- 43 widoki
Nowe kroniki saskie z optymistycznym zakończeniem
„Żeby Polska była Polską” – te słowa, ten hymn przywiązania do naszej tożsamości wpisany został przez Jana Pietrzaka do serdecznego śpiewnika naszej Ojczyzny w 1980 roku (choć powstał kilka lat wcześniej). Wrosły te słowa w naszą historię najnowszą i usunąć je można tylko razem z Polską.
Nie wszystkim się podobają. Pierwszy raz spór o sens tych słów, który autor tej książki uchwycił tuż przed Sierpniem, zanotowany został ponad dwa wieki wcześniej, w trakcie konfederacji barskiej – wielkiego powstania narodowego w obronie niepodległości i godności Rzeczypospolitej, deptanej butem rosyjskiego ambasadora. Właśnie ambasador imperatorowej, Michaił Wołkoński, namawiał w drugim roku trwania konfederacji najpotężniejszych magnatów, mądrych książąt Augusta i Michała Czartoryskich, do opowiedzenia się po stronie Katarzyny II i złamania w ten sposób ostatecznie antyrosyjskiego buntu. Ci, choć wcześniej próbowali opierać się o Rosję w swoich zamiarach ożywczej reformy Rzeczypospolitej, wiedzieli, że teraz stoją już przed zasadniczym wyborem: za Polską albo za imperatorową. I odmówili ambasadorowi. Odpowiedzieli mu hardo: „Polska pozostanie Polską”. – „Straszne, obelżywe słowo! Za ten jeden frazes w oczach Katarzyny warci byli Sybiru. Więc w reskryptach do Warszawy pojawiają się nakazy: zadawit’, istriebit’!” (Władysław Konopczyński, Konfederacja barska, wyd. 2, Warszawa 1994, t. 1, s. 294).
I tak to już jest od 250 lat… Powtarza się wybór między Polską a – rozmaite imiona przyjmującą – imperatorową. Powtarza się także w czasach, które dokumentuje ten zbiór, ta skrząca się dowcipem i mądrością kronika lat 2008-2015. Kronika rządów PO, jakże przypominających czasy saskiego grillowania.
Tamte czasy, z XVIII wieku, znalazły swojego kapitalnego kronikarza – Jędrzeja Kitowicza, w konfederacji barskiej w Wielkopolsce służącego jako rotmistrza, a potem księdza, mistrza obserwacji i jędrnego języka znanego z Opisu obyczajów za panowania Augusta III. Kiedy czytam felietony Jana Pietrzaka zebrane w tym tomie, mam nieodparte wrażenie, że czasy saskie wróciły w tych ostatnich ośmiu latach – w najgorszym wydaniu. Z butą i głupotą możnych, lizusostwem czepiających się dworskiej klamki „celebrytów” (kiedyś tę hołotę nazywano inaczej), z korupcją, upodleniem wobec sąsiadów, odreagowywanym w stosunkach z własnym społeczeństwem, z owym „grillującym”, zadowolonym z siebie chamstwem, jakże mylnie uważającym siebie za elitę. To wszystko tutaj jest, na czele z „Gwiazdą Kaszub – Tuzem z Pułtuska” oraz redaktorem pewnej „zaborczej gazety” – w rolach jakiegoś nowego Brühla i Ponińskiego.
Tak, to jest życiorys III RP w jej schyłkowej fazie – życiorys nie uładzony. I trafiony każdą niemal użytą tu formułą. Tak celnie i dowcipnie mógłby to zrobić jeden chyba tylko jeszcze autor, nieodżałowanej pamięci Maciej Rybiński. Ale Janowi Pietrzakowi nie o dowcip, nie o satyrę tutaj głównie chodzi. To są, jak to sam kiedyś ujął, „kawałki poprzedzone namysłem”.
Zamysł nie jest tutaj patetyczny ani wyłącznie satyryczny. Autor jest przede wszystkim wnikliwym obserwatorem. Chwyta tu na gorąco układanie kolejnych warstw propagandowego kłamstwa, często takich, które już dawno zapomnieliśmy, przyduszeni najnowszymi pokładami zgnilizny emanującej z IV władzy III RP. Pietrzak ten mechanizm znieprawienia nie tylko opisuje, ale analizuje znakomicie. Ot, choćby jeden przykład – zapis z roku 2008: „Każda władza degeneruje, ponieważ daje możliwości, jakich nie posiadają inni ludzie. Czwarta władza degeneruje najbardziej, bo w odróżnieniu od władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej jest najmniej sprawdzalna. Jest też najmniej zależna od społeczeństwa. Dysponując gazetą, radiem, telewizją, w gruncie rzeczy można pleść androny, fałszować rzeczywistość, fakty obiektywne zastępować ‘faktami prasowymi’. Mamy w Polsce takie gazety, radiostacje, kanały TV, które mają ambicję, by kreować rzeczywistość, a nie opisywać ją jedynie. Wykraczają poza koncepcję czwartej władzy. Chcą być władzą każdą. Wpływać na stanowienie prawa, na decyzje administracyjne, wyroki sądowe… i właściwie na wszystko, co się rusza. To są ci ludzie i środowiska, które w normalnych procedurach demokracji są bez szans. Nie są w stanie otrzymać legitymacji od wyborców. Mimo to upierają się, by rządzić. W gruncie rzeczy negują demokrację. I to nawet niezupełnie z powodów politycznych, lecz bardziej charakterologicznych. Rozbuchane ego i szalejąca megalomania powodują fałszywą ocenę sytuacji swojej i ogólnej”.
Czy ktoś to lepiej opisał? Takie pytanie, retoryczne, zadaję sobie co chwilę w czasie tej lektury. Zadaję je z goryczą, bo zjawiska, które nazywa Jan Pietrzak, nie są przyjemne w smaku. Są, na ogół, dość paskudne. Tak, gorzka to lektura. Ale jednak z happy endem. Bo jest w tej książce, w tych felietonach drukowanych w „Tygodniku Solidarność” i „Dzienniku Polskim” nie tylko obraz rządowego sobiepaństwa i zaprzaństwa, ale także społecznego sprzeciwu wobec tych zjawisk, dążenia do reformy, do „dobrej zmiany”, jak to ujmuje Andrzej Duda. Ta „dobra zmiana” pojawia się na końcu tej kroniki. Jest nadzieją, która ją rozjaśnia.
Jan Pietrzak pozwalał ją podtrzymać w smutnych czasach „kabaretu” Sikorskiego-Sienkiewicza. Jakie czasy, taki Sikorski i taki Sienkiewicz. Ale Polska pozostała Polską. I znów możemy się tym cieszyć, przeglądając stronice tej kroniki jak napomnienie: żebyśmy już tej naszej wspólnoty historycznej nie pozwolili więcej upodlić.
prof. Andrzej Nowak
książka "Śmiech i zdrowie" ukazała sie nakładem wydawnictwa Biały Kruk w 2019 roku