywalizujących o dominację w Europie. W tym sensie uniwersytet od początku znajdował się pod silną presją kontekstu politycznego. Zresztą jego powołanie zależało też od stanu spraw publicznych, było skutkiem długotrwałych procesów krystalizowania się warstw społecznych i rządzących państwem praw. Stąd jego powołanie było zwykle poprzedzone reformą ustrojową państwa oraz wzmocnieniem mieszczaństwa. W Europie środkowej rządzili w tym czasie władcy-prawodawcy. W Danii był to Waldemar IV Atterdag, w Czechach Karol IV, w Polsce Kazimierz Wielki, na Węgrzech Karol Robert i Ludwik Andegaweńscy, w Serbii zaś Stefan Duszan.
W czasie, który nas tu interesuje (XIII – XIV wiek), mieszkańcy Europy środkowej i wschodniej mogli jedynie obserwować, jak Zachód pokrywa się gęstniejącą siecią uniwersytecką. Perugia, Siena, Rzym, Florencja, Piza, Pawia, Ferrara – wszystkie te miasta zurbanizowanej północnej i centralnej części Italii miały swe uniwersytety. Uczelnie powstawały też we Francji i Hiszpanii (co prawda nie zawsze stając się prężnymi centrami akademickimi, nieraz grzęznąc w marazmie organizacyjnym). Tymczasem nasz region Europy uniwersytetu wciąż nie posiadał. Zabiegi Wacława II czeskiego, jakie podejmował w tym kierunku, upadły wobec oporu panów możnych, obawiających się wzmocnienia kleru w Czechach. Dopiero w 1348 roku Karol IV, król Czech i Rzeszy Niemieckiej, powołał studium generale w Pradze. Sprzyjały temu jego dawne relacje z papieżem Klemensem VI oraz przyjazne kontakty z Włochami i Francją. Z kolei zamożność ówczesnych Czech pozwoliła zapewnić uniwersytetowi stabilność finansową. Od początku był to uniwersytet mocny, ze wszystkimi wydziałami: teologii, prawa, medycyny i sztuk wyzwolonych. Ten świeżutki, chciałoby się powiedzieć, Uniwersytet w Pradze wzmacniał pozycję króla czeskiego. To mobilizowało władców z nim skonfliktowanych bądź walczących o większą niezależność. Zajmowano się zatem żywo tą kwestią na dworze Kazimierza Wielkiego, ale też Andegawenów i Habsburgów. Sprawa utknęła jednak w punkcie. Dopiero pontyfikat Urbana V – papieża, który pozostał surowym mnichem benedyktyńskim i człowiekiem nauki – umożliwił fundację uniwersytetu w Krakowie, ale też w Wiedniu (1365 r.) i Pécsu (1367 r.). Zwracając się do papieża z usilną prośbą o powołanie studium, delegaci polscy stwierdzali, że „nauka w tych okolicach cierpi wygnanie”[1].
W końcu uniwersytet powstał. Kazimierz Wielki zmarł jednak w listopadzie 1370 roku, a jego śmierć uniemożliwiła zapewnienie uczelni trwałych podstaw (finansowych i kadrowych). Stąd nie ma pewności, kiedy właściwie studium generale zaczęło tu działać. Powszechnie przyjmuje się, że jego odnowa nastąpiła po śmierci królowej Jadwigi, która w swym testamencie zapisała na ten cel odpowiednie środki. Możliwe jednak, że uniwersytet ruszył około 1390 roku i już wówczas zaczął się rozwijać. Testament królowej Jadwigi raczej wspierałby zatem, niż inicjował ten proces. Długie lata trwał też – popierany za życia i przez Jadwigę – proces uzyskiwania praw do wykładania w Krakowie teologii. Prawo to przyznał uniwersytetowi bullą z 11 stycznia 1397 roku papież Bonifacy IX.
W 1401 roku podjęło w Krakowie studia 203 studentów. Pochodzili oni głównie z Małopolski, Śląska i Prus Krzyżackich. Założenia prawne odnowionej uczelni wciąż nawiązywały do aktu Kazimierza Wielkiego z 1364 roku, ale w nowym akcie z 26 lipca 1400 roku król Władysław Jagiełło podkreślał, że celem uczelni ma być chrystianizacja ziem litewskich i organizacja Kościoła na Litwie. Chodziło zatem o to, by przygotować odpowiednie zastępy kleru katolickiego. Król chciał też, aby Kraków był dla królestwa polskiego tym, czym Paryż był dla Francji, Bolonia i Padwa dla Włoch, Praga dla Czech, a Oxford dla krajów anglosaskich. Określenia użyte dla opisu działalności tych uniwersytetów, to „opromieniać”, „czynić szacowną”, „wzmacniać”, „zdobić”, „oświecać”, „wynosić”, „objaśniać” i „użyźniać”[2].
