- 68 widoków
Rozdział 3
Chodzi o to, żebyśmy się czuli bezpiecznie, czyli żebyśmy prowadzili taką politykę, jaką chcemy i Amerykanie powinni nam zagwarantować, że możemy ją prowadzić swobodnie. Z punktu widzenia Polski jest to podejście słuszne i sprawiedliwe, ale nie musi nim być z punktu widzenia Waszyngtonu. Amerykanie nie chcą się aż tak wiązać. Na to się nakłada jeszcze niechęć Niemiec, żeby Amerykanie zakotwiczyli się mocniej w Europie Środkowowschodniej, bo Niemcy uważają, że to jest wyłączna przestrzeń oddziaływania ich kapitału i wpływów politycznych.
Bazy NATO w Polsce
W dobie piwotu na Pacyfik oraz wobec faktu, że Amerykanie słabną i odchodzą z Europy – Polska staje się bardzo ważna. Ponieważ Polacy zazwyczaj za darmo świadczyli światu usługi w chwilach przełomu, Amerykanie nie zrozumieli jeszcze, że muszą się nieco wobec nas postarać.
Bazy w Polsce to trudny temat, skomplikowany dla wszystkich zainteresowanych, bo każdy z zainteresowanych dba o swoje własne interesy.
Z perspektywy Sojuszu Północnoatlantyckiego rozszerzanie Sojuszu i budowa nowych baz wojskowych to same plusy. Budowa baz w aspekcie gospodarczym dla regionu, w którym są one zorganizowane czy usytuowane, to też wartość dodana. Dla żołnierzy to są nowe tereny, nowe miejsca szkoleniowe, dostęp do nowych poligonów. Zagrożenia pojawiają się po stronie politycznej.
W tej sprawie wszystko jest polityką w najściślejszym tego słowa znaczeniu, dlatego że dotyczy bezpieczeństwa. Swój interes ma Rosja, inne interesy mają państwa bałtyckie, inne interesy z kolei ma Polska, inne interesy mają Niemcy i Stany Zjednoczone. Nie istnieje wspólnota interesów – ani my nie mamy takich samych jak Niemcy, ani Niemcy takich jak Estonia. A Estonia oczywiście nie ma takich jak Rosja, która próbuje testować spójność Sojuszu i stąd jest ta różnica.
Polega to na tym, że zupełnie inne wyobrażenia na temat bezpieczeństwa w Europie mają przede wszystkim Niemcy, a inne Amerykanie. Na to się nakłada jeszcze to, że Amerykanie mają poważne problemy budżetowe z utrzymaniem swoich sił zbrojnych, zwłaszcza wojsk lądowych – to po pierwsze, a po drugie - dokonują piwotu na Pacyfik i muszą wydawać pieniądze na co innego, a nie na wojska lądowe w Europie. Po trzecie – Amerykanie wolą rotacyjną obecność dlatego, że jest znacznie tańsza, bo nie trzeba targać całego majdanu z żonami żołnierzy, dziećmi i przedszkolami przewozić do państwa zainteresowanego.
Wystarczy tylko trochę sprzętu i czasami ćwiczenia i na dodatek wtedy ci żołnierze, i to jest bardzo ważne, co chcę powiedzieć, nie są zakładnikami polityki regionalnej sojusznika. Bo o co chodzi tak naprawdę z tymi wojskami amerykańskimi na stałe, które miałyby stacjonować u nas?
Chodzi o to, żebyśmy się czuli bezpiecznie, czyli żebyśmy prowadzili taką politykę, jak chcemy i Amerykanie mieliby nam gwarantować, że możemy ją prowadzić swobodnie. Z punktu widzenia Polski uważam, że to jest podejście słuszne i sprawiedliwe, ale to nie musi być tak samo z punktu widzenia Ameryki. Amerykanie nie chcą się aż tak wiązać. Na to się nakłada jeszcze niechęć Niemiec, żeby Amerykanie zakotwiczyli się mocniej w Europie Środkowowschodniej, bo Niemcy uważają, że to jest wyłączna przestrzeń oddziaływania ich kapitału i wpływów politycznych i niepotrzebne są im jakiekolwiek niepokoje wskutek ewentualnej zwiększonej obecności amerykańskiej.
