Konne łucznictwo węgierskie było jednym z kluczowych czynników zwycięstw Madziarów w bitwach od V wieku do drugiej połowy wieku XVII. Najbardziej znane są ich kampanie z lat 900–970. Węgrzy, powróciwszy w początkach X wieku do Panonii, natychmiast wykazali się talentami organizacyjnymi nie tylko we własnym państwie, lecz także wobec innych.
Jakub Juszyński
A pole mieli szerokie: papież był zagrożony zbrojną potęgą świeckich wrogów, państwo Franków rozpadało się – wstępujący na tron królowie, często będący dziećmi, stawali się marionetkami w rękach możnych. Resztki Wielkich Moraw stały w obliczu niemieckiego podboju, same kraje cesarstwa wschodniofrankijskiego cierpiały od władzy cesarza. Bizancjum i islam zagrażały Europie z kilku kierunków.
Dla tych wszystkich uciemiężonych Węgrzy okazali się idealnym sojusznikiem. Obronili Wielkie Morawy i papieża, królów Francji przed ich buntowniczymi możnymi, wreszcie stworzyli Austrię i Bawarię jako strefy buforowe (Austria do XII wieku nazywana była na zachodzie Regnum Hunnorum). Przebywając 100 km dziennie, mogli pojawić się w każdym zagrożonym miejscu Europy. Dzięki temu powstrzymali działania Bizancjum na południu Apeninów i dokonali kilku ataków na muzułmanów w Hiszpanii, Szwajcarii i Italii.
Kluczową cechą węgierskich drużyn było niezwykle efektywne wykorzystanie konnego łucznictwa przeciw wrogom zachodnioeuropejskim, innym koczownikom i orientalnym. Zapewniało bezdyskusyjne zwycięstwa mimo działania w niesprzyjających warunkach terenowych (lasy, góry, pustynie, obszary gęsto zaludnione i umocnione) na terenie wroga i przy ogromnej dysproporcji sił.
Obecnie ten sposób wojowania budzi skojarzenia z wojskowością Tatarów, i w polskiej rekonstrukcji historycznej oraz sporcie konne łucznictwo jest inspirowane tatarskim. Tymczasem historycznie na konne łucznictwo polskie i orientalizację polskiej wojskowości już od X wieku (!) miało generalny wpływ sąsiedztwo Węgier.
Tak jak humanitaryzm Ősmagyarów różnił się od nieludzkich zachowań Tatarów, tak węgierski typ konnego łucznictwa był inny od tatarskiego. Pod niektórymi względami również nad nim górował. Porównajmy kluczowe elementy tego typu walki u Tatarów i u Węgrów.
Fragment miniatury tatarskiej z XV wieku. Przedstawiony wojownik ukazuje cechy łucznictwa tatarskiego: krótki łuk, naciąg do policzka zekierem, kołczan pozwalający błyskawicznie dobywać strzał
Konne łucznictwo tatarskie
Używano bardzo krótkiego łuku. Gdyby próbować strzelać zeń z trzech palców, powodowałoby to ich zgniatanie przez cięciwę.
Z tego powodu Tatarzy naciągali cięciwę zekierem – pierścieniem na kciuku, prowadzili strzałę po zewnętrznej stronie łuku. Użycie zekiera bardzo ograniczało tatarskich wojowników pod jednym ważnym względem. Mając go na kciuku, nie mogli chwycić w razie potrzeby szabli ani innej broni. Dlatego wojska tatarskie czy tureckie musiały przed bitwami dzielić się na oddziały strzelające i walczące wręcz.
Nie trzymano również zapasowych strzał w dłoni cięciwnej ani na rękojeści łuku. Z zekierem jest to możliwe, jednak obfita ikonografia tatarska nie dostarcza ani jednego przykładu tego typu strzelania.