By zrozumieć wagę tych procesów należy pamiętać, że średniowiecze podlegało trzem potęgom: władzy świeckiej (regnum), władzy kościelnej (sacerdotium) i władzy wiedzy (studium). Dlatego też władca, który by nie popierał rozwoju nauk, byłby nazwany tyranem[3]. Przy tym uniwersytety europejskie - ich źródeł należy szukać z myśli antycznej, odrodzeniu karolińskim i ruchu monastycznym – nie kopiowały wzorów antycznych, uczelni arabskich ani też powstałego w 425 roku uniwersytetu w Konstantynopolu. Wzór organizacyjny uczelni europejskich został wypracowany w dwóch wariantach: bolońskim i paryskim i był dziełem średniowiecznego ducha europejskiego.
Te części Europy, które były pozbawione własnych uczelni, stawały się zależne od „władzy wiedzy”, sprawowanej w innym królestwie. Można zaryzykować twierdzenie, że były zatem w jednej trzeciej symbolicznie „poddane” obcemu władztwu. Ta zależność od wiedzy dostarczanej gdzie indziej miała różne wymiary: od zupełnie praktycznych braków kadrowych oraz konieczności uciążliwego i kosztownego kształcenia kadr dla kraju za granicą, po niebezpieczeństwa polityczne związane z brakiem opisu sytuacji własnego kraju i narodu.
Gdy patrzymy wstecz na dzieje uniwersytetów w naszej części Europy, wydaje się, jakby od początku ciążyło nad nimi jakieś fatum wtórności i zależności, cień cudzej dominacji, potrzeba naśladowania i gonienia, wpisywania się w nurty, które drążyły życie społeczne i umysłowe na Zachodzie. Ocena ta nie jest fałszywa, ale też nie mówi całej prawdy. Istotnie, polityczna konieczność sprawiła, że uniwersytety Europy środkowej i wschodniej niczym strumień włączyły się w już rozpędzoną i płynącą szeroko rzekę studiów na Zachodzie. Już wkrótce miało się jednak okazać, że wysiłki stworzenia własnych uniwersytetów w tej części Europy nie były li tylko skutkiem zabiegania o podniesienie prestiżu ich politycznego, ale że połączone z autentycznym tutejszym obyczajem (z greki: etosem) pozwoliły na wykształcenie umysłów suwerennych i głęboko związanych z własnym państwem. Myśl wschodnioeuropejska zaś okazała się żywym i samodzielnym prądem. Miał on zresztą już wkrótce, na soborze w Konstancji, przekształcić się w wyraźny wir.
Wielką zasługą tutejszej tradycji uniwersyteckiej jest to, że potrafiła ona pewną necessitas (opóźnienie) przekształcić w cnotę niezależnego, nieskorumpowanego poszukiwania tego, co słuszne w całej dziedzinie politycznej. Pozostając w łączności z uczelniami na Zachodzie, zachowała świadomość związku z własnym narodem i nie przestała zadawać pytania o aktualnie pożądane formy służby temuż. Nasuwa się zatem pytanie, czy i dziś przed uniwersytetami Europy środkowowschodniej, a zwłaszcza Polski i Węgier, nie rysuje się zadanie podobne? Czy nie powinny roli tej odzyskać i uświetnić? Czy dziś ich zasadniczą funkcją powinna być nie tyle ślepa pogoń za myślą zachodnią i „równanie do” zagranicznych jednostek badawczych, ile stawianie tradycyjnych i aktualnych pytań w nowoczesny i autonomiczny sposób? Czy bowiem można w ogóle mówić o pracy badawczej tam, gdzie nie ma suwerenności i czy można mówić o suwerenności tam, gdzie nie ma sprzeciwu? W pewnym sensie akademicki wysiłek umysłowy jest zawsze dziełem pokory, którą należy określić zdrowym sceptycyzmem. Umysł akademicki ma być niepodatny na swoistą kontaminację intelektualną, która prowadzić miałaby do ślepego przyjęcia i repetycji.