Niemcy chcą mieć święty spokój, Niemcy chcą spokoju w Unii, Niemcy chcą spokoju w gospodarkach, które współpracują z gospodarką niemiecką, które odbierają czy współtworzą towary eksportowe wypracowane przez gospodarkę niemiecką, a z eksportu pochodzi nawet około 50 proc. niemieckiego PKB.
Niemcy są uzależnieni od kroplówki świętego spokoju i nie muszą mieć tożsamych z nami interesów. Po to jest nasze NATO, do którego wchodziliśmy, i musimy jako Polacy zadać sobie pytanie: Jaka jest jego konstrukcja w tej chwili i czego możemy oczekiwać od Sojuszu?
Oczywiście gdybym był politykiem, nie mówiłbym tego tak wprost, bo Polsce zależy na tym, żeby NATO było rękojmią bezpieczeństwa nawet w sensie werbalnym. Żeby nikt tego nie podważał.
Musimy jednak zdawać sobie sprawę, jakie są realia. Dlatego wszyscy się napinają i prężą, dlatego wyraźnie widać, że Niemcy chcą czego innego, Amerykanie czego innego, a my jeszcze zupełnie czegoś innego i jesteśmy nieco rozgoryczeni, że inni partnerzy nie chcą zrozumieć, wydawałoby się przecież, naszych słusznych postulatów.
Jesteśmy w NATO, kochamy Was – ludzie Zachodu, dlaczego nie dacie nam tych baz? Przecież chcemy być z Wami, poczuć się bezpiecznie. To, co powiedziałem, to jest po prostu czysta geopolityka i wreszcie nauczmy się ją stosować, bo właśnie brak jej stosowania skutkuje rozgoryczeniem i tego typu pytaniami. Nie ma jedności w Sojuszu, po prostu, a jej brak wynika z różnego rozdziału ryzyka, które z kolei wynika z różnego położenia geograficznego państw względem zagrożenia.
W roku 1939 nie było NATO, ale sojusze były podpisane, a gwarancje przyznane. Warto pamiętając tamte doświadczenia zastanowić się, do jakich struktur wstąpiliśmy przed kilkunastu laty? Co to był za Sojusz, jakie stowarzyszenie wojskowe państw?
To był Sojusz, który wygrał zimną wojnę ze Związkiem Sowieckim. Do tego został powołany przez Amerykanów.
Była to realizacja polityki powstrzymywania wpływów Związku Sowieckiego w wymiarze wojskowym.
Po upadku muru berlińskiego, wierząc, że dobrnęliśmy do końca historii uznaliśmy, że zajęliśmy wreszcie sprawiedliwe miejsce po tym długim biegu i możemy odetchnąć.
Wkrótce się okazało, że jednak tak nie było. Wszystko płynie, ulega stałym zmianom i teraz musimy sobie zredefiniować nasz udział w zmieniającym się aktywnie układzie.
Zauważyliśmy już chyba, że Sojusz nie chce się w pełni zredefiniować pod kątem naszych interesów i naszych pomysłów tutaj nad Wisłą. Najwyższy czas zastanowić się nad tym, jak samodzielnie dźwignąć odpowiedzialność i adekwatnie podejmować decyzje w tym zakresie bez oglądania się na sojuszników. Oczywiście nie wolno nam występować z NATO – wręcz przeciwnie, powinniśmy tym bardziej dbać o to, żeby dążenia członków Sojuszu były spójne, oraz żeby NATO realizowało przede wszystkim nasze interesy.
