11 marca premier Węgier Viktor Orbán ogłosił wprowadzenie w kraju stanu zagrożenia, który 30 marca został przedłużony na czas nieokreślony. Nikt nie wie jak długo przyjdzie znosić ograniczenia i trudności spowodowane epidemią. Dotknęły one, wraz ze wszystkimi obywatelami, także węgierską Polonię.
PUSTE PÓŁKI, PUSTE ULICE
O tym jak z dnia na dzień życie uległo zmianie opowiadają Polacy z Budapesztu. Katarzyna Takácsné Kalińska, mieszkająca od 30 lat na Węgrzech: "W pierwszych dniach zapanowała lekka panika. Na drugi dzień w sklepach pojawiły się puste półki. Ludzie wykupywali cukier, ryż, mąkę, makarony, konserwy, środki czystości. Brakowało mięsa.” „Na Węgrzech efekt był bardzo podobny do tego, co widzieliśmy w Polsce. Tak wyczyszczonych sklepów jeszcze w swoim życiu nie widziałem. Zniknęły produkty, które można dłużej przechowywać. - opowiada Piotr Kaczmarek, który od 8 lat mieszka w węgierskiej stolicy - Przez dwa dni nie mogłem kupić oleju. Odwiedziłem kilka sklepów próbując go znaleźć. Z założenia nie robimy większych zapasów, ale kiedy trafiłem wreszcie do marketu, w którym był olej - zresztą pracownicy nie zdążyli go wyłożyć na półki, znikał z palety - ja też wziąłem trzy butelki. Nie było za to problemu z papierem toaletowym.” Te pierwsze dni po wprowadzeniu stanu zagrożenia wspomina też ks. Krzysztof Grzelak TChr. - proboszcz polskiej parafii w Budapeszcie: „Wybraliśmy się z siostrą zakonną po zakupy i po raz pierwszy zobaczyliśmy w sklepie puste półki - zniknęły wędliny i mięsa. Spóźniliśmy się z naszymi zakupami o jeden dzień. Siostra znalazła w lodówce ostatnie opakowanie mięsa mielonego. Po kilku dniach półki w sklepach na powrót się zapełniły. Minęły pierwsze emocje i nastał większy spokój.” Podobnie jak polski rząd, tak i węgierski zapewniał obywateli, że w kraju, który produkuje tak dużo żywności, nie zabraknie jej, a z powodu malejącego eksportu w magazynach jest wręcz nadmiar artykułów spożywczych. Kiedy ludzie zobaczyli na powrót pełne półki uspokoili się, a kolejki i nerwowe zakupy ustały.
Katarzyna Kalińska
Węgrzy poważnie podeszli do apeli władz, żeby się izolować, nie wychodzić bez potrzeby na dwór, nie gromadzić się - wszystko po to, żeby uniknąć szerzenia się epidemii. „Żyje się normalnie, tylko w zwolnionym tempie. Wszystko jest odwołane, wszytko jest w zawieszeniu. Węgrzy są bardzo towarzyskim społeczeństwem, są rodzinni, ale teraz się izolują. Ulice są puste, pusto jest w restauracjach. Większe sklepy, które nie handlują żywnością są czynne tylko do 15:00. Kina, teatry i inne instytucje, które tworzyły zbiorowe życie, zostały zamknięte. - mówi ks. Krzysztof - Trzeba ten czas przeczekać, inaczej go sobie zorganizować.” Katarzyna Takácsné Kalińska dodaje: „Trudno jest wytrzymać w domu cały czas i trudno jest tą konieczność wytłumaczyć młodym ludziom. Ale staramy się podchodzić do tego odpowiedzialnie. Społeczeństwo jest w miarę zdyscyplinowane. Miasto jest jak wymarłe, w autobusie czy tramwaju jadą dwaj, trzej pasażerowie. Na początku starsze osoby nie rozumiały do końca skąd te zakazy i ograniczenia i wiele z nich starym zwyczajem wychodziło do południa robić zakupy. Zaczęto szczególnie do nich apelować, żeby zostały w domu i to poskutkowało. Młodsi ludzie, sąsiedzi są proszeni o pomoc w robieniu im zakupów, dostarczaniu leków. To jest też odpowiedzialność lokalnych samorządów.” Na pytanie o kontakty z rodziną i przyjaciółmi pani Katarzyna dodaje: „Nasze kontakty towarzyskie ograniczamy do telefonów i komunikatorów internetowych. Nie spotykamy się z nikim.” Tak samo wygląda „życie towarzyskie” Darii i Piotra Kaczmarków: „Nie spotykamy się z innymi osobami, mimo że mamy tutaj i polskich i węgierskich znajomych. Utrzymujemy ten kontakt przez komunikatory internetowe, często ze sobą rozmawiając, wymieniając informacjam jak sobie na co dzień radzimy. Kontakty z rodziną w Polsce także utrzymujemy przez internet. Mieszkając od tylu lat na Węgrzech staraliśmy się często odwiedzać rodziców w Polsce. Raz na miesiąc, najdalej raz na dwa miesiące jeździliśmy do Wrocławia na przedłużony weekend.” Teraz siłą rzeczy te wyjazdy ustały. W życiu rodziny pojawiają się też inne problemy: „Jesteśmy dość aktywni, dużo podróżujemy. Często robiliśmy weekendowe wypady zagraniczne. W obecnej sytuacji jeżeli gdzieś wychodzimy w weekend to do lasu, w totalną głuszę, gdzie nie spotykamy innych ludzi. Ale zarówno dzieci jak i my już odczuwamy skutki takiego funkcjonowania w zamknięciu.”