Różnice w konnym łucznictwie węgierskim i tatarskim w tych samych kluczowych elementach
Łuk węgierski
Łuk staromadziarski był dość długi i posiadał długie, sztywne końce ramion – gryfy (węg. sarvak, rogi). Wywodzi się z łuku huńskiego, którego rozmiary (łuk ze znaleziska z Wiednia ma prawie 2 m!) powodowały, że dolne ramię musiało być krótsze, by można było zeń strzelać z konia. Im dłuższy łuk, tym stabilniejszy. Od czasów Hunów koczownicy eurazjatyccy, Persowie i Bizantyńczycy w łucznictwie konnym używali powszechnie łuków długości nawet 1,6–1,8 m. Ten odmienny od tatarskiego łuk był używany przez Węgrów co najmniej do XVI wieku. Tak długie łuki nie zgniatają palców cięciwą.
Do naciągu strzały używano techniki, którą w publikacjach nazwałem chwytem polsko-węgierskim. W metodzie tej dwa lub trzy palce ciągną cięciwę pod strzałą, a kciuk leży wzdłuż strzały, z boku. Pozwala to zachować pełną kontrolę nad strzałą w galopie. Poza tym palce nie tylko nie są zgniatane przez cięciwę, lecz także nie są przez nią ranione. Dzięki temu nawet przy dużym naciągu łuku nie potrzeba rękawicy, która by tylko przeszkadzała w sięganiu po strzałę. Chwyt polsko-węgierski bardzo odróżniał konne łucznictwo węgierskie czy polskie od tatarskiego, gdyż pozwalał zaraz po strzale chwycić broń białą. Dlatego Węgrzy czy Połowcy walczyli jednocześnie łukiem, szablą i lancą zawieszoną na plecach. Dzięki temu nawet małe ich oddziały były uniwersalne i dobrze radziły sobie z wrogami wschodnimi i zachodnimi.
Chwyt polsko-węgierski daje też dużą celność w porównaniu ze strzelaniem z zekiera, a także w stosunku do metody zachodniej. Technika ta działa najlepiej po wewnętrznej stronie łuku. Do strzelania z zewnętrznej służy słabsza odmiana chwytu polsko-węgierskiego, odtworzona przez węgierskiego historyka Csabę Hidána. Oprócz użycia po drugiej stronie łuku, różni się tylko rolą palca wskazującego, który w niej jest zgięty i trzyma strzałę za piórami. Chwyt polsko-węgierski występuje od wczesnego średniowiecza do XVII wieku tylko na ikonografii polskiej, węgierskiej i bałtyjskiej oraz na ilustracjach z sąsiednich krajów (Niemcy, Austria) przedstawiających Polaków, Węgrów czy Połowców lub postacie nimi inspirowane, na przykład jeźdźców Apokalipsy. Przeważnie jest to odmiana silniejsza, używana po wewnętrznej stronie łuku.
Zapasowe strzały trzymano czasem na łuku. Technika ta pozwalała Ősmagyarom górować nad łucznikami zachodnimi i wschodnimi. Według arabskiego źródła z X wieku, w czasie gdy arabski łucznik zakładał jedną strzałę na łuk, koczownik (być może chodziło o Węgra) wystrzeliwał dziesięć. Obecnie Lajos Kassai używa współczesnych strzał z toczonymi grotami, które błyskawicznie wyciąga się spomiędzy palców. Nie byłoby to możliwe z historycznymi grotami. Dlatego węgierscy wojownicy trochę inaczej rozmieszczali strzały w dłoni łucznej oraz inaczej ich dobywali. Na przykład łucznik z węgierskiego obrazu Zmartwychwstanie z 1506 roku ma strzały ułożone na rękojeści łuku grotami do góry i jest to poprawny sposób.