W dobie niekwestionowanego prymatu myśli liberalnej na Zachodzie wydaje się, że odnowa i utrzymanie owego sceptycyzmu, autonomii i suwerenności umysłowej zależy w znacznej mierze od zmiany świadomości społecznej. Nie inaczej było, jak wyjaśniliśmy wcześniej, w Średniowieczu. Autonomiczne, mocne uniwersytety są „emanacją” autonomicznych i mocnych narodów. Jednocześnie zaś wtórnie na nie oddziałują, ułatwiając realizację ich własnych aspiracji. Wolno zatem sądzić, że warunkiem powodzenia tutejszych uniwersytetów jest utrzymanie takiego kierunku rozwoju politycznego i społecznego oraz przemian ustrojowych, który nie boi się kwestionować paradygmatu liberalnego w myśleniu i społecznej praxis. Chodzi też o to, by nie lękać się swoistej odrębności tutejszej myśli uniwersyteckiej. Tędy wiedzie droga ku temu, by nie tylko dać się opromieniać, ale i by samemu promieniować. To jest jednak możliwe tylko tam, gdzie powstaje myśl żywa i zabarwiona czymś swoistym. Nie da się wszak promieniować na anglosaksonów myślą anglosaksońską, a na Francuzów francuską. Powinnością akademicką jest, oczywiście, włączanie się w debatę z innymi ośrodkami. Można i należy pisać komentarz i glossę do ich wytworów umysłowych. Wolno oczekiwać komentarza i glossy do myśli własnej. Szczególnym ryzykiem jest jednak pragnienie uległości i naśladownictwa, oczekiwanie laurki w miejsce recenzji i przytaknięcia w miejsce debaty. Dlatego też każdy dojrzały naród (jak i po prostu dojrzały człowiek) winien do oceny swych postępów stosować miarę, jaką są jego własne cele i godziwość zastosowanych środków. Dziś zaś uniwersytetom środkowoeuropejskim zagraża pewne zaślepienie wymiernością ujmowaną na skalach globalnych. Dowartościowanie na tych miarach uzyskuje się bowiem głównie przez włączenie się w prąd aktualnie niosący nowoczesną umysłowość. Skutki tego dobitnie ujął polski myśliciel konserwatywny Ryszard Legutko: (...) w dzisiejszej epoce triumfowi myślenia liberalnego w humanistyce, w kulturze w ogóle (również masowej) towarzyszy widoczna degradacja intelektualna, (...) pewna sterylność, która zawsze temu kierunkowi zagrażała, stała się dzisiaj jego główną cechą. Jest coś niepokojącego w fakcie, iż te same schematy myślowe rządzą dzisiaj filozofią, teologią, psychologią, teorią literatury, że język światopoglądowy, jakiego używają intelektualiści z Los Angeles, jest taki sam, jak język używany przez ich kolegów w Paryżu czy przez innych kolegów w Krakowie. Jest też coś niepokojącego w fakcie, że książki teoretyków bądź wyznawców liberalizmu stają się powoli nieodróżnialne od siebie, mimo iż ideolodzy owego kierunku obiecywali nastanie królestwa różnorodności. To królestwo nie tylko nie nadchodzi, ale pojawia się takie ujednolicenie myślenia, przy którym okres scholastyki jawić się musi jako czas intelektualnej anarchii[4].
Jeśli, jak zauważa Legutko, zachodzi „ujednolicenie myślenia”, a właściwie „ujednolicenie poglądu” (jako że pogląd coraz rzadziej jest owocem rzeczywistego myślenia), to celem tutejszych uniwersytetów winno być to, by się z tej rzeki wyrwać. By „język kolegów w Krakowie” różnił się znacząco od języka używanego w Los Angeles czy Paryżu.
Tutejsze społeczeństwa cechuje silna autonomia intelektualna i świadomość historyczna. Wydają się stanowić zatem znakomite podglebie dla odnowy idei uniwersytetu krytycznego i wolnego, a przy tym zakorzenionego. Pytanie, które w sposób najoczywistszy nurtuje te społeczeństwa, „jak się bronić przed ujednoliceniem myślenia?”, winno być dziś najbardziej podstawowym pytaniem ich uniwersytetów. Odpowiadając na nie społeczeństwa te odnajdą tak pierwotną ideę uniwersytecką, jak swe własne korzenie. Staną się też zdolne być siłą, która – jak chciał tego Jagiełło - opromienia, użyźnia, zdobi, wzmacnia i objaśnia. Nie chodzi o to, by cierpiała tu wygnanie nauka. Chodzi jedynie o to, by się obywać bez myśli pustej i butnej, wtórnej i przesiąkniętej modną akurat ideologią. Europa środkowowschodnia ma szansę stać się ostoją prawdziwej nauki i przywróceniem idei uniwersyteckiej.
Korzystałam z: F. Kiryk, Nauk przemożnych perła, seria Dzieje Narodu i Państwa Polskiego, Kraków 1986; J. N. D. Kelly, Encyklopedia papieży, Warszawa, 1997 oraz R. Legutko, Od autora, w: tenże, Etyka absolutna i społeczeństwo otwarte, Kraków 1994.
[1] F. Kiryk, Nauk przemożnych perła, Dzieje Narodu i Państwa Polskiego, KAW, Kraków 1986, s. 55.
[2] Ibid., s. 61.
[3] Ibid., s. 26.
[4] R. Legutko, Od autora, w: tenże, Etyka absolutna i społeczeństwo otwarte, Kraków 1994, s. 8.
Justyna Melonowska –doktor filozofii, psycholog. Adiunkt w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Członkini European Society of Women in Theological Research. W latach 2014 - 2017 publicystka „Więzi” i członkini zespołu Laboratorium “Więzi”. Publikowała również w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Kulturze Liberalnej” i in. Od 2017 autorka „Christianitas. Pismo na rzecz ortodoksji”. Uczestniczka licznych debat publicznych