Kwestię baz musimy rozegrać inaczej, bez niepotrzebnych krzyków.
Powinniśmy rozegrać sprzeczne interesy państw wewnątrz Sojuszu. Jednocześnie należy pamiętać, że Polska jest położona w takim miejscu, że bardzo trudno jest przetrwać w sytuacji, gdy nie ma kolektywnego systemu bezpieczeństwa w Europie, takiego jak NATO na przykład albo część Unii Europejskiej.
Widzimy jednak, że obecnie te konkretne struktury już nie tak bardzo zapewniają kolektywne bezpieczeństwo. W sytuacji silnego państwa rosyjskiego i silnego państwa niemieckiego tradycyjnie bardzo trudno nam utrzymać suwerenność, czyli zdolność do własnego gospodarowania przestrzenią kraju oraz wyboru własnej drogi rozwojowej.
Tak bardzo polubiliśmy Unię Europejską i NATO, wierzymy bowiem, że systemy ponadnarodowe, kolektywne, konstruktywistyczne, równoważące wpływ Rosji i Niemiec, zagwarantują naszą niepodległość. Dlatego podobał się nam pomysł Wilsona, Liga Narodów itd. Tylko że bezpieczny porządek w Europie chyba nie jest w stanie przetrwać, jeżeli nie ma dominującego gracza, który go utrzymuje w ryzach.
Amerykanie akurat słabną po 2008 roku, kryzys finansowy osłabił gospodarkę Stanów Zjednoczonych. Dwie lądowe wojny na Bliskim i Środkowym Wschodzie zmęczyły Amerykę. To się nazywa imperial overstretch. Na dodatek Amerykanie mają problem na zachodnim Pacyfiku, gdzie są kwestionowane normy prawa międzynarodowego, które oni narzucili jako zwycięzca II wojny światowej. Muszą koncentrować na tym obszarze swoją uwagę, bo tam wzrastają w wielkim tempie Chiny. Pamiętajmy, że Amerykanie nie traktują Rosji jako przeciwnika tej samej wagi co Państwo Środka.
Może też trochę jest tak, że kraje Zachodu, w tym i Stany Zjednoczone, bardzo chcą przestrzegać podpisanych umów, a Rosja jakoś niekoniecznie się do tego kwapi. Myślę tutaj o tym, co zostało podpisane, gdy trwały negocjacje dotyczące przyjęcia między innymi Polski i krajów tej części Europy do NATO, że tutaj baz nie będzie, że tylko wschodnie landy przyłączone do Niemiec będą w granicach Niemiec, ale tam też baz nie będzie, bo po prostu NATO nie przesunie się na wschód.
Kiedy trwały negocjacje w sprawie przyjęcia Polski i innych krajów do NATO, obiecano Rosjanom, że nowych baz nie będzie, że w zasadzie militarnie, jako struktura, NATO nie przesunie się na wschód. Ale powiedzmy sobie szczerze… Czy my, Polacy, podpisywaliśmy cokolwiek, jesteśmy do czegoś traktatowo zobowiązani?
Zatem dla nas to nie ma żadnego znaczenia, papier wszystko przyjmie. Wszystko płynie i się zmienia, traktaty wyczerpują swoją formułę i gdybyśmy mieli wystarczającą siłę polityczną, żeby wpłynąć na naszych sojuszników, to nikt by nie wspominał o tym, że było zobowiązanie do niestacjonowania wojsk. To nie jest kwestia jakichś aksjologii, tylko to jest kwestia otwartych interesów. Musimy się zastanowić, kto jest silniejszy w tej rozgrywce.
Czy Niemcy są w stanie przeforsować swoją opcję i narzucić Amerykanom, czy przekonać Amerykanów, żeby aż tak bardzo nie naciskali NATO?
Powinniśmy używać argumentów geopolitycznych, dlatego że tak naprawdę Polska z powodu geografii wschodniej flanki NATO jest bardzo ważna dla Stanów Zjednoczonych w Europie. Niektórzy twierdzą nawet, że Polska jest koniem trojańskim Ameryki w Europie.