Chwyt polsko-węgierski daje też możliwość trzymania co najmniej dwóch zapasowych strzał w skrajnych dwóch palcach dłoni cięciwnej lub w innych kombinacjach. Pozwala to szybko je wystrzelić bez sięgania do kołczanu. Jest to możliwe do szybkiego wykonania po wewnętrznej stronie łuku. Technika ta była charakterystyczna dla Połowców węgierskich. Występuje na ich przedstawieniach z Nagy Lomnicz i Homoródkarácsonyfalvy. Pojawia się też na innych przykładach ikonografii z Bałkanów z okresu dużej aktywności Połowców w tym regionie (XIII–XIV wiek). Brak natomiast tego typu metody strzelania na ikonografii osmańskiej.
Czym jeszcze wyróżniało się łucznictwo węgierskie?
Punkt kotwiczenia. Obecnie większość łuczników w rekonstrukcji historycznej kotwiczy strzałę na wysokości ust. Te węgierskie źródła ikonograficzne, które wyróżniają się wiarygodnością, zgodnie ukazują naciąganie strzały tuż pod okiem lub na jego wysokości, tak jak w większości przedstawień łuczników angielskich. Zapewne wywodzi się to też z tradycji huńskiej – już Prokopiusz z Cezarei pisał, że za jego czasów bizantyńscy łucznicy porzucili niskie naciąganie strzały na rzecz skopiowanego od Protobułgarów kotwiczenia przy oku. Sam stosuję takie kotwiczenie, które w łucznictwie wschodnim uznawane jest za najbardziej precyzyjne. Dla odróżnienia, ikonografia tatarska, dokładna i o wysokim poziomie artystycznym, od XIII do XVI wieku zawsze ukazuje punkt kotwiczenia na wysokości kącika ust.
„Japońska” technika naciągu. Obraz A. Dürera przedstawiający personifikację śmierci ukazuje ją strzelającą z łuku uniesionego w pozycji wyjściowej nad głową, jak w łucznictwie japońskim. Ten sposób naciągu jest tak wyspecjalizowaną czynnością, że przedstawienie go przez artystę wyklucza zrobienie tego z niewiedzy, fantazji lub na potrzeby kompozycji. Jego przedstawienia z Europy pochodzą z całego średniowiecza z ikonografii z Polski (szczególnie południowej), Finlandii, Rusi, okazjonalnie Zachodu i Bizancjum. Również w tych dwóch ostatnich regionach kulturowych na ilustracjach strzelają w ten sposób konni łucznicy. Zapewne więc Węgrzy używali jej od początku.
W przeciwieństwie do łucznictwa japońskiego, w którym tej techniki używa się głównie w strzelaniu ceremonialnym, wojownicy i myśliwi węgierscy wyciągali z niej korzyści w prawdziwej walce. W związku z tym, przystępując do strzelania tą techniką, nie konsultowałem się z łucznikami trenującymi japońskie łucznictwo ceremonialne, poprzestając na wnioskach z ikonografii.
Pierwsza sekwencja to uniesienie łuku nad głowę w wyciągniętej ręce. Druga to opuszczanie go połączone z jednoczesnym wypychaniem w stronę celu oraz ciągnięciem strzały. Dwie ostatnie czynności muszą być wykonywane na tym samym poziomie i z tą samą szybkością. Po zakotwiczeniu utrzymuje się na czas celowania naciągnięty łuk, pchając cały czas rękę łuczną i ciągnąc cięciwną.
Technika ta jest obecnie bardzo popularna wśród użytkowników łuków tradycyjnych. Stosuje ją na przykład A. Swoboda i poleca w swojej książce.
Konne łucznictwo węgierskie nie zanikło w X–XI wieku. W XII wieku na węgierskich turniejach oprócz walk na kopie były konkurencje łucznicze. Jak podkreśla anonimowy autor kroniki Gesta Hungarorum, turnieje łucznicze były elementem dawnej, własnej tradycji, nie zaś zapożyczeniem. Analogicznie w Bułgarii tradycyjne zawody łucznicze przetrwały do lat 20. XX wieku i nie była to jedyna huńska pozostałość w ówczesnej bułgarskiej kulturze ludowej. W ogóle, jak pisał A. Biró w artykule Dating (with) weapon burials and the »Waffenwechsel«. Preliminary report on Viking-age swords in the Carpathian Basin brak dowodów na generalne odrzucenie przez Węgrów po X wieku tradycyjnej wojskowości i przyjęcie zachodniej. Świadczy o tym również ciągłość między wczesnośredniowiecznymi szablami awarskimi i ősmagyarskimi a późnośredniowiecznymi węgierskimi – ale to temat na odrębny tekst.