CODZIENNOŚĆ W CZTERECH ŚCIANACH. PYTANIA BEZ ODPOWIEDZI
Państwo Kaczmarkowie
Państwo Kaczmarkowie mają troje dzieci: 10-letniego Szymona, ucznia czwartej klasy szkoły podstawowej, 6-letnią Weronikę, która chodzi do przedszkola i 1,5-rocznego Tomka - podopiecznego żłobka. Teraz rodzina spędza wspólnie całe dnie w czterech ścianach swojego mieszkania. Dni powszednie podporządkowane są nauce Szymona i pracy zawodowej jego rodziców: „Nasi pracodawcy zapewniają możliwość pracy zdalnej. Moja firma wprowadziła zalecenie takiej formy pracy na tydzień przed ogłoszeniem stanu zagrożenia na Węgrzech. Od ogłoszenia go wszyscy zostali wysłani do pracy w domu, a biuro zostało zamknięte. Moja żona także pracuje z domu. Szkoły, przedszkola i żłobki są zamknięte, więc dzieci są z nami cały czas. Mamy ramowy harmonogram dnia, jego rytm wyznacza szkoła Szymona. W zależności od tego jak szybko synowi uda się uporać z zadaniami przysłanym przez nauczycieli, tak szybko możemy zająć się swoją pracą. Ja siadam do pracy w pierwszej kolejności, następnie po mnie swoje obowiązki wykonuje żona. Mamy też wyznaczony czas na obiad, wspólne wyjście na dwór (z dziećmi wychodzimy na podwórko przy domu, żeby maksymalnie ograniczyć kontakt z osobami z zewnątrz) i wieczorny czas wspólny dla rodziny. To nie jest sztywny harmonogram, ale staramy się go trzymać, żeby zmieścić się ze wszystkim obowiązkami w pewnych ramach czasowych.”
Państwo Katarzyna i László Takács także spędzają czas w domu. Do domu ściągnęli ich synowie - 21-letni student Tomasz i 18-letni gimnazjalista Bartłomiej. „Mąż pracuje teraz z domu. Ja bywam w biurze incydentalnie, mam polecenie żeby pracę wykonywać zdalnie. Nie mogę pracować w taki sam sposób jak do tej pory. Pracuję w Domu Polskim i Polskim Ośrodku Kulturalno - Oświatowym, organizujemy wiele kulturalnych wydarzeń dla Polonii na Węgrzech, a teraz nie możemy tego robić, ponieważ wszelkie imprezy są odroczone i nie wiemy do kiedy. Mamy nadzieję, że za kilka miesięcy życie wróci do normy. - opowiada pani Katarzyna - „W domu staramy się wyznaczać sobie rytm dnia, podobnie jak to było dotychczas. Wstajemy, jemy śniadanie. Każdy na szczęście jest zaopatrzony w elektronikę, siada i pracuje. Uczelnia wysyła starszemu synowi zajęcia, organizowane są wideokonferencje, konsultacje. Gimnazjum do którego chodzi młodszy syn także organizuje spotkania i lekcje on-line, dostaje zadania przez e-mail. Nawet z Ogólnokrajowej Szkoły Polskiej na Węgrzech otrzymuje regularnie zadania i lekcje.Teraz się okazuje na ile jest nam potrzebna i przydatna nowoczesna technika. Zdarza się, że naraz przez telefony załatwiamy wszyscy swoje sprawy służbowe i towarzyskie. Nie jest to łatwe, bo nie możemy się od siebie odseparować. Trzeba do tego podchodzić z wielką cierpliwością i zrozumieniem. Staramy się umilać sobie te dni jak tylko jest to możliwe, mamy czas na wspólne, rodzinne posiłki.”