To oczywiście jest duże uproszczenie, ale w dobie piwotu na Pacyfik oraz wobec tego, że Amerykanie słabną i odchodzą z Europy – Polska staje się bardzo ważna. Tyle tylko, że w związku z tym, iż Polacy zazwyczaj za darmo pomagają światu i sojusznikom w chwilach próby, Amerykanie nie zrozumieli jeszcze, że muszą się nieco postarać.
Chodzi o to, że o amerykańskim planie, który polega z grubsza na tym, że – dobrze, jesteśmy teraz słabi, mamy chwilę słabości i odchodzimy na Pacyfik, tam szykujemy się do morsko-powietrznych ewentualnych konfrontacji i tak musimy modelować swoje siły zbrojne. No, ale – pamiętajcie – może kiedyś wrócimy na Stary Kontynent, bo przecież tak naprawdę o to walczyliśmy w I i w II wojnie światowej oraz w zimnej wojnie, żeby być obecni w tej Europie i żeby nikt inny jej nie zdominował.
W tej chwili Niemcy się borykają z problemami, nie zdominują Europy, mają krępującą ich Unię Europejską, która jest stosunkowo słaba, więc my, Amerykanie, mamy czas.
Wyznaczmy dwóch takich swoich pełnomocników do prowadzenia takiej polityki dobrej dla nas. Geografia nakazuje, że powinny to być Polska i Rumunia. Polska, bo kontroluje cieśninę lądową na Nizinie Środkowoeuropejskiej i będzie zwornikiem na flance do państw bałtyckich i Ukrainy. I Rumunia, która otwiera Europę na basen Morza Czarnego i na Rosję, i na Kaukaz, i która jest zwornikiem Morza Czarnego.
Z punktu widzenia geostrategii te dwa państwa są kluczowe w strategii amerykańskiej.
Istotne jest – jaką my sami widzimy dla siebie rolę i kto na to powinien wykładać pieniądze – my czy Amerykanie? I czy oś polsko–rumuńska ma bronić Europy od Wschodu przy pomocy Amerykanów. To jest pomysł. Amerykanie mówią o nim Intermarium. Podchwycili ten pomysł Międzymorza od Piłsudskiego i mówi się tutaj o Polsce i Rumunii jako o takich zwornikach geograficznych.
Te państwa są bastionem wobec pozycji naturalnej dla Rosji, bo to też wynika z geografii i ze strategii budowania stref buforowych. W sytuacji, gdy jakiś projekt kolektywny w Europie słabnie i nie ma innego dużego mocarstwa, Rosja naturalnie odbudowuje swoje strefy buforowe i my jesteśmy na tej liście państw buforowych odgradzających Rosję od Europy kolejni. To jest oczywiście właśnie kwestia czasu oraz analizy sił wszystkich graczy. Bo pamiętamy, co zrobiliśmy w 1939 roku, gdyśmy weszli jako pierwsi do nowej rozgrywki o nowy ład, zupełnie jako pierwsi weszliśmy w tę rozgrywkę, i jak skończyliśmy w 1945 roku?
Prezydent Andrzej Duda ogłosił właśnie swoje plany, jeśli chodzi o podróże zagraniczne. Pierwsza z wizyt będzie wiodła do Estonii, do Tallina dokładnie w rocznicę podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. To jest dobry moment, żeby postępować w sposób oczywiście subtelny, bo nie chodzi o to, żeby realizować wszystko od razu. To musi być gra na wielu instrumentach, ale na pewno nowe rozdanie by się przydało, na wszystkich kierunkach zresztą.
Prezydent Duda wyraźnie powinien dać do zrozumienia, że Polacy zaczynają myśleć autonomicznie.