Kołczan
W tym przypadku zachodzi więcej podobieństw. Tatarscy i węgierscy łucznicy konni używali dwóch typów kołczanu: tubularnego, o kształcie cylindrycznym, i płaskiego ze skóry lub kory.
Kołczan tubularny występuje o wiele częściej na ikonografii dotyczącej Węgrów i Połowców węgierskich niż płaski. Przez swoje rozmiary bardzo wyróżniał się w oczach osiadłych sąsiadów, tworzących ikonografię. Był wykonywany z drewna, skóry lub kory i mieścił strzały ułożone grotami do góry. I tu zaczynają wychodzić jego właściwości, które czynią go nieodpowiednim do pełnienia roli kołczanu. Podczas jazdy konnej strzały leżące grotami do góry by wypadały. Część kołczanów z ikonografii i znalezisk ma wprawdzie pokrywki, lecz podczas strzelania w galopie musiałyby być otwierane. Poza tym groty są ostre, wobec czego nawet będąc pieszo i nieruchomo, trudno byłoby je wyciągać bez skaleczenia, a co dopiero w czasie szybkiej jazdy.
Jeśli z kolei ułoży się strzały grotami w dół, to zmieści się ich zaskakująco mało. Cały kołczan jest bardzo ciężki i niezgrabny. Historycznie często był wielokątny, a w dodatku okuty metalem lub kościanymi okładkami. Daje to wyobrażenie, jak bardzo obijałby łucznika.
Mimo to kołczan tubularny jest powszechny w znaleziskach oraz ikonografii. Można więc wnioskować, że nie był kołczanem służącym bezpośrednio do strzelania, lecz pojemnikiem na strzały. Przekładano je do kołczanu płaskiego w przerwach między strzelczymi szarżami, gdyż na pewno nie można było tego zrobić podczas jazdy. Wówczas faktycznie strzały mogły być ułożone grotami do góry, a kołczan zamykano. Kształt kołczanu, niezmienny na każdej ikonografii, wskazuje, że miał ciasno utrzymywać wiązkę strzał i zapobiegać ich krzywieniu się. Nie mogły być tak ciasno ułożone do strzelania. Świadczy o tym fakt, że strzały w kołczanach płaskich były często dodatkowo rozdzielane – na ikonografii tatarskiej są przeplatane ogonami dzikich kotów.
Potwierdza to analogia z myśliwymi ugrofińskimi, którzy do XX wieku używali dwóch typów kołczanu. Jednen był płaski, a drugi drewniany – tubularny lub prostokątny zawieszany z drugiej strony. Ten drugi zawieszano z przeciwnej strony ciała niż właściwy kołczan. Otwierał się wzdłuż i mieścił zapasowe strzały, zwłaszcza ze specjalnymi grotami.
Zdobiony kołczan tubularny był zapewne jednym z insygniów węgierskich dowódców. XIV-wieczna relacja mówi, że dowódcy węgierscy sygnalizowali manewry, grzechocząc kołczanami – słyszeli to swoi, lecz nie wrogowie. Do tego zdecydowanie lepiej nadaje się kołczan drewniany (działa jak pudło rezonansowe) niż skórzany czy z kory. Dzięki takiej sygnalizacji i manewrom konne łucznictwo węgierskie było wówczas nadal efektywne. W 1286 roku rycerze niemieccy zostali rozbici przez samych konnych łuczników, w bitwie opisanej przez von Steiera w Kronice Rymowanej.