Jest wiele pytań bez odpowiedzi. Pojawiają się pewne obawy co do bliższej i dalszej przyszłości. Ks. Krzysztof nie umie na razie odpowiedzieć na pytanie, czy uda się zorganizować różne, zaplanowane od dawna uroczystości: „Siostry, które pracują w naszej parafii prowadzą katechezy sakramentalne, przygotowujące dzieci do Pierwszej Komunii Świętej w maju. Teraz zastanawiamy się, czy ta uroczystość, tak ważna dla naszej wspólnoty, będzie miała miejsce, czy też będziemy musieli ją przenieść. - i dodaje -„Są w naszej parafii młodzi, którzy przygotowują się do sakramentalnego związku małżeńskiego. Na ogół są to pary mieszane, a śluby mają się odbyć w Polsce w najbliższych miesiącach. Teraz nie wiadomo, czy do ceremonii dojdzie w planowanym terminie, czy trzeba będzie ją przenosić.”
W obliczu spowolnienia gospodarki i bliżej nieokreślonych zmian, które czekają świat po przejściu pandemii pojawiają się też pytania o jej wpływ na ekonomię, tak w skali globalnej i krajowej jak i indywidualnej, rodzinnej. „Nie wiemy jaki wpływ będzie miała obecna sytuacja na globalną gospodarkę. Aktualnie nie obawiamy się o nasze zatrudnienie. - mówi Piotr Kaczmarek - Natomiast często myślimy o naszych przyjaciołach w Polsce, którzy pracują w obsłudze klienta, czy jako fizjoterapeuci. Najbardziej boimy się o nich. Mamy już informacje, że brakuje klientów, a firmy są zamykane.” Katarzyna Takácsné Kalińska także nie ma obaw o utrzymanie swojej rodziny: „Jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że nie będziemy zwolnieni z pracy, bo nie pracujemy w branżach które teraz najbardziej ucierpiały. Nie jest to turystyka, czy gastronomia, w których już dochodzi na Węgrzech do zwolnień. Na szczęście rząd podjął kroki, które mają zapobiec zwolnieniom na wielką skalę. Pracodawcy są proszeni, żeby umożliwić pracownikom pracę zdalną i stosować skrócony czas pracy, dostali też wiele ulg podatkowych. Osoby, które mają kredyty mieszkaniowe są do końca roku zwolnione z płacenia rat. To jest duża pomoc na czas zanim wrócimy do naszego dotychczasowego życia.”
W ŁĄCZNOŚCI Z TYM CO NAJWAŻNIEJSZE
Od niedzieli 22 marca weszło w życie zarządzenie Konferencji Episkopatu Węgier, które wprowadza Msze święte bez obecności wiernych. Ludzie mogą przychodzić indywidualnie do kościoła na modlitwę, ale nie mogą uczestniczyć w niedzielnej Mszy świętej. Zaleca się uczestnictwo w Eucharystii przez media. „Polacy uczestniczą głównie w transmisjach z Polski przez Internet lub telewizję satelitarną. Węgierskie radio i telewizja też daje takie możliwości. Tutejsze media, tak jak w Polsce, współpracują w tym względzie z państwem węgierskim. - wyjaśnia ks. Krzysztof Grzelak - Jako parafia musimy się temu podporządkować, aby koronawirus się nie rozprzestrzeniał, tym bardziej, że w naszej polonijnej wspólnocie mamy znaczą grupę seniorów. Zmiany dotyczą też sakramentu spowiedzi świętej. Biskupi wprowadzają możliwość spowiedzi wspólnotowej i uzyskania rozgrzeszenia, bez konieczności spowiedzi usznej. W ludziach, z racji na okres Wielkiego Postu i istniejącą sytuację zagrożenia jest pragnienie pojednania się z Panem Bogiem, więc dopuszczono taką możliwość. Natomiast podczas spowiedzi usznej i ksiądz i penitent muszą nosić maseczki, a spowiedź nie może się odbywać w konfesjonale, bo jest to za mała przestrzeń.” Codziennie o 20.30 w parafii ma miejsce wspólny różaniec, ks. Krzysztof odmawia go w kościele przed Najświętszym Sakramentem, a parafianie w domach. Polacy w Budapeszcie i na Węgrzech łączą się w ten sposób ze wszystkimi Polakami, aby wypraszać łaskę ustania pandemii.
