Czy to prawda, że Polacy nie wiedzą nic na temat węgierskiej literatury? Wielu rodaków zapewne zareagowałoby na to pytanie oburzeniem - w końcu przecież każdy czytał w szkole “Chłopców z Placu Broni”! Jaka byłaby jednak reakcja, gdyby zapytać kogoś o węgierską filmografię? Odpowiedź na to pytanie okazałaby się już zapewne znacznie trudniejsza, a wymienienie tytułu chociaż jednego filmu wyprodukowanego przez naszych bratanków mogłoby być nie lada wyzwaniem.
Jak widać, węgierskie kino nadal pozostaje dla przeciętnego Polaka nieznane. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Węgrzy nie dorównują raczej Polakom chociażby w ilości reżyserów o międzynarodowej sławie. Barierę stanowi tu również język oraz specyficzny klimat “węgierskości” wielu filmów. Trudności może sprawić także odnalezienie węgierskich filmów z polskimi napisami - nie mówiąc już o odszukaniu takich filmów z legalnych źródeł.
Warte pochwały są jednak inicjatywy podejmowane przez pasjonatów węgierskiej kinematografii, takich jak na przykład organizatorzy Węgierskiej Wiosny Filmowej - cyklicznej imprezy, podczas której w kinach największych polskich miast prezentowane są węgierskie nowości filmowe. Dla polskiego widza to często jedyna okazja, by zobaczyć filmy naszych bratanków. W ramach festiwalu odbywają są także spotkania z ludźmi węgierskiego kina, takimi jak na przykład reżyser Márta Mészáros, z którą w tym roku warszawiacy mieli okazji spotkać się w kinie Luna.
Kinematografia madziarów, pełna odniesień do kwestii typowo węgierskich, często w pełni zrozumiana może być jedynie przez lokalnego widza. Stanowi to jednak doskonałą szansę dla obcokrajowców, by całkowicie “zanurzyć się” w ich rzeczywistość, poznać ich historię, czy kulturę.
Co ma jednak zrobić osoba, która chciałby rozpocząć swoją przygodę z węgierskim kinem, ale nie wie od czego zacząć? Poniżej lista moich pięciu ulubionych węgierskich filmów, które zdecydowanie trzeba zobaczyć.
- Kontrolerzy (Kontroll), reż. Nimród Antal
“Kontrolerzy” to jeden z najpopularniejszych węgierskich filmów. I nie ma się czemu dziwić - obraz w reżyserii Nimród Antal wciąga widza już od pierwszych sekund. Dzięki doskonale oddanym realiom budapeszteńskiego metra czujemy się tak, jakbyśmy przechadzali się po podziemnych peronach wraz z bohaterami filmu.
Główne postacie filmu stanowią specyficzną grupę - to kontrolerzy biletów (w budapeszteńskim metrze kontrolerzy sprawdzają bilety przy wejściu na każdą stację metra). Prym wiedzie wśród nich Bulcsú, w którego postać wcielił się Sándor Csányi - aktor, do którego wzdychają kolejne już pokolenia Węgierek.
Amerykański krytyk filmowy Roger Ebert określił “Kontrolerów” mianem “postapokaliptycznego filmu science fiction”. Trudno się z nim nie zgodzić. Wspomniany “postapokaliptyczny” klimat towarzyszy nam od pierwszych do ostatnich scen filmu. Dopełnia go tylko jeszcze ukazany w nim naturalizm - zarówno postaci jak i przestrzeni. Spędzamy z bohaterami prawie dwie godziny w ciemnych, brudnych miejscach, kontrastujących tak bardzo z pięknem budapeszteńskich zabytków, które znajdują się przecież zaledwie kilka metrów nad stacjami metra.
W “Kontrolerach” znajdziemy wszystko - od wątków miłosnych po sceny pościgów. Może to właśnie to sprawia, że nie sposób przejść obok tego filmu obojętnie? Moim zdaniem film warto zobaczyć chociażby dla ukazanej w niej historii miłosnej pomiędzy kontrolerem biletów, a przebraną w strój wielkiego niedźwiedzia pasażerką pociągu o imieniu Zsófi. Albo dla tak charakterystycznej sceny wyścigu w tunelu metra.