Właściwym kołczanem węgierskim był płaski, taki sam jak zachowane w muzeach późniejsze: tatarskie, polskie i inne. Występuje najczęściej w XII wieku i pierwszej połowie XIII wieku na ikonografii środkowoeuropejskiej i włoskiej przedstawiającej Węgrów, Polaków i Czechów lub postacie inspirowane nimi. Przykłady te i ich kontekst kulturowy zostały omówione w moich książkach. Ponieważ kołczan płaski był wykonywany ze skóry lub kory, nie zachował się w materiale archeologicznym, tak samo jak w tatarskich kurhanach. W przeciwieństwie do tubularnego, kołczan płaski doskonale pełnił swoją funkcję. Nie przekraczał nigdy 40 cm długości, lecz mieścił dużą liczbę strzał. Do głównej przegrody ładowano je z tubularnego. Z boku znajdowała się przegroda „bojowa”, ciasno trzymająca za same groty około dziesięciu strzał. Stąd błyskawicznie dobywano je podczas walki, chwytając tuż przy grotach, a między szarżami przekładano tu strzały z głównej komory.
Wszystko to składało się na efektywność węgierskiego konnego łucznictwa. Tatarzy, zarówno w czasach wielkich podbojów Czyngisa i Timura, jak i krymscy w XVII wieku, walczyli dużymi armiami. Wbrew utartej opinii ważną rolę odgrywały ciężka jazda i inne rodzaje wojsk. Małe oddziały, uzbrojone głównie w łuki, jeśli działały samodzielnie, były zdolne tylko do rabunku, zwiadu czy dywersji.
Tymczasem Węgrzy podczas kalandozasok, na kluczowe wyprawy, mające zmienić bieg wojen, mogli często wysyłać od kilkuset do kilku tysięcy wojowników. Mimo to ich skuteczność stale się potwierdzała. Stosowali również ciężką jazdę, lecz to nieliczni konni łucznicy okazali się główną siłą ofensywną. Wynikało to również z doskonałego wyszkolenia w manewrach, przemarszach i współdziałaniu oddziałów ze sobą i z sojusznikiem. Wokół idących komuników krążyli zwiadowcy, przekazujący sygnały rogami. Odpowiednio do sytuacji wojownicy stawali błyskawicznie w wybranej formacji. Jak inni koczownicy, potrafili szybko tworzyć tabor, którego wynalezienie przypisuje się niesłusznie husytom.
Współcześni węgierscy konni łucznicy są tak sprawni w posługiwaniu się swoją bronią, że trafiają do tarcz noszonych przez biegających pomocników
Jeździectwo
Zwycięstwo zapewniało szybkie przemieszczanie się koczowniczej armii. Podobnie jak Tatarzy, Węgrzy przebywali 100 km dziennie, jednak nie w celach rabunkowych, lecz by zaskoczyć wojsko wroga. Umożliwiała to anatomia ich koni. Przez brak kłębu nie podrzucały w kłusie tak jak konie zachodnioeuropejskie. Dalekie, szybkie przemarsze były wykonywane właśnie kłusem. Konie zachodnie nie nadawały się do tego ze swoim wybijającym krokiem, który doprowadził do wynalezienia anglezowania. Węgierskie konie miały około 130 cm w kłębie, lecz były bardzo wytrzymałe. Później Połowcy wprowadzili na Węgry swoją rasę o wzroście około 10 cm większym. Madziarscy wojownicy jeździli w krótkich strzemionach, co umożliwiało poprawne strzelanie w galopie. Kierowano koniem nogami i samym dosiadem. Podobne warunki do konnego łucznictwa występowały od początku w Polsce i u Bałtów. Żył tu dziko i półdziko leśny konik polski (Equus ferus caballus) o takich samych właściwościach jak stepowe. Jak wskazują ikonografia i znaleziska siodeł, Polacy i Bałtowie już we wczesnym średniowieczu jeździli w krótkich strzemionach i w siodłach podobnych do koczowniczych. Dzięki temu piastowscy konni łucznicy mogli korzystać ze sprzętu madziarskiego.