„Zawsze zaczynaliśmy niedzielę Mszą świętą w kościele i dzieci są przyzwyczajone, że ten dzień zaczynał się od odwiedzenia polskiej parafii, a teraz kościoły są zamknięte. Na drzwiach wisi kartka z informacją, a Msze odbywają się bez udziału wiernych. - mówi Piotr Kaczmarek - Staramy się wytłumaczyć dzieciom w jak specyficznej sytuacji się znaleźliśmy, że wszyscy postępują tak jak my, że musimy być odpowiedzialni i przeciwdziałać temu, żeby problem się nie pogłębił i ludzie nie zaczęli masowo chorować i umierać. Ostatnie niedziele spędziliśmy w domu i pierwszy raz w życiu praktykowaliśmy Mszę świętą przez internet. Staraliśmy się do tego przygotować i my sami i nasze dzieci. Ubraliśmy się tak jak do kościoła, przygotowaliśmy otoczenie telewizora tak, żeby pojawiły się tam symbole religijne. Myślę, że udało się nam. Nie jest to to samo, ale dzieci się zaangażowały, my także.”
Dwujęzyczna rodzina pani Katarzyny także korzystała z transmisji Mszy świętej, żeby móc w niej uczestniczyć: „Kościoły są otwarte, ale tylko na indywidualną modlitwę. To smutne dla wszystkich osób wierzących, bo ani Msza święta, ani żadne nabożeństwa nie są sprawowane w obecności wiernych. Na szczęście mamy szansę na korzystanie z transmisji telewizyjny, internetowych czy radiowych. To jest czas odrodzenia się kościołów domowych i musimy się na to przestawić.”
„Odczuwamy tęsknotę za tym aby jednoczyć się z Chrystusem Eucharystycznym, kiedy już wszyscy razem będziemy mogli modlić się w świątyni. To co dzieje się teraz to są nasze rekolekcje. Teraz możemy docenić to, co normalnie mamy na co dzień, na wyciągnięcie ręki - obecność Pana Jezusa pod postacią Chleba” - podsumowuje ks. Grzelak.
Moi rozmówcy nie chcą jeszcze determinować swoich planów co do Wielkanocy. „Granice są zamknięte i nie wiemy, czy nie przyjdzie nam spędzać Wielkanocy tutaj, bez rodziny. - mówi Piotr Kaczmarek - Bardzo chcielibyśmy pojechać do Polski i nasze dzieci juz o tym mówią, bo święta kojarzą im się z Polską, ale niestety powoli przygotowujemy je do tego, że w tym roku możemy spędzać je sami w domu.” Katarzyna dodaje: „Jeszcze nie mamy planów na Wielkanoc. Zawsze święta - Boże Narodzenie i Wielkanoc - spędzamy raz na Węgrzech, a raz w Polsce. Na Boże Narodzenie byliśmy w Polsce, więc Wielkanoc mieliśmy spędzać na Węgrzech. Teraz pod dużym znakiem zapytania stoi czy uda nam się pojechać do teściów, czy będziemy musieli obchodzić ją w naszym małym gronie w domu. Czas pokaże, chociaż mówią, że najgorsze przed nami. Więc duchowo nastawiamy się na taką opcję.”
Ksiądz Krzysztof Grzelak zachęca, by jak najlepiej wykorzystać ten specyficzny czas: „Pan Jezus daje nam pewne zadnie w tym czasie. Tym zadaniem jest modlitwa i czynienie dobra. Jednym z wymiarów tego dobra jest samoograniczanie się, aby nie narażać innych na chorobę. To też pamięć o innych i kontakt z nimi, choćby przez telefon. Nie wolno koncentrować się tylko na sobie. Należy otwierać serce, pytać, sprawdzać czego potrzeba drugiemu człowiekowi, żeby nie stracił ducha, nie stracił nadziei. To jest naszym zadaniem jako ludzi wierzących i to jest nasze świadectwo wobec świata.”
Marta Dzbeńska-Karpińska
Autorka jest z wykształcenia politologiem i fotografem, redaktorką portalu wrodzinie.pl
Zdjęcia: Barbara Pál, Piotr Kaczmarek, archiwum domowe rodzin Takács i Kaczmarków