- Liza, lisia wróżka (Liza, a rókatündér), reż. Károly Ujj Mészáros
Czy film na temat pielęgniarki, której wyrasta nagle ogon, a ona sama zamienia się w lisią wróżkę, może być ciekawy? Zdecydowanie tak! Szczególnie jeśli za jego realizację odpowiedzialne jest małżeństwo. Duet Károly Ujj Mészáros (reżyser) i Mónika Balsai (główna aktorka) to gwarancja udanego filmu. Chociaż dla mnie osobiście wystarczającym argumentem do obejrzenia tej produkcji jest fakt, że występuje w niej Piroska Molnár - ikoniczna wręcz aktorka, która wcieliła się w postać wdowy po japońskim ambasadorze.
Zgodnie z japońską legendą mężczyzna, który zakocha się w lisiej wróżce musi zginąć. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy mężczyźni z otoczenia głównej bohaterki zaczynają niespodziewanie kończyć swój żywot. Liza zaczyna podejrzewać więc, że ona sama może być lisią wróżką. Próbuje jednak robić wszystko, by zapobiec wypełnieniu się tej przepowiedni.
Mimo, że powyższy opis brzmieć może jak fabuła filmu kryminalnego, określiłabym go jednak mianem komedii. Temat wydaje się być poważny, jednak “Liza, lisia wróżka” pełna jest zabawnych scen i zaskakujących zwrotów akcji. Nie brakuje w niej również elementów fantastycznych.
Klimatu produkcji dodaje także ścieżka dźwiękową, w której prym wiedzie przewodnia piosenka w języku… japońskim. Kryminalny film komediowy o lisiej wróżce z japońską muzyką... Brzmi dziwnie? Warto jednak zobaczyć ten film, by przekonać się na własne oczy, że z takiego połączenia może wyniknąć coś ciekawego!
- Dusza i ciało (Testről és Lélekről), reż. Ildikó Enyedi
Jak to się stało, że węgierski film, którego akcja toczy się w rzeźni dostał się do piątki najlepszych nieanglojęzycznych filmów podczas Oscarów z 2019 roku? A może to właśnie ten naturalizm był jedną z przesłanek, dla której “Dusza i ciało” została doceniona przez krytyków filmowych na całym świecie (mimo wszystko warto jednak podkreślić, że kilka scen może być nieco ciężkostawnych dla wegetarian).
Główna bohaterka to Mária, nieco aspołeczna dziewczyna z problemami, której skrupulatność przywodzić może na myśl postać Adasia Miałczyńskiego. Jej delikatność kontrastuje jednak z zawodem, który wykonuje - jest bowiem kontrolerem jakości w rzeźni. Oglądając niektóre sceny ma się wrażenie, że to węgierska wersja “Dnia świra”. “Ostry”. Dosłowny przekaz Marka Koterskiego został jednak zastąpiony delikatnością i wrażliwością. I nie ma się czemu dziwić - w końcu to film, w którym prym wiodą kobiety (zarówno główna aktorka, jak i reżyser to kobiety).
Pomimo swojej nieśmiałości głównej bohaterce udaje jednak nawiązać relację z dyrektorem rzeźni. Sama prawdopodobnie nie zdobyłaby się na odwagę, by rozpocząć taką relację. Udało się to jednak dlatego, że skutkiem splotu okoliczności okazało się, że mają takie same sny, w których spotykają się jako... łania i jeleń. Choć może zabrzmieć to nieco kuriozalnie, zdecydowanie nie jest to powód, by rezygnować z oglądania filmu - w końcu z jakiegoś powodu “Dusza i ciało” została nominowana do Oscarów.
Film pokazuje świat osób, spędzających wiele czasu w swojej głowie - analizują, planują, przewidują wiele interakcji społecznych. Mamy więc szansę, by spojrzeć na rzeczywistość ich oczami i doświadczać tych emocji, które blokują ich przed pełnym kontaktem ze światem zewnętrznym. Jako widzowie czasami chcielibyśmy krzyknąć do bohaterów: “powiedz wprost, co czujesz, zaoszczędzi ci to wiele niepotrzebnego zamieszania!”. Łatwo jest nam jednak doradzać z perspektywy fotela. Pytaniem otwartym pozostaje jednak, czy każdy z nas nie ma w sobie trochę takiej Márii oraz czy sami zawsze potrafilibyśmy odnaleźć się w sytuacjach, których doświadcza główna bohaterka?