Szybkie przemarsze, strzelanie z konia i walka szablą były wynikiem doskonałego opanowania sztuki jeździeckiej przez naród Attyli. Decyduje tutaj fakt dosiadania konia przez dzieci, nim nauczą się chodzić i mówić. Madziarowie górowali w walce konnej również nad Turkami. Na Bliskim Wschodzie od starożytności konni łucznicy strzelali z pozycji nieruchomej i szybko przejęli to Turcy, rezygnując z armii typu koczowniczego. Toteż, gdy w XIV wieku uderzyli na Węgry, nie mieli równych im konnych łuczników.
W walce konnej o zwycięstwie tak w pojedynku, jak i w walce całych oddziałów, decyduje wyższość jeździectwa, a nie uzbrojenia. Przykładowo, w X wieku, gdy dochodziło do walki wręcz, Węgrzy potrafili w jednej chwili przerwać krzyżowanie ostrzy i ruszywszy z miejsca galopem, po paru skokach przejść w cwał i odjechać. Jeszcze w 1848 roku, gdy habsburski kawalerzysta z bronią palną stawał naprzeciw Węgra uzbrojonego w bat, nie był w stanie go trafić, a powstaniec batem zabierał mu broń.
Podobnie wyglądała sytuacja w Polsce przed wprowadzeniem anglezowania i innych zachodnich technik jazdy. Do XIX wieku Polacy budzili w zachodnich obserwatorach podziw, bo dosiadali koni inaczej, nie anglezowali, tylko ruszali z miejsca galopem, by po paru skokach przejść w cwał. Nie mówiąc o tym, jak na morale zachodniego wroga działał widok polskich jeźdźców atakujących cwałem…
Dzisiaj węgierscy, a nie np. australijscy czy holenderscy konni łucznicy są mistrzami świata, co dowodzi, jak kolejne pokolenia przekazały następnym tę umiejętność po przodkach. Ten sport jest przez Węgrów łączony z wartościami, które wyznawali dawni wojownicy. Poszanowanie własności prywatnej i inne wartości węgierskie określają dzisiaj Madziarów tak, jak robiły to za Attyli, Arpadów czy Rakoczego. Dodać tu należy, że Lajos Kassai nie strzela chwytem polsko-węgierskim, lecz metodą zachodnią z trzech palców i szeroko rozpowszechnił tę wersję łucznictwa konnego. Jest to spowodowane utraceniem przez niego kciuka w wypadku.
Współcześni węgierscy mistrzowie konnego łucznictwa są krzewicielami własnej historii i przekazywania jej dalej w myśl madziarskiego przysłowia: Z przeszłości trzeba zabrać ogień, a popiół zostawić.
Tymczasem w Polsce przeszłość postrzega się często szkodliwie: przez pryzmat nostalgii lub zapomnienia, a polskie łucznictwo historyczne niesłusznie jako wynik obcych wpływów. Współcześni konni łucznicy polscy, mimo bycia w światowej czołówce, nie szerzą patriotyzmu tak jak węgierscy – ani nie wychodzą z tym sami, ani nie ma wobec nich takich oczekiwań ze strony Polaków. I niewielu wie, że silne związki Polaków, Węgrów i Chorwatów wynikają z faktu pochodzenia z jednego scyto-sarmackiego korzenia.
Połowiec z fresku kościoła w Homoródkarácsonyfalvie
Współczesna węgierska grafika, zawierająca między innymi nawiązanie do tradycji konnego łucznictwa
Jakub Juszyński jest z wykształcenia historykiem. Zajmuje się odtwarzaniem starożytnych metod walki konnej w galopie bez siodła i strzemion. Autor kilku książek dotyczących historii Polski, Węgier i Połowców. Publikuje w „De re militari”, „Mówią Wieki” i „Pruthenii”.