Wewnątrzsterownie, nie zewnątrzsterownie w pełnym rozumieniu tego słowa. I nie chodzi o to, że się kogoś trzymamy.
Możemy się trzymać, jeśli uważamy, że to będzie zgodne z naszym interesem, jednak to my samodzielnie podejmujemy o tym decyzje, a nie jesteśmy wpychani przez jakieś myślenie starego typu albo dlatego, że się przyzwyczailiśmy to tego, że wypatrujemy gdzieś tam zachęt i dyrektyw za wszelką cenę. Chciałbym być dobrze rozumiany, nie chodzi o to, żeby coś radykalnie zmieniać. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, żeby nasze działanie było całkowicie wewnątrzsterowne, żeby to wynikało w pełni z kalkulacji interesu Rzeczypospolitej. Reszta jest środkiem tylko do osiągania danych celów.
Podam konkretny przykład: mamy kwestię obecności w Polsce stałych, dużych baz amerykańskich i naciskamy w tej sprawie NATO. Bo musimy na przykład zdać sobie sprawę, czy to jest realne i wyciągnąć z tego wnioski. Albo nierealne, bo Niemcy się sprzeciwiają, a Amerykanie nie mają wystarczająco licznych wojsk lądowych.
Gdybyśmy się zorientowali, że bazy w horyzoncie czasowym 5 czy 10 lat są nierealne – będziemy musieli modernizować siły zbrojne autonomicznie. Zastanowić się bardzo poważnie, jak to zrobić, żeby nie polegać na tym, że NATO nam pomoże w trzecim dniu wojny, tylko się zastanowić nad własnym autonomicznym planem, w ogóle nad zdolnością do przetrwania. To jest fundamentalna zmiana.
Proszę zwrócić uwagę, że jeżeli kogokolwiek pytamy w Polsce o zagrożenie wojenne, to otrzymujemy uspokajającą odpowiedź, że przecież NATO nam przyjdzie z pomocą, NATO nam przyjdzie..., w Brukseli planują...
Owszem, planują przyjście nam z pomocą, a jeśli Niemcy postawią się okoniem? Przecież nie możemy liczyć na sąsiadów; Czechy, Słowacja, Litwa czy nawet Rumunia, te państwa nie dysponują siłami zbrojnymi mogącymi znacząco zmienić układ sił czy wydarzeń natury militarnej.
Jeśli Andrzej Duda usłyszy w Berlinie twarde: nie, nie będzie baz, my jako Niemcy się nie zgodzimy na to, żeby u Was były bazy NATO, to powinien wrócić wówczas do Warszawy i zastanowić się nad autonomiczną strategią, która adekwatnie znajdzie właściwy punkt ciężkości. Jak na razie nie jesteśmy wielkim mocarstwem. Jesteśmy cały czas na dorobku.
Nie dysponujemy bronią atomową i nie możemy po prostu, ot, stwierdzić, że jesteśmy bezpieczni. Jeżeli najbliższy nasz partner gospodarczy wyraźnie daje do zrozumienia, że nie akceptuje, aby bazy amerykańskie, które dadzą nam poczucie bezpieczeństwa, były lokowane na naszej ziemi, to jest dla nas przecież wyraźny sygnał. Zwłaszcza w obliczu wojny na Ukrainie, zaboru Krymu, totalnego złamania porozumienia budapeszteńskiego.
Czego jeszcze Polacy potrzebują, żeby przejrzeć na oczy?
I kolejne pytanie, czy polska gospodarka wytrzyma radykalne przeorganizowanie polityki bezpieczeństwa?
Przestawiona na procedurę (prawie) wojenną też nie zdaje egzaminu, bo dzieje się to kosztem ludzi, żywności, obrotu kapitału, wymiany handlowej. Nikt nie jest w stanie tego wytrzymać. Niemcy przegrały I wojnę światową w wyniku blokady morskiej, bo nie miały zasobów wojennych, żeby produkować żywność i amunicję.