- Papryka, sex i rock'n'roll (Made in Hungária), reż. Gergely Fonyó
Obecność musicalu w tym zestawieniu może nieco dziwić. Nie sposób było jednak pominąć węgierskiego “Grease”. Chociaż oryginalny tytuł filmu to “Made in Hungária”, to jego polska nazwa to “Papryka, sex i rock'n'roll” (czyżby filmy z seksem w tytule lepiej się sprzedawały?).
Akcja filmu toczy się w latach 60 XX wieku na terenie komunistycznych Węgier. Miki, młody chłopak, wraca do swojej ojczyzny po czteroletnim pobycie w Stanach Zjednoczonych przesiąknięty wprost amerykańskim stylem życia. Marzy o tym, by występować na scenie i porywać tłumy do rock'n'rolla. Nie jest to jednak zachowanie akceptowane przez ówczesne komunistyczne władze, które robią wszystko, by Węgrzy nie mieli nic wspólnego ze “zgniłym zachodem”.
Węgierski musical oparty został na kontraście pomiędzy kolorowymi młodymi ludźmi a policją reprezentującą aparat państwowy, a także pomiędzy “kolorowym ptakiem” kochającym wolność, a rzeczywistością komunistycznych Węgier. Warto zobaczyć go, by przekonać się, jak w zabawny sposób można pokazać niełatwą przecież węgierską rzeczywistość komunizmu.
Opisując “Paprykę, sex i rock'n'roll” nie sposób oczywiście pominąć jego całej ścieżki dźwiękowej, która skomponowana została przez Miklósa Fenyego. Muzykę dopełniają też kolorowe i dynamiczne choreografie. To zdecydowanie pozycja obowiązkowa dla miłośników musicali.
- Sens życia oraz jego brak (VAN valami furcsa és megmagyarázhatatlan), reż. Gábor Reisz
Mimo, że Áron ma już prawie trzydzieści lat, nadal nie może odnaleźć się w świecie. Miał co prawda dziewczynę, ich związek jednak nagle się zakończył. Po rozstaniu nie ma już nic do stracenia - kupuje bilety do Lizbony, w której chce rozpocząć nowe życie (nie jest to co prawda decyzja podjęta na trzeźwo). Ucieczka wydaje się być idealnym sposobem na rozwiązanie wszystkich jego problemów - samotnością, brakiem pracy, nadopiekuńczymi rodzicami. Czy jednak sama zmiana miejsca zamieszkania jest w stanie to wszystko naprawić?
“Jak żyje młode pokolenie Węgrów, które podobnie jak nasi kukizowcy czuje się upokorzone, zepchnięte na margines, pozbawione perspektyw?” - pyta w recenzji filmu, która ukazała się na łamach “Polityki” Janusz Wróblewski. Czy na pewno chodzi tu jednak o pokolenie, które nie może odnaleźć się na rynku pracy (pomimo wyższego wykształcenia), czy może o pokolenie, któremu rodzice wyrządzili niemałą krzywdę, tak bardzo przywiązując je do siebie?
To film o ludziach w średnim wieku, którzy nie są w stanie odnaleźć się w społeczeństwie. Pomimo trzydziestu lat na karku nie są w stanie sami zarobić na chleb - nie mówiąc już o utrzymywaniu normalnych relacji damsko-męskich.
“Sens życia oraz jego brak” to kolejny już wymieniony przeze mnie film, którego opis przywodzić nam może na myśl dramat. Mimo wszystko nazwałabym go jednak komediodramatem, z uwagi na to, że pomimo swojego ogólnego refleksyjnego przekazu, pełen jest zabawnych scen.
Reżyserowi udało się także oddać klimat Budapesztu, a w szczególności nocnego życia stolicy Węgier. Jego dopełnieniem jest jeszcze muzyka (której jednym z autorów jest również reżyser) i to chociażby dla niej warto zobaczyć ten węgierski film o ponadprzeciętnie długiej nazwie.
To oczywiście jedynie kilka pozycji z obszernej kinematografii naszych bratanków. Węgierskie filmy, które warto obejrzeć można by przecież wymieniać w nieskończoność. Nie można przecież pominąć takich produkcji jak chociażby: "Duży zeszyt", "Miłość i hazard", "Plac Moskwy", “Los utracony”, “1956 Wolność i miłość”, czy “Niepochowany”...
Na początek zachęcam jednak do zapoznania się z jedną z opisanych przeze mnie pozycji. Po oswojeniu się już nieco z węgierskim kinem, warto już na własną rękę zacząć zagłębiać się w kinematografię Madziarów. Przyjemnych seansów!
Olga Groszek