Chorwacja mierzy się ze wzrostem cen po tym, jak 1 stycznia 2023 roku zmieniła walutę z kuny na euro. – Wybór euro w czasie, kiedy mamy tak wysoką inflację, to trochę jak dolewanie oliwy do ognia – ostrzegał podczas dzisiejszej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki. Ostrzeżeniem może być też historia rozwoju gospodarczego Słowacji po przyjęciu wspólnej waluty. Raport w tej sprawie publikuje dzisiaj portal Postoj.sk. Szybkiego przejścia na euro nie planują więc nie tylko polskie władze, lecz także rząd w Budapeszcie.
Premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji prasowej. Fot. Paweł Supernak / PAP
1 stycznia 2023 roku strefa euro zaczęła liczyć już dwudziestu członków. Dołączyła do niej Chorwacja – która jednocześnie weszła także do strefy Schengen. Zmiana waluty doprowadziła do gwałtownego wzrostu cen podstawowych produktów, mimo że chorwaccy politycy zapewniali, iż do takiej sytuacji nie dopuszczą. Minister gospodarki Davor Filipović wprost oznajmił więc, że sprzedawcy korzystają z okazji i „oszukują obywateli”.
Chaos inflacyjny
– Chaos inflacyjny, który daje się tak we znaki Chorwatom, którzy sygnalizują to na najróżniejsze sposoby, jest dla nas bardzo poważnym ostrzeżeniem – oznajmił na wtorkowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki.
– Mamy dane, które do nas spływają, są znacząco skokowo wyższe z tygodnia na tydzień. Praktycznie, w ślad za niektórymi mediami polskimi, mogę podać, że ceny wzrosły nawet o 70 czy 80 proc. w ciągu zaledwie jednego tygodnia – zauważył premier Mateusz Morawiecki, zwracając uwagę na to, że w Chorwacji po przyjęciu wspólnej europejskiej waluty mocno wzrosły choćby ceny paliw. – Opozycja to może by się z tego ucieszyła, bo się bardzo dziwią i doszukują się afery w tym, że właśnie nie wzrosły w Polsce ceny paliwa – ironizował polski premier, zwracając uwagę, że utrzymywanie cen paliw na stabilnym poziomie umożliwia walkę z wysoką inflacją, bo ceny paliw mają bezpośrednie przełożenie na tempo wzrostu cen.
Polacy wolą złotego
Szef rządu zauważył, że na tym etapie rozwoju gospodarczego Polski wprowadzenie euro mogłoby doprowadzić do jeszcze szybszego tempa wzrostu cen. – Wybór euro w czasie, kiedy mamy tak wysoką inflację, to trochę jak dolewanie oliwy do ognia, przestrzegamy przed tym każdego, kto chce zmusić Polaków do wstąpienia do strefy euro – ostrzegał szef rządu w Warszawie, tłumacząc, że wbrew namowom niektórych liderów opozycji władze Polski powinny najpierw zadbać o to, aby zarobki Polaków były na poziomie bogatszych krajów zachodniej Europy, a dopiero potem rozmawiać o przyjęciu wspólnej europejskiej waluty.
Jasne zdanie na temat porzucenia złotego i przejścia na euro ma również polska opinia publiczna. Według sondaż Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS przeprowadzonego na początku stycznia wśród Polaków na zlecenie Radia ZET największą grupę (49 proc.) stanowią ankietowani, którzy „zdecydowanie” nie zgadzają się na przyjęcie euro. „Raczej” na zmianę waluty nie zgadza się 15,2 proc. respondentów. Przeciwnego zdania jest 14,7 proc. pytanych, którzy są „zdecydowanie” za zmianą waluty na euro. 9,8 proc. ankietowanych „raczej zgadza się” z opinią, że Polska powinna przyjąć wspólną walutę. 11,3 proc. pytanych wybrało zaś odpowiedź „nie wiem/trudno powiedzieć”.
Wyniki sondażu pokazują, że niemal jednomyślni w tej sprawie są wyborcy Zjednoczonej Prawicy (97 proc. z nich to zwolennicy pozostania przy narodowej walucie). Wyborcy opozycji są zaś w tej sprawie podzieleni niemal pół na pół: 44 proc. badanych chciałoby przejścia na europejską walutę, a 43 proc. wolałoby nadal zarabiać i płacić w złotych.
Słowacy płacą w euro i... płaczą
Opiniotwórczy portal Postoj.sk przy okazji obchodów 30. rocznicy powstania Słowacji przyjrzał się temu, jak przejście na euro wpłynęło na rozwój gospodarczy kraju. „Patrząc na oficjalne dane, można wyraźnie zobaczyć, że tempo doganiania Zachodu mocno spadło” – zauważa w tekście dziennikarka Kristina Votrubová.
Jak zauważa autorka, przy okazji obchodów 30. rocznicy istnienia niepodległej Słowacji powstało wiele artykułów oceniających rozwój gospodarczy kraju. „Były przeważnie utrzymane w ponurych nastrojach. Słowacja jest jednym z najbiedniejszych krajów Unii Europejskiej, jest w gorszej sytuacji niż Rumunia czy kraje południa Europy. Od kilku lat nie zbliżamy się do zachodniego standardu życia, wydaje się nawet, że w ostatnich latach wrzuciliśmy wsteczny bieg” - stwierdza Kristina Votrubová, zauważając, że wśród państw Grupy Wyszehradzkiej (V4), które od trzech dekad próbują gonić Zachód, Słowacja w ostatnich latach radzi sobie najsłabiej.
„W ciągu ostatniej dekady Słowacja zbliżyła się do europejskiej średniej o osiem do dziesięciu punktów procentowych. Tymczasem między rokiem 2000 a 2010 Słowacja była wstanie przeskoczyć aż 23 punkty procentowe” - zauważa autorka portalu Postoj.sk.
„Kiedy 15 lat temu pytano mnie, ile lat zajmie nam dogonienie Zachodu, mówiłem, że od 20 do 30 lat. Gdyby ktoś dzisiaj zapytał mnie o to samo, musiałbym powiedzieć, że przy obecnym tempie wzrostu nie nastąpi do nigdy” - mówi cytowany w artykule ekonomista Karol Morvay.
I rzeczywiście rzut oka na opublikowany w artykule wykres pokazujący wartość PKB per capita, aby zobaczyć, że choć Polska i Węgry wciąż pną się do góry, to w przypadku Słowenii od 2015 roku wykres zamiast w górę niemal bez przerwy zmierza w dół.
(JAP)