W Europie sytuacja wygląda następująco: Rosjanie grają o nowy ład bezpieczeństwa w Europie, o stworzenie nowej architektury, najlepiej koncertu mocarstw. Twierdzą, że wezmą w nim udział dlatego, iż potwierdzają to czynami na przykład na Ukrainie: zobaczcie, bez nas nie da się stworzyć stabilnego systemu.
Chcą zająć w nim komfortowe miejsce, które z kolei umożliwi im wzięcie udziału w nowym rozdaniu gospodarczym w Europie, które się szykuje w ogóle w świecie Zachodu.
W obliczu słabnięcia świata Zachodu w relacji do azjatyckich tygrysów, a zwłaszcza do Chin, dla wielu państw będzie to zupełnie nowa sytuacja.
Zmieni się świat, który znamy po II wojnie światowej, a Rosjanie chcą wziąć w nim udział, są słabi ekonomicznie, nie są traktowani poważnie jako partner gospodarczy, z wyjątkiem może surowców, szczególnie energetycznych. Muszą więc albo grać twardo surowcami, albo muszą pokazać, że mają siły zbrojne, że nie da się stworzyć bez nich stałej, stabilnej architektury bezpieczeństwa na świecie, która zapewni swobodną wymianę dóbr i usług oraz bezpieczeństwo handlowe.
Tak jak to już było w historii, bo bez nich nie udało się po II wojnie światowej, bez nich de facto nie udało się też na przykład w wojnie napoleońskiej. Tak to jest, od kiedy caryca Katarzyna wprowadziła Rosję do Europy w sensie geopolitycznym. Historia ich tego uczy i chodzi o to, że musimy sobie zdawać sprawę, że mogą dostać to miejsce.
Oczywiście, znowu z powodu geografii historia Polski i Rosji to pokazuje, mamy stałe punkty kolizyjne. Od kiedy I Rzeczpospolita ustaliła swoje granice i zetknęła się z państwem moskiewskim, trwała – i nadal trwa – rywalizacja w Europie Środkowowschodniej o wpływy geopolityczne. Stąd tak nasza historia wygląda i I Rzeczpospolita przegrała tę konfrontację. Później zdobyliśmy niepodległość w II Rzeczypospolitej, bo wygraliśmy chwilowo konfrontację z osłabioną Rosją. Krótko potem nasza niepodległość została znów zgaszona z powodu upadku systemu kolektywnego i naszej słabości połączonej z brakiem efektywnego połączenia komunikacją z sojusznikiem brytyjskim i francuskim. Tymczasem Niemcy zaczęły znowu rosnąć w siłę i zażądały dogrywki po I wojnie światowej, a Rosja się odbudowała jako Rosja sowiecka i nie było między nimi miejsca na polską niepodległość. Zwłaszcza w obliczu tego, że Amerykanie byli poza Europą i nie funkcjonowała Liga Narodów. Później w wyniku dogrywki w II wojnie światowej znaleźliśmy się strefie sowieckiej. Takie są bezwzględne zasady geopolityki.
W polityce – jak w biznesie. Po to dysponuje się szeroko pojętą siłą, żeby pokonywać innych i by mieć moc sprawczą, czyli robić, co się chce, albo co jest dla mnie dobre, a niekoniecznie już dla innych. Po prostu.
W ten czy inny sposób, czy gospodarczo, czy politycznie, czy – to już ostateczność – wojskowo. Ktoś jest bogatszy, ktoś jest biedniejszy, ktoś jest lepiej ustawiony na scenie, ktoś ma większe terytorium, ktoś ma lepsze karty w ręku. Przyrodnicze realia w polityce. Tak świat wygląda po prostu od zawsze.
Sierpień 2015
Fragment książki "Przyszłość jest prologiem" Jacka Bartosiaka, wydanej nakładem Zona Zero sp. z o.o w 2019